CZĘŚĆ DRUGA
– Cholera, Lars! Czemuś chłopie nie przyszedł z tym wcześniej? Na przykład na lądzie?
Wysoki mężczyzna o rdzawych włosach, które złociły się w promieniach późnego słońca, wpadających przez świetlik do wnętrza pomieszczenia, wstał, i zaczął ze zdenerwowania rozciągać długie, szczupłe palce. Na jednym z nich widniał potężny siniak, na innym mała, pięciomilimetrowa blizna po drzazdze – pamiątka z dzieciństwa spędzonego w stolarni. Podkasał rękawy i sięgnął po skórzaną walizkę z czarnym pasem, ale nagle się wycofał.
– Nie, no ja nawet nie mam odpowiedniego sprzętu – orzekł zawiedzionym głosem i opadł z powrotem na krzesło, kryjąc twarz w dłoniach.
Przed doktorem Aydonem leżał postawny, barczysty jegomość, którego twarz wykrzywiona była w grymasie zbyt długotrwałego już cierpienia. Był to jawny dowód jakiegoś strapienia, lecz poza nim wydawał się całkowicie zdrowy i sprawny. Był krzepki, pracował razem ze wszystkimi przy kotłach, dobrze wykonując powierzoną mu pracę. Od czasu do czasu tylko skrzywiał się nieznacznie i rozmasowywał lewą nogę. Nikt jednak aż tak się tym nie przejmował – ból nogi to żaden ból, skoro cały dzień stoi się i przerzuca węgiel.
Lars Midson był dorożkarzem, który zaciągnął się do pomocy na statku, by zarobić trochę pensa, przynajmniej tak oficjalnie twierdził. Prawda, jak zawsze, była zgoła bardziej skomplikowana i mniej niewinna. Midson, pomimo swego mało prestiżowego zajęcia, i jeszcze mniej prestiżowych zarobków, uwielbiał oddawać się pokusie małych partyjek. Małych partyjek z początku, bo z czasem przerodziły się one w gry na wielką skalę, a Midson rzucił się w wir łatwego pieniądza i przyziemnych rozrywek. Pogłoska jednak brzmiała, że w końcu jego towarzysze odegrali się, a jego dziwacznie uzbierany majątek przepadł na jednym z tajemniczych spotkań. Kiedy próbował go odzyskać, oczywiście nagle wszelkie szczęście go opuściło, a jakiś złowieszczy pech zapukał do drzwi i rozgościł się w jego domku z kart. Cóż mógł wówczas zrobić zhańbiony dorożkarz bez pensa, który popadł w hazardowe długi? Prawdopodobnie zaciągnąć się na statek i uciec przed tabunem wierzycieli. I to możliwie jak najszybciej. Historia raczej popularna.
Rzeczą niepodważalną było, że taki człowieczek nie bardzo przejmował się swoimi dolegliwościami, a jeśli takowe się pojawiały, zazwyczaj upijał się do nieprzytomności, to znaczy, stosował środki znieczulające z domowej apteki. W większości przypadków bagatelizowanie i życie w myśl zasady ,,bądźmy dobrej myśli" kończyło się przedwczesnym zgonem. Nie było to nic ani nadzwyczajnego, ani strasznego – ludzie przywykli i nikt się nawet za bardzo nie przejmował.
A więc Midson się zaniedbał, w taki całkowicie ogólny sposób, to jasne; ale przede wszystkim puścił w niepamięć jakiegoś tajemniczego guzka, który od ponad sześciu miesięcy rósł sobie pod jego kolanem. Okaz zdrowia o oliwkowej skórze i bacznych, brązowych oczach nagle zaczął czuć się coraz gorzej.
– Sir, nie wiedziałem, że to coś tak poważnego– żachnął się pacjent, półleżąc na twardym stole. – Dajcie mi dobry bourbon, a sir doktor niech działa, mnie to tam wszystko jedno.
Hugh Aydon rzucił mu zdegustowane spojrzenie. Miał ochotę zastosować inny środek, taki, który pozbawiłby obwiesia nieprzytomności. Zachował się jednak niezwykle profesjonalnie, jak na medyka przystało, a swoje niecne myśli zachował z całą powagą dla siebie.
– Dobra, nie możemy dłużej zwlekać, wy dwaj – zwrócił się do dwóch współpracowników Larsa, którzy go przynieśli, po tym jak niemal zemdlał z bólu. Jeden z nich miał ciekawy tatuaż na szyi, ale Hugh tylko wzruszył ramionami – musicie go trzymać mocno, żeby się nie wyrywał. Ale najpierw zawołajcie kogoś, kto przyniesie whisky, albo cokolwiek, jakikolwiek mocny alkohol. Nie jesteśmy na sali operacyjnej, musimy działać... działać inaczej.
CZYTASZ
Metanoia
RomanceRok 1885. Siedemnastoletni młodzieniec opuszcza ciepły rodzinny dom, by rozpocząć życie na własną rękę. Wyrusza do Liverpoolu, mając nadzieję, że duże nadmorskie miasto i tysiące nieznanych twarzy staną się dla niego drogą inspiracji. Wybawicielem j...