Rozdział 2

1.1K 71 21
                                    

To Sara miała klucze i zamykała kawiarnie. Wyszłyśmy równocześnie tylnym wyjściem. Jak zwykle cuchnęło spalonym plastikiem i sikami kotów. Nie cierpiałam tędy wychodzić, ale nie ja o tym decydowałam. 

Z grzeczności czekałam na Sarę aż upora się z starym zamkiem i alarmem. Bez przerwy narzekała na Łukasza. Właśnie dlatego wiedziałam, że to co czuję do niego jest zauroczeniem, fascynacją. Moje uczucie nijak miało się do miłości Sary. Ją naprawdę raniło to, że nie bierze jej na serio i umawia się z innymi.

– ...nadęty bufon. W końcu złapie jakiś syf i będzie miał... – Uśmiechałam się tylko smutno, słuchając jej narzekania.

Spojrzałam w niebo. Było szare, dzikie. Wyglądało, jakby zbierało się na nawałnice. Z oddali chyba nawet usłyszałam grzmot, ale nie byłam pewna czy to natura, czy coś innego.

Miałam nadzieję, że zdążę wrócić do domu zanim zacznie padać.

– W końcu – westchnęła z ulgą Sara, kiedy zamek zgrzytnął.

Uśmiechnęłam się i podałam jej torbę, którą dla niej trzymałam, kiedy ona walczyła z zardzewiałym kluczem.

– A mówiłam szefowi, by je wymieniał. – Niemal co tydzień narzeka na ten sam temat. – Jakie plany na piątkowy wieczór?

– Zaczęłam czytać taką jedną piękną książkę o...

– Czasem tak przynudzasz Maja – przerwała mi brutalnie, przewracając oczami. – Jest dziewiętnasta, zdążysz przygotować się na imprezę.

Obie wiedziałyśmy, że skończę z książką i herbatą w ten wieczór. Nie byłam zwolenniczką dzikich imprez, ale też nie znaczy, że ich unikałam jak ognia. Nie dało się z moimi znajomymi.

Nie pociągnęłyśmy tego tematu. Zaraz jak znalazłyśmy się na ulicy, pożegnałyśmy się i rozeszłyśmy w swoich kierunkach.

Poprawiłam swój płaszcz i starając  utrzymać się w pionie, szłam w stronę swojego mieszkania. Wiatr był niesamowicie silny, przez co chwiałam się jak chorągiewka. Ciężkie czarne chmury zakrywało jasne niebo, przez co było dosyć ciemno.

Zadrżałam. Było naprawdę zimno. Chciałam znaleźć się jak najszybciej w swoim pokoju.

Nie miałam daleko, dlatego zawsze wybierałam spacer, ale tym razem poważnie pożałowałam, że jednak nie poszłam na tramwaj. Po drodze nie mijałam praktycznie nikogo. Chyba paskudna pogoda zniechęciła każdego, by wyjść na zewnątrz.

Szłam szybko, trzymając pasek torby, myśląc tylko o ciepłej herbacie, kiedy to usłyszałam.

To był przeraźliwy krzyk, bardziej nawet pisk. Zatrzymałam się gwałtownie. Różne rzeczy słyszy się w centrum dużego miasta, jednak ten jakoś specjalnie mnie zaniepokoił.

Nie uważałam się za specjalnie odważną osobę. Byłam raczej pacyfistką, unikającą konfliktów jak się tylko dało. Dlatego też nie potrafię wyjaśnić, jaka siła popchnęła mnie, bym to sprawdziła osobiście.

Skręciłam gwałtownie w zaniedbaną uliczkę, zwalniając ze strachu krok.

Krzyk się powtórzył, ale wraz z nim jakieś metaliczne uderzenie, a do tego doszło warczenie.

Może dziki pies zaatakował dziecko.

Chyba właśnie ta myśl pozwoliła mi na dalszą drogę i nie zemdlałam ze strachu. To było bardzo niepokojące.

Skręciłam w następną, jeszcze bardziej zaniedbaną uliczkę miedzy starymi kamienicami. To co zobaczyłam, w pierwszej chwili mnie sparaliżowało ze strachu.

Boski GłupekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz