Rozdział IV: Różni są ludzie

154 17 3
                                    

Z lękiem przed stratą rzeczy niezyskanych...

Ściemniało się już, różowe niebo zaczęło powoli zanikać na skutek szarych kłębów zbliżających się ze wschodu. Zerwał się porywisty wiatr, który pomimo ciasno wciśniętych na głowę meloników, cylindrów i kapelusików różnej maści, rozwiewał co po niektóre dłuższe włosy, plącząc je i kołtuniąc. Podmuchy były chłodne, tak że policzki pod ich wpływem zaczynały czerwienić się. Choć dopiero zaczął się listopad, czuć było, że to zima zbliża się nieubłaganie, a nie jesienne słoty.

Na boczną uliczkę, biegnącą prostopadle do rzeki Mersey wyleciał młody, rozgorączkowany, jak się zdawać mogło, chłopak. Nogi jego prowadziły go z nadzwyczajną wręcz szybkością, i z tego chodu wysnuć można było, że jest niebywale zdenerwowany. Twarz jego dawała jednak zgoła inne wrażenie – była skupiona, ale na pewno spokojna, bowiem żadna zmarszczka złości nie zeszpeciła delikatnych rysów, i choć nogi jego wykonywały jakieś nadzwyczajne ruchy, dusza jego wpadła w stan ataraksji i sam Demokryt zachwyciłby się tak dobrze odmalowanym na licu spokojem wewnętrznym. Ów ciekawy młodzieniec zbliżał się z każdym swym krokiem w stronę rzeki, to znowu zawracał, ale tylko po to, by przybliżyć się do wody po raz kolejny.

Głuchy był na wszelkie dowcipy przechodniów, ślepy na zaciekawione spojrzenia. Wytrwale, nieprzejednanie nadrabiał kroków, cały czas maszerując w tą i z powrotem, jakby miał sobie wydeptać ścieżkę zapomnienia. Albo otworzyć tajemniczy tunel, który cofnąłby go w czasie.

Myślał, że po takiej radosnej nowinie nie będzie w stanie pozbierać myśli, że będą się kłębić, biec, a on w ich otchłani nie znajdzie ani jednej odpowiedzi na pytania, które mogłyby się w zaistniałej sytuacji pojawić. Zamiast tego spoglądał na niezmącone wody Mersey, i można śmiało powiedzieć, że podobny spokój panował w tamtej chwili w jego głowie. Czy można czuć pustkę, skoro oznacza ona nicość? Czy można czuć coś, czego nie ma? W zakamarkach duszy Edwarda nie było nawet krzty żalu czy rozczarowania. Początkowe wzburzenie już dawno minęło, a w jego głowie szumiała tylko rzeka.

Dlaczego ten człowiek panoszył się przebrany za damę? Nikt go jeszcze tak nie upokorzył, nikt tak perfidnie nie zdeptał uczuć, które w końcu zapragnął okazać. To przedziwne i zatrważające zarazem, ale zdawało mu się, że to były najszlachetniejsze porywy jego serca. ,,Już nigdy nie będę tak intensywnie... już nigdy nie będę w stanie..." W obliczu doznanej żałości nie mogło mu nawet przejść przez myśl jedno słowo, w pełni oddające stan ducha i ciała. ,,To nawet nie jest porażka odmowy, z którą myślę, że jakoś bym sobie poradził. To porażka istnienia." – myślał, rozżalony i skompromitowany. Choć nie zawinił nic i choć sytuacja wydawała się niezdatną do jakiejkolwiek refleksji, to Edward się zastanawiał. Zastanawiał się, kiedy by odkrył prawdę, gdyby nie wypadki dzisiejszego popołudnia. Kiedy by klęknął przed najdroższą twarzą z zamiarem oddania całego żywota swego w ręce anielicy za którą brał "Carteret"? Czy może...

Goniąc za błyskiem chwil już zapomnianych...

Uderzyła go jedna myśl: ,,Ona, on, ten człowiek od początku dawał mi przecież do zrozumienia, że to, co czuję jest mu uprzykrzeniem. Ja przecież byłem po prostu zaślepiony. Uparty jak osioł Wilkinson! Jeśli nadal pozostