Rozdział 3

1K 64 17
                                    


Biegliśmy sprintem bez przerwy co najmniej dziesięć minut. Byłam z siebie dumna, nigdy nie byłam atletką, zwłaszcza, że biegłam na wysokich obcasach. To pryszczaty chłopak miał większy problem niż ja. Sapał prawie jak wściekły orangutan. 

W końcu się zatrzymaliśmy, kiedy już prawie ciągnęłam za sobą tego chłopaka. Byliśmy kilka ulic dalej, blisko mojego mieszkania.

Wykończona oparłam się o ścianę, a mój towarzysz prawie położył się na mokrym chodniku.

Padało, wręcz lało. Byliśmy zziębnięci i wykończeni.

– No spisałaś się. Uratowałaś mi życie – wycharczał z policzkiem przyciśniętym do chodnika. Dobrze, że w maju było w miarę ciepło.

To chyba były podziękowania. Chyba.

– Kim ty w ogóle jesteś? I co to było – wysapała z pretensją, ale chyba nie załapał tego tonu, bo z zadowoleniem zaczął mi odpowiadać płynnie po angielsku z dziwnym akcentem.

Opłacało się chodzić na korki.

– No demon, oczywiście. Wy w Polsce też je macie, wiesz swoją mitologię i takie tam.

– Demon z mitologii... – powtórzyłam głucho, jakby miało mi to pomóc w zrozumieniu jego słów.

– A tak w ogóle, jestem Apollo! – Prawie wywrzeszczał, wystrzeliwując ręce do góry. Był zdecydowanie zbyt zadowolony z siebie. – Bóg światłości i sztuki. Spokojnie nie musisz mi oddawać pokłonu.

Spojrzałam na niego jak na idiotę. Przyjrzałam się jego krzywym zębom, pryszczą i lekkiemu zeza.

– Masz rozpięty rozporek – powiedziałam w końcu.

Kiedy on w panice zaczął go zapinać, ja westchnęłam i przewróciłam oczami. Co jest nie tak z tym dniem. Otaczają mnie sami dziwacy. Babcia potwór i pryszczaty dzieciak, który twierdzi, że jest bogiem z mitologii greckiej.

– Miło było. – Uśmiechnęłam się fałszywie. – Wracam do domu...

Zdążyłam się tylko odwrócić, kiedy do mnie doskoczył i chwycił za ramię.

– Nie zostawiaj mnie! – piszczał. Jego głos przypominał pisk kredy na tablicy. – Uratowałaś mnie! Widzisz je! Musisz mi pomóc.

Zmarszczyłam brwi, chciałam wyszarpać ramię z jego uścisku, ale całkowicie się do mnie przyczepił. Jego dłonie były niczym macki zdesperowanej ośmiornicy.

– Słuchaj. Nie mam zwyczaju pomagać popaprańcom.

– Popaprańca?! – znów wrzasnął piskliwie. – Jestem bogiem olimpijskim! Zostałem ukarany i wrzucony do tego... tego ciała–iluzji! To przeznaczenie, że się spotkaliśmy! Musisz mi pomóc odzyskać dawną boskość..

– Nic nie muszę – syknęłam wściekła.

Nie bałam się go, czułam tylko obrzydzenie i wściekłość. Za kogo on się ma?

– W takim razie... W takim razie – rozejrzał się przerażony. – Wynagrodzę ci wszystko, jak już...

– Nic nie chcę.

– Nie mam gdzie się podziać! – wrzasnął rozpaczliwie.

Westchnęłam. Dzieciak bierze mnie na litość. Odgarnęłam z czoła mokre włosy i przyjrzałam mu się. Rzeczywiście wyglądał jakby był bezdomny. Dzieciak mógł mieć może trzynaście – czternaście lat. Wyglądał na przerażonego. Jak zaszczuty szczeniak.

Boski GłupekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz