Rozdział 66

345 37 62
                                    


Jakoś zdołałam powtórzyć tą sztuczkę z leczeniem, tak aby uleczyć Elię. Gość był zażenowany i za żadne skarby świata nie chciał mi powiedzieć, jak wyglądała między nimi bójka.

Byłam ciekawa. Zwłaszcza, że Ikar był tak przejęty stanem policjanta, że go aż przytulał opiekuńczo cały czas, co wcale nie pomagało dumie Elii. Nie mógł chyba się pogodzić, że skrzydlaty sprał mu dupsko.

W końcu przestałam dopytywać, stwierdzając że i tak się kiedyś w końcu dowiem. Zwłaszcza, że Ikar dzięki brunetowi szybciej chwytał angielski niż ja grecki. W końcu się dogadamy bez przeszkód i mi wszystko wypapla. Byłam pewna że to typ osoby która wszystko ci wyjawi.

Postanowiliśmy się przespać w jaskini. Było tu sucho i bliżej wyjścia było całkiem ciepło. Nie było robactwa ani innych wrogów niż Nieszczęście zamknięte pod kluczem.

Następnego dnia rano ruszyliśmy w podróż powrotną na Olimp. To miał być koniec, a zarazem początek mojego piekła jeśli Pol niczego nie wymyśli.

Bałam się, że Pol nic nie zrobi, a ja zostanę pod tyranią Aresa, który zażyczył sobie maltretowanie nowego bohatera.

Byłam posępna, zestresowana i mało mówiłam. Natomiast Pol był moim kompletnym przeciwieństwem. Aż promieniał.

I co ciekawe, ani na moment podczas drogi powrotnej nie puszczał mojej dłoni. Szliśmy jak rodzeństwo. Ja starsza siostra, on młodszy brzydki brat.

Nawet Elia złośliwie utwierdził mnie w tym przekonaniu, że tak wyglądamy.

Tym razem wracaliśmy od razu do Grecji, bez większych utrudnień, niespodzianek czy niebezpiecznych, wściekłych, byłych kochankach Pola.

Po raz pierwszy od kiedy poznałam Pola, tak bardzo się zmartwiłam i zestresowałam. Czułam jak ręce mi się pocą. Mimo wszystko nie puściliśmy swoich dłoni z Polem.

Ale chyba najciężej psychicznie było dla mnie, kiedy byliśmy u pani Eufemii i oddawaliśmy jej wszystkie rzeczy. Serce mi krwawiło kiedy oddawałam plecak. Dopiero w tym momencie uświadomiłam sobie, że całkiem się do niego przywiązałam. Zawsze był na moich plecach i robił mi za poduszkę. Szczerze powiedziawszy, nie chciałam go oddawać.

– Co zamierzacie dzieci? Cały Olimp huczy, słyszałam od dziadka.

Dopiero po chwili dotarło do mnie, że jej dziadek to Hermes. Jezu jaki wybuch mózgu. Jej dziadek wyglądał jak złośliwy nastolatek, a ona jest blisko emerytury. Zerknęłam na Pola, czy ja też będę niedługo tak przy nim wyglądać? Tak, oczywiście, to naturalne, ale...

Smutne. Ja umrę, a on nadal będzie żyć.

Czy szybko zostałabym przez niego zapomniana?

– Odwołam się na piątą poprawkę – odpowiedział pewnie.

Zmarszczyłam brwi zaskoczona. Jego pewność odpowiedzi, jego uśmiech. Byłam zaskoczona.

– Czyli? – dopytała Eufemia, chyba jak ja nie rozumiejąc co to za prawo.

– Nie można zabrać prawa do dziecka rodzicowi, jeśli żyje, a nie ma naglącej sprawy.

– Nie do końca rozumiem – wtrąciłam się, czując nadzieje w sercu. – Co znaczy nagląca sprawa?

– Żyję, wprawdzie w innej, nie boskiej formie, ale mogę pełnić funkcję ojca. Do tego, a nie ma wojny. Nie może po prostu cię zabrać. Musi mieć porządne uzasadnienie.

Okej, trochę się uspokoiłam. Bardziej od argumentacji to ta pewność Pola. Jestem tylko ciekawa czy zna tak dobrze prawo olimpijskie, czy długo nad tym myślał.

– Powodzenia – powiedziałam Eufemia, sceptycznie do tego podchodząc.

Zjedliśmy tylko obiad i natychmiast wystartowaliśmy. Nie było co przedłużać, choć ja miałam na to ochotę.

Nie miałam ochoty znów wspinać się na Olimp, zobaczenia Aresa i wiecznie niezadowolonej Hery.

Na Olimpie znaleźliśmy się pod wieczór. Na ziemi było trochę ponuro kiedy wchodziliśmy, jednak na górze wszystko świeciło złotym blaskiem zachodzącego słońca. Było pięknie.

– Helios ma chyba dobry humor – mruknął Pol, trzymając się blisko mnie.

– Myślisz?

– Tak, pięknych kolorów używa. Albo coś go ucieszyło, albo coś ode mnie będzie chciał.

– Naprawdę nikt tutaj nie jest bezinteresowny?

– Hestia, może Demeter – rzucił intensywnie się zastanawiając.

Przewróciłam oczami.

– Co zazwyczaj chce, kiedy używa ładnych kolorów na niebie? – zapytałam ciekawa, by oderwać trochę myśli od zbliżającej się katastrofy.

– Dzień wolnego, albo czegoś z ziemi. Zależy.

– Hmmm – mruknęłam.

Zdecydowanie droga do pałacu Zeusa i Hery była zbyt krótka. Chyba było widać po mnie niezadowolenie, bo nawet Ikar próbował mnie pocieszyć, dziecinnie szturchając mnie skrzydłem. Mimo wszystko uśmiechnęłam się do niego. Nie chciałam by ktokolwiek się martwił.

Jeszcze nic straconego, wierzyłam w plan Pola. I nie tylko dlatego, że nie zostało mi nic innego.

Adopcja Aresa wiązała się z wiecznym treningiem, siniakami i darciem ryja na mnie. Na pewno chciałby bym była posłuszna. Ale ja wcale nie chciałam być taka dla niego. Za żadne skarby świata.

Wchodząc do Sali Obrad, ujrzałam już wszystkich bogów czekających na nas.

Zastanawiałam się jak to jest, że oni wiedzą kiedy się zbliżamy i zawsze zdołają się zebrać na czas, by usiąść na sowich miejscach i spojrzeć na mnie z góry.

Specjalne dzwonki mają w swoich rezydencjach, które dzwonią na wezwanie, że bohater się zbliża?

Kto wie, ty wszystko było możliwe.

– Witajcie! – przywitał się z uśmiechem Pol. – Mam Nieszczęście i powołuje się na piątą poprawkę.

Natychmiast poczułam panikę, kiedy słowa Pola nie zrobiły na nikim żadnego wrażenia. A zwłaszcza na Aresie.

To znaczy, że plan nie wypalił.

– Niezła próba – powiedziała z wyższością Hera – ale ona nie obowiązuje w tym wypadku.

Poczułam jak łamie mi się serce.



~*~

Uwaga! To trochę trwało, ale rozdział w końcu się pojawił. Jesteśmy prawie na końcu. Został mi jeszcze ostatni rozdział do napisania, bo epilog już mam napisany. Myślę że tą część zakończę w przyszłym tygodni. 

I już niedługo powitamy drugi tom "Boski Idiota", oryginalnie prawda? hahahah

Boski GłupekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz