Nazajutrz rano Edward powziął mocne postanowienie. Napisał list do ojca.
Drogi ojcze,
Choć pewnie moje bezpieczeństwo mało cię obchodzi, a jeszcze mniej dbasz o moje samopoczucie czy szczęście, czuję się w obowiązku poinformować Cię, iż żyję, mam się dobrze i wracać nie zamierzam.
Być może po tak śmiałym wstępie nie zechcesz czytać dalej. Wierzę jednak, że choć jestem synem niewdzięcznym i zuchwałym, to masz dla mnie jeszcze krztę ojcowskich uczuć, i przez wzgląd na tę krztę, dotrwasz być może do końca.
Dużo mam do powiedzenia, i gdyby relacja nasza wyglądała inaczej, inny byłby także i ten list. Nawet nie wiesz jak bardzo chciałbym wyrazić w nim zachwyt, jaki ogarnął moją duszę, odkąd postawiłem swoją stopę na ziemi Afryki; bo w Afryce się znajduję, tutaj znalazłem zajęcie, tutaj są moi przyjaciele – ludzie, którzy pragną o mnie dbać, ale nie mówią mi jak żyć, ludzie, którzy mnie akceptują i pomagają, zamiast zwodzić i katować. Ale ja teraz nie o tym. Chciałbym Ci napisać z czystą przyjemnością i radością, jak cudownie jest wstawać rano w lutowy poranek, który teraz w Londynie jest mroźny i mroczny, a który tutaj błyszczy milionem barw ciepłego słońca, rosy wiecznie zielonej roślinności lub grudek czerwonej ziemi. Czy mogę opowiadać te fraszki? Czy mogę przedstawić Ci opis potężnych bawołów, z którymi niedawno skrzyżowałem drogi? Czy godzi mi się pisać o tym do mojego czcigodnego rodziciela? Czy wypada mi napisać o rześkości, jaką czuje się, kąpiąc się bezwstydnie w dzikiej rzece?
Wiem, że nie chcesz wiedzieć tych wszystkich rzeczy, dlatego oszczędzę Ci ich. Przedstawię za to parę konkretów, które na pewno chciałbyś mieć w świadomości, ot po to, by mieć pewność, iż syn Twój nie stoczył się całkowicie.
Jestem w misji metodystów, w samym środku niczego, pomiędzy wyschniętym stepem, a zielonymi wzgórzami. Jadła mi nie brakuje, sen mam całkiem dobry, wena także mnie nie opuszcza. W pamięci chowam wszystkie przyjęte zasady i traktuję swoją edukację jak bożyszcze, któremu każdego dnia oddaję hołd; nie planuję nigdy zaniedbać swojego umysłu, i mam nadzieję, że widzisz w tej obietnicy jakieś pocieszenie. Powziąłem zamiar bycia asystentem jednego z braci, w naszej wiosce jest szkoła dla tubylczych dzieci, pragnę wspomóc tutejszego nauczyciela w trudzie nauki; zajmę się pociechami uchodźców z Konga Belgijskiego, mój francuski, choć namiętnie mu się opierałem, bardzo mi się na tym polu przyda, i doprawdy rad jestem, że włożyłem trud w jego przyswojenie. Mogę dzięki temu stać się istotą przydatną w miejscu tak dobrym, jak nasza wioska.
Jest ze mną lekarz, Hugh Aydon, który studiował w Londynie. Jest niesamowicie utalentowany i czuję się niezwykle zaszczycony, mogąc zwać się jego oddanym przyjacielem. O zdrowie martwić się nie muszę przy takim kompanie, aczkolwiek wiedz, iż i tak mnie nic nie trapi. Mam nadzieję, że Twoje zdrowie także nie jest przedmiotem bolączek.
Poza zacnym lekarzem jest ze mną jeszcze panienka Porter, córka Twojego dobrego znajomego. Nie mam pojęcia, czy Angelique pisała do swojego ojca, mam jednak nadzieję, że nie są poróżnieni, i że jej wyjazd nie przysporzył panu Porter trosk i problemów natury sercowej. Wiem, że dwa miesiące temu czuł się nie najlepiej, wierzę jednak, że pogodził się z wolą córki, która także, jako samodzielna istota ludzka, posiadająca wolną wolę, wybrała swój los. A los jej zdaje się być u boku tego wspaniałego człowieka, Hugh Aydona. Mniemam, iż będzie z nim szczęśliwa, bo i czemuż by być nie miała, skoro istoty te świata poza sobą nie widzą? Mają się pobrać niedługo, komunia ich będzie kompletna, żadna siła ziemska ich wówczas nie rozdzieli.
Jak widać, wszystko u mnie, u nas w porządku. Niczego nam nie brakuje, duchy nasze są w najwyższej satysfakcji. Oprócz moich ziomków na tej obcej ziemi znalazłem jeszcze jedną postać, bardzo tajemniczą na początku, jednak wierzę, że wkrótce także będę mógł zaliczyć ją do grona mych przyjaciół. Czy kojarzysz ojcze może, ażeby baronowa Chesham, niejaka Claire Elizabeth Ingram niegdyś, zamieszkiwała przepiękne tereny na wschód od Tsavo, żeby prowadziła farmę, uprawiała kawowce? Moim zdaniem musisz znać tę figurę charyzmatyczną, bo inaczej upiornym by mi się zdał fakt, iż ona zna Ciebie. Zna Ciebie i znała mamę, cóż to za los histeryczny postawił mi teraz tę kobietę na mej drodze! Widzisz, podróż moja wcale nie jest pozbawiona sensu, ja wcale nie jestem pozbawiony zmysłów. Myślę teraz, iż może wszystko to zdarzyło się, abym odkrył prawdę, której Ty nie potrafiłeś mi powiedzieć. Bo wierzę, iż nie potrafiłeś. Bo przecież nie nie chciałeś?
CZYTASZ
Metanoia
RomanceRok 1885. Siedemnastoletni młodzieniec opuszcza ciepły rodzinny dom, by rozpocząć życie na własną rękę. Wyrusza do Liverpoolu, mając nadzieję, że duże nadmorskie miasto i tysiące nieznanych twarzy staną się dla niego drogą inspiracji. Wybawicielem j...