My freedom is the thing I owe you
Edward stał bez ruchu, mrugając i otwierając usta na zmianę; bardzo chciał coś powiedzieć, ale nie miał pojęcia, jakie słowa okażą się w owej sytuacji najodpowiedniejsze. Czy takowe w ogóle istniały?
Policzki Jane zaróżowiły się jeszcze bardziej; była jednak dumna i pewna, doskonale zdawała sobie sprawę z tego, iż jej niekonwencjonalne zachowanie mogło wyprowadzić tego młodego mężczyznę z równowagi. Nie miała jednak zamiaru wycofywać swych słów. Edward albo ją przyjmie, zaakceptuje jej ofertę, albo ją przeprosi, wzgardzi pomocną dłonią, która doń się wysunęła... Oczywiście, nie chciała myśleć w ten sposób, ale nie mogła też nie przyznać, że chłopak znajdował się w sytuacji beznadziejnej.
Jane Prynne nie wierzyła w przeznaczenie, była bardzo pragmatyczną, twardo stąpającą po ziemi osóbką i mimo tego, że widziała w swoim spotkaniu z Edwardem szansę, to było to jednak dziwaczne, komiczne zrządzenie losu. Cieszyła się z niego, każdego kolejnego dnia ich znajomości była coraz bardziej wdzięczna za ów dar, za ten bądź co bądź przypadek. Grzechem dla niej byłoby nie wykorzystać pewnych sprzyjających jej okoliczności.
Czy Edward Wilkinson wzbudził jej zainteresowanie już wtedy na balu? Być może. Lecz wówczas jeszcze, choć znajdywała go uroczym, obdarzyła go takimi samymi względami, jakimi obdarzyłaby każdego dandysa w jego wieku. Nie było w tym nic specjalnie głębokiego, pragnęła polotu, pragnęła flirtu; pod koniec dnia zdenerwowała się nawet, iż młodzieniec prawie w ogóle nie zwracał na nią uwagi. Nie było to jednak aż tak istotne – była obrażona tylko jedną dobę.
Od balu od czasu do czasu młodzieniec błąkał się w jej myślach, ale czy spędzał sen z powiek? Czy wyobrażenie o nim przyprawiało o szybsze bicie serca? Jane była zwyczajnie zaintrygowana, lecz nic poza tym. Czuła jakąś nić porozumienia, czuła fascynację. Edward zdał jej się inny, tak odmienny od tych wszystkich salonowych kochasiów, wielbicieli spod pantofla! Jego roztargnienie, roziskrzony wzrok, rozczochrana czupryna, a jednocześnie iście królewski takt, wyczucie, nonszalancja... Wszystko się jej w nim podobało. Jakież więc musiało dziewczę przeżyć rozczarowanie, gdy okazało się, iż chłopiec zniknął.
Ale powrócił! Powrócił zza grobu jakby, i panna nie mogła dłużej zwlekać. Od razu rozpoczęła swe dochodzenie, maleńkimi kroczkami przedsiębrała podchody. Starała się go oczarować, lecz nie gubiła się przy tym, nie popadała w przesadę. Była zwinna jak kotka, rozważna jak kruk. Nie znosiła egzaltacji, więc postanowiła być jak najbardziej szczera i prawdziwa. Rozmawiała naturalnie, nie omieszkając oczywiście uśmiechnąć się perliście od czasu do czasu, lub lekko musnąć dłoni Edwarda. Nie szeptała jednak i nie wiła się pod jego spojrzeniem, nie wzlatywała na wyżyny niebieskie od samej jego obecności. Była w tym wszystkim prosta, niezbyt wyszukana. Najbardziej ceniła sobie poczucie humoru i tym także starała się zdobyć jego względy.
Nie była jednak zadufana. Choć nieskromnie gratulowała sobie w duchu za wybór, który padł na dosyć zagubionego młodzieńca, którego można było wyciągnąć ze szponów opresji po prostu oddając mu serce, nie była pewna czy chłopak przyjmie jej propozycję. Była gotowa na zgodę i odmowę. Serce jej było silne, zahartowane; nie zamierzało krwawić.
Rzekła ojcu słówku o tym, co zamierza uczynić. Pan Prynne nie zbulwersował się, nawet poparł córkę.
– Dobroduszna Muriel – mawiał, mając na myśli swą małżonkę – pewno by ci zakazała takiego mariażyku, lecz moja droga, nic nie stoi na przeszkodzie. Jeśli życzysz sobie tego młodzika, to nic, poślemy go do szkół, grunt, że jest z dobrej rodziny. Jakoś sobie poradzimy, tym sobie głowy nie trap.
CZYTASZ
Metanoia
RomanceRok 1885. Siedemnastoletni młodzieniec opuszcza ciepły rodzinny dom, by rozpocząć życie na własną rękę. Wyrusza do Liverpoolu, mając nadzieję, że duże nadmorskie miasto i tysiące nieznanych twarzy staną się dla niego drogą inspiracji. Wybawicielem j...