Rozdział 23

542 50 12
                                    


W hotelu zostaliśmy przez następne trzy dni. Jak się dowiedziałam, byliśmy w średniej jakości hotelu na Manhattanie. Kiedy zobaczyłam cenny, aż się przekręciłam. Apollo natomiast był dumny z siebie, że ma swoją bezlimitową kartę.

On się cieszył, ja się zestresowałam, że może Hera się o tym dowie i znów zostaniemy bez grosza.

Widziałam, że Polowi nie spieszy się do odwiedzenia swojej siostry. Mi zresztą też nie. Artemida była pierwszym rozdziałem jaki przeczytałam w tej książce i po tym naprawdę nie chciałam poznać swojej własnej ciotki.

Jak nic przedziurawi nas strzałami, jak tylko wjedziemy na jej dziki teren.

Ten czas wykorzystałam na naukę. Jak się okazało Ikar była bardziej niż chętny by ze mną pogadać. Ale nie tylko ja się uczyłam, skrzydlaty również uczył się angielskiego, ale jak szybko zauważyliśmy. Ja obcy język chwytałam szybciej niż on.

W końcu trzeciego dnia wymeldowaliśmy się i wyruszyliśmy. Choć Pol nie był pocieszony odwiedzeniem swojej siostry, która była na niego wściekła.

– Czujesz się dobrze Majuś? Może jednak chcesz jeszcze jeden dzień odpocząć? – pytał mnie, udając zatroskanego rankiem, kiedy się pakowaliśmy.

Zmierzyłam go spojrzeniem.

– Przestań tchórzyć – powiedziałam wprost i bezlitośnie.

Natychmiast się zarumienił wściekły.

– Ja nie tchórze! – wrzasnął i jednym zamachnięciem wsypał resztę rzeczy do swojego plecaka.

Przewróciłam oczami, ale przynajmniej przestał się wahać co do wyjazdu. Jednak trzeba mu wejść na to jego boską dumę.

Artemida znajdowała się aktualnie w Parku Narodowym Redwood w Kalifornii. To było naprawdę spory kawałek, a podróż czekała nas bardzo wyczerpująca. Najgorsze było to, że nawet nie wiedzieliśmy jak się ona skończy.

Artemida mogła zareagować w każdy sposób. A po Polu widziałam, że oczekuje najgorszego.

Czy ten facet naprawdę nie może żyć w zgodzie z innymi istotami? Nawet z własną siostrą nie potrafi się dogadać.

Windą daliśmy rade dostać się do miasta Santa Rosa, gdzie byliśmy zmuszeni wynająć auto.

– Masz prawko, prawda? – zapytał mnie, uśmiechając się uroczo.

Sapnęłam wściekła.

– Jak ty sobie to wyobrażasz? – warczałam na niego z pretensją, kiedy stanęliśmy przed salonem samochodowym. – Nie mam dokumentów, mogę figurować w bazie danych jako zbieg lub zaginiona. Chcesz żebym wynajęła auto? Jak?

Chyba dotarło do niego, że to nie jest takie proste. Zamyślił się rozczarowany i rozejrzał.

I nagle coś do niego dotarło.

– Ej – rozejrzał się wokół chaotycznie. – Gdzie jest Ikar?

To tak jakbym miała pod opieką dwa, rozwydrzone dzieciaki. Z tego z jednym z nich nie potrafiłam się w ogóle dogadać.

Natychmiast zaczęliśmy go szukać. Denerwowała się, a nawet martwiłam, bo Ikar kompletnie nie był przygotowany do funkcjonowania w nowoczesnym społeczeństwie. Wszystko go ciekawiło i robił naprawdę głupie rzeczy. Jak dotkanie cudzych przedmiotów lub krzyczenie na samochody. Ja rozumiem, że wszystko go fascynuje i jest dla niego ciekawe, ale mógłby próbować nie rzucać się w oczy.

W końcu, po przebiegnięciu pobliskiego terenu dookoła, znaleźliśmy go przy pączkarni. Stał i wgapiał się w ogromny obwarzanek na dachu.

No myślałam, że go ukatrupię na miejscu.

– Ikáros! Re maláka! – wrzasnęłam rozsierdzona. Kto by się spodziewał, że pierwsze słowa jakie się nauczyłam z tego starego słownika od Pola, to przekleństwa. Ale co poradzić, że to idealnie się przydaje w takich momentach.

