Rozdział 24

505 50 1
                                    


Brutalnie pociągnęłam obu do czarnego auta, wrzuciłam ich mało delikatnie na tylne siedzenie i wskoczyłam na miejsce kierowcy. 

Nie miałam prawa jazdy, ale wujek kiedyś uczył mnie na lotnisku. Stwierdziłam, że skoro umiem odpalić auto, to tyle mi wystarczy.

Niemal jęknęłam z ulgą, kiedy zobaczyłam, że to automat.

Będzie dobrze, pomyślałam i ruszyłam z piskiem opon.

Nie miałam pojęcia gdzie jechać, który kierunek wybrać, ale teraz przede wszystkim musiałam się skupić na tym, by uciec jak najdalej od właściciela pojazdu. Jak nic wezwie policję, trzeba sobie kupić trochę czasu i dystansu.

– To było czadowe! – wrzasnął Pol z tylnego siedzenia.

Wychylił się gwałtownie w moją stronę, a ja na niego zerknęłam z rozbawieniem. Miał rozpromienioną i dumną minę.

Zaraz moje wyrzuty sumienia, że coś ukradłam po raz pierwszy w życiu, zniknęły. Ale nie mieliśmy innego wyjścia prawda? Zresztą jak już coś robić pierwszy raz w życiu, to z przytupem.

Pol wepchnął się na przednie siedzenie i zaczął przeszukiwać schowek. Znalazł gumy do żucia i mapę. Stwierdził, że będzie nas nawigował.

Zaskakująco sprawnie wyjechaliśmy z miast i skierowaliśmy się na północ. Jechaliśmy autostradą sto jeden przez godzinę.

Było zaskakująco miło. Pol włączył radio, grały same fajne kawałki, Ikar karmił mnie pączkami z tylnego siedzenia. I w ogóle było bardzo beztrosko.

Nawet ten dziwny pączek z bekonem mi posmakował.

– Nie wierzę, że go zjadłaś – powiedział wstrząśnięty Pol, widząc jak się nim zajadam.

Szturchnęłam go zaczepnie z złośliwym uśmiechem. On natomiast jadł tylko truskawkowe z ogromną ilością lukru. Naprawdę uwielbiał wszystko co słodkie.

Średnio, czekało nas ponad cztery godziny podróży. Byliśmy już na autostradzie i jedyne co nas otaczało, to drzewa. Przynajmniej był to piękny krajobraz.

– Napiłabym się kawy – mruknęłam.

– Obrzydlistwo – mruknął Pol, a ja się roześmiałam.

Ikar chyba nie do końca ogarniając sytuację, ale chcąc się zaangażować podał mi kolejnego pączka. Odebrałam go z rozbawieniem. Jedną ręką prowadziłam, drugą jadłam.

Mieliśmy otwarte okna, przez co krótkie kosmyki włosów latały mi we wszystkie strony. Była ciepła, przyjemna pogada. Słońce wyszło zza chmur, a ja od razu poczułam się wspaniale.

I to wcale nie było spowodowane tym, że mój ojciec jest bogiem słońca. Nie! Witamina D i te sprawy...

Pol wyczaił w schowku okulary przeciwsłoneczne, więc usłużnie wsunął m je na nos. Podziękowałam mu uśmiechem i pogłośniłam radio, bo leciała akurat moja ulubiona piosenka.

Wszystko układało się wspaniale i beztrosko. Tak bardzo, że pozwoliłam sobie na chwilę rozluźnienia i po półtorej godziny podróży, od razu zrozumiałam, że to błąd.

Apollo śpiewał swoim skrzeczącym głosem podczas mutacji piosenkę Maroon 5, kiedy nagle rozległ się odgłos syreny, a ja w lusterku zobaczyłam błękitne światła.

– Kurwa jego mać – powiedziałam po polsku, prawie wyskakując ze skóry z przerażenia.

Policja.

Boski GłupekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz