W swych ramionach zatrzymani,
w wolności zakochani,
nie tańczą w rytm epoki,
wciąż spoglądając w obłoki.
Doktor Aydon miał ręce pełne pracy, już pierwszego dnia po przebudzeniu i zjedzeniu dość skromnego posiłku udał się do jednego z pomieszczeń w ceglanym budynku. Wejście szkolne mieściło się od frontu, drzwi do gabinetu medyka znajdowały się na tyłach, pomiędzy dwiema rabatami bratków, które zdały się lekarzowi fenomenalnym zjawiskiem w tych rejonach. Okazało się, iż budynek jest idealnie przedzielony – od klasy dla podekscytowanych uczniaków do gabinetu nie prowadziło żadne przejście, żadne drzwi. Salka była jedna, w sumie dość niewielkich rozmiarów, ale trzódka dobrotliwych owieczek także do najliczniejszych nie należała. Na prawo od pomieszczenia medycznego mieściły się schody prowadzące na górę, a na piętrze ustawione były, w regularnych odstępach, zamahoniowe łóżka, które stały puściutkie jeszcze ( i całe szczęście!); niedawno zresztą skończył się remont tej części ceglanego budynku. Domek więc, zarówno zewnętrznie jak i wewnętrznie, wyróżniał się i był raczej tworem w tej okolicy osobliwym. Wszyscy jednak byli zgodni w jednej kwestii, mianowicie że użyty materiał budowlany, prócz manifestu brytyjskiej siły barona Chesham, nadawał całej osadzie niebywałego wręcz uroku.
Hugh zastał swój gabinet także całkiem przyjemnym, okazało się, że wyposażenie nawet trochę przewyższyło jego oczekiwania, ale mimo wszystko dziękował sobie w duchu, że zabrał z Europy wszelkie różne sprzęty, które tylko mogły się zmieścić do walizki. Angelique nie mająca w ogóle bagażu, lecz posiadająca pieniądze, szybko interweniowała. Wiedziała, że ukochany jej nie wziął absolutnie nic poza parą ubrań każdego rodzaju, toteż postanowiła dokupić mu drugą walizkę i kilka niezbędnych przyodziewków. Gest ten spotkał się rzecz jasna z niewyobrażalnym oburzeniem, jednak z czasem Hugh coraz bardziej zaczął dostrzegać powagę swojej sytuacji. Był właśnie lekarzem–pielgrzymem, z niezaślubioną kobietą i dzieckiem w drodze. Musiał łatać dziury losu, które ciągle pruły się i pruły, a on żył z nawracającą obawą, iż albo zabraknie mu nici albo sił. Zgromił Angelique za trwonienie ich ostatnich oszczędności na takie błahostki jak ubranie, jednak szlachetna, pełna dobroci, a przede wszystkim mądra panna Porter nie widziała w swoim zachowaniu nic złego. Nie miała pojęcia o tym, że podjęta przez lekarza posada jest charytatywna i że oprócz dachu na głową nic tak naprawdę im nie gwarantuje. Należy jej oddać tu swego rodzaju słuszność, jakkolwiek wykształcona i wyrozumiała by nie była, została wychowana w konkretny sposób, przejęła pewne wytyczne, zasady ogólnego postępowania. Dla niej czymś całkowicie naturalnym stawała się owa czynność, jaką było dbanie o aparycję i wzięcie męża (tak już właściwie w swych myślach ochrzciła tę wynędzniałą, zgarbioną człeczynę). A im lepiej ów dżentelmen się prezentował, tym miał większe szanse na powodzenie prowadzonych interesów. Wszystko jej wpojono, prawie każdą regułę, a ona, nawet nie do końca będąc świadomą własnego zindoktrynowania, uznawała się za młodą kobietę wolną od zobowiązań społecznych i ich frasunków. Angelique Porter była odważna, ale przyznać należy, że i też trochę naiwna. Pomimo wielkiej dojrzałości, jaką się cechowała, była czasem zwyczajnie dziecinna. A wtedy rozmowy z nią wyglądały, jakby przez gabinet lekarza przeszedł huragan.
Hugh miewał wieczory pełne migren, kiedy ciągle rozmyślał i rozmyślał jak to wszystko ułożyć, żeby wychudłe, kościste dłonie biedy nie zapukały do ich drzwi. Na razie nie miał jakiegoś planu, akceptował to, co działo się tu i teraz. Walczył ze swoimi lękami i choć od czasu do czasu wciąż nawiedzały go najgorsze demony, zaokrąglające się kształty ukochanej kobiety czyniły go rozbrojonym na tyle, by sukcesywnie odpędzać myśli natarczywe o losie przyszłym; starał się skupić na teraźniejszości.
CZYTASZ
Metanoia
RomanceRok 1885. Siedemnastoletni młodzieniec opuszcza ciepły rodzinny dom, by rozpocząć życie na własną rękę. Wyrusza do Liverpoolu, mając nadzieję, że duże nadmorskie miasto i tysiące nieznanych twarzy staną się dla niego drogą inspiracji. Wybawicielem j...