Szatyn chyba niewiele sobie zrobił z mojego wulgaryzmu skierowanego w jego stronę, bo spojrzał na mnie z szerokim uśmiechem i wskazał na gigantycznego pączka.

– Pyta się czy może to zjeść – przetłumaczył mi Pol jego słowa, które były skierowane do mnie.

– Ja mu zaraz dam jedzenie – wysyczyłam, niczym stara baba i podeszłam od niego szybkim korkiem.

Nie musze chyba wspominać, że wszyscy się na niego gapili. Nie wiem co ten facet w sobie miał, ale mimo normalnego stroju i ludzkiego wyglądu, zwracał na siebie uwagę przechodniów.

Może dlatego, że cały czas się uśmiechał? To nie jest normalne, kiedy idziesz ulicą i do wszystkich się uśmiechasz.

Chwyciłam go mocno za ramię i odciągnęłam od wejścia do pączkarni. Trochę się opierał i jęczał coś po grecku, ale ostatecznie dał się pociągnąć te parę metrów do tyłu.

– Stój – rozkazałam, jakby był niesfornym szczeniakiem.

Pol przetłumaczył, a szatyn zrobił nadąsaną minę.

Westchnęłam. Nie pisałam się na bycie opiekunką dwóch facetów.

– Mówi, że umrze jeśli nie dostanie pączka – tłumaczył mi Pol. – Ja też bym zjadł...

Miałam ochotę przyłożyć im porządnie i wbić cokolwiek do tych pustych łbów. Mieliśmy problemy. W każdej chwili jakiś potwór może nas zaatakować, a dodatkowo nie mamy transportu do parku narodowego.

Jednak i tak skończyło się na ich korzyść:

– Idźcie po te pieprzone pączki! – powiedziałam, dla świętego spokoju.

Wlecieli do sklepu jakby się paliło. Chyba bali się, że się rozmyślę.

Westchnęłam i odgarnęłam swoje krótkie loki do tyłu, by założyć na nie następnie czapkę z daszkiem. Miałam jakiś dziwny sentyment do niej. Lubiłam ją, a zwłaszcza nadrukowane słoneczko na samym środku.

Trochę z roztargnieniem, rozejrzałam się wokół siebie. Mimo że początkowo, gdy tu dotarliśmy byłam wypoczęta i w miarę w dobrym humorze, teraz byłam poirytowana i zmęczona. To suche powietrze Kalifornii mnie jakiś dobijało. Nie podobało mi się tu. O wiele bardziej wolałam Grecję. Tam jakoś było inaczej, a ja nie do końca chciałam przypisywać to temu, że byłam córą greckiego boga.

Może Grecja ma lepsze powietrze niż to tutaj w Ameryce?

Jednak długo nie roztrząsałam kwestii, który kraj podoba mi się bardziej, gdyż zauważyłam coś, co spowodowało u mnie ten charakterystyczny dreszcz.

Jakiś facet wyskoczył błyskawicznie z czarnego BMW i wbiegł w podskokach do pączkarni. Jednak to fakt zostawienie kluczyków w stacyjce spowodował moją gwałtowną reakcję.

Stałam sztywno na środku chodnika, patrząc na samochód. Nie mogłam się zdecydować co zrobić.

– Hej, Majuś. – Obok mnie nagle pojawił się rozpromieniony Pol. – Nie mogliśmy się zdecydować, dlatego wzięliśmy wszystkie smaki. Dla ciebie specjalnie bekonowe...

Nie słuchając go kompletnie, złapałam go mocno za ramię, przez co od razu zamilkł.

– Czy za kradzież spalę się w ogniu Hadesa? – syknęłam konspiracyjnie.

Zamrugał zaskoczony i przechylił głowę. Nie do końca rozumiał o co mi chodzi.

– Obiecuje ci, że nie – odpowiedział pewnie, co wydawało mi się całkiem szczere. – Co się dzieje?

Nie zamierzałam mu na razie nic tłumaczyć. Nie było na to czasu. Zwłaszcza, że właściciel auta właśnie coś zamawiał przy kasie. Mieliśmy bardzo mało czasu.

– No dobra – zignorowałam pytanie Pola i wyprostowałam się. Chwyciłam za drugie ramię Ikara, który trzymał ogromne pudło z pączkami. Nawet nie chciałam wiedzieć ile wydali na te przeklęte pączki.– Ewentualnie cię za sobą pociągnę – zagroziłam całkiem poważnie.

I tak rąbnęliśmy komuś auto. 

Boski GłupekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz