Rozkładałam ulotki tak, by każdy kto zatrzyma się przy stoisku mógł je bez problemu zauważyć. Wygładziłam zieloną, o rozmiar za dużą, bluzkę z nadrukiem przedstawiającym kota i psa.
Nie lubiłam ludzi, a czasami nawet się ich bałam, stąd nie mogłam zrozumieć jakim cudem zapisałam się na wolontariat, który głównie polegał na interakcji z drugim człowiekiem. Być może przez to, że musiałam wybrać jakieś zajęcia no i miałam słabość do zwierząt, a w szczególności kotów.
Podzieliłyśmy się z Magnolią na dwa stanowiska. Ja byłam na parterze, a ona na dworze, bo to w tych miejscach w czasie przerw przewijało się najwięcej osób. Była dzisiaj ładna pogoda, niebo było praktycznie bezchmurne i świeciło słońce, dlatego miałam nadzieję, że większość osób pójdzie właśnie do niej.
Ziewnęłam, zakrywając usta dłonią, po czym spojrzałam na wyświetlacz telefonu. Na tapecie widniało zdjęcie Dylana O'Briena. Gdyby ktoś spytał mnie o ideał faceta, to właśnie był on. Idealny pod każdym możliwym względem. Szkoda tylko, że kompletnie poza moim zasięgiem.
Spojrzałam na godzinę. Było trzydzieści minut po siódmej. Ostatnio tak wcześnie w szkole byłam... chyba nigdy. Nie rozumiałam skąd pomysł, by przyjść tak wcześnie skoro przygotowanie stanowiska zajęło mi jakieś piętnaście minut. Jeśli ktokolwiek miałby zainteresować się zbiórką to zapewne dopiero po pierwszej lekcji, bo większość przychodziła do szkoły kilka minut przed pierwszym dzwonkiem.
Jedyną pozytywną rzeczą zbiórki było to, że byłam zwolniona z zajęć. No i oczywiście pomoc zwierzętom. Widok tych wszystkich biednych, małych stworzeń, które szukały domu i potrzebowały wsparcia ściskało moje serce. Krzywda zwierząt bolała mnie bardziej niż ludzka.
Wykonałam wszystko co miałam zrobić. Usiadłam na niewygodnym, drewnianym krześle, wzięłam do rąk komórkę i weszłam na Instagrama. Skomentowałam zdjęcie koleżanki, która świętowała trzy lata w związku z dziewczyną i obejrzałam relację kolegi, który wygrzewali się na Malediwach.
Kątem oka dostrzegłam, że ktoś zatrzymał się tuż przede mną, a dokładniej przed stolikiem, przy którym siedziałam. Zablokowałam telefon, odłożyłam go na blat i uniosłam głowę do góry. Mierzyłam wysokiego chłopaka podejrzliwym wzrokiem, gdy przeglądał rozłożone ulotki.
Conor Anderson zainteresował się zbiórką dla potrzebujących. Jednak ludzie mieli jeszcze serce w tych okrutnych czasach.
— Przyszedłeś wesprzeć zwierzęta ze schroniska? Super. — Powiedziałam uradowanym głosem, który wręcz ociekał sarkazmem. Wtedy dopiero na mnie spojrzał, a jego niebieskie tęczówki intensywnie się we mnie wpatrywały.
— To o to tyle zamieszania? — Rzucił jakby od niechcenia, obracając jedną z ulotek w dłoniach. Okej, jednak wszystko było z nim dobrze. Dalej był irytującym dupkiem.
Poprawił czarny plecak, który zsunął mu się z ramienia. Zjechałam wzrokiem z jego roztrzepanych włosów na szarą koszulkę na krótki rękaw, a później na jeansowe spodenki i czarne adidasy. Jedyne co mnie w nim nie wkurzało to jego styl, który cholernie mi się podobał.
— Zapomniałam, że jesteś cholernie zbuntowanym kolesiem, który troszczy się tylko o siebie. — Posłałam mu kolejne sarkastyczne spojrzenie, na co on pokręcił głową, a na jego buzię wkradł się dziwny uśmiech.
Czasami śmieszyło mnie to ciągłe porównywanie go do niegrzecznego, szkolnego przystojniaka czy egoistycznego gościa z nabrzmiałym ego. Jednak nic nie mogłam poradzić na to, że on za wszelką cenę chciał się na kogoś takiego kreować. Zawsze mógł zostać muzykiem.
— Akurat dzisiaj jestem cholernie grzecznym kolesiem, który wspiera zwierzątka. — Powtórzył praktycznie w całości moją wypowiedź, wybielając przy tym swoją osobę.
CZYTASZ
lost souls
Teen FictionByliśmy tylko zagubionymi duszami, które próbowały odnaleźć się w otaczającym ich chaosie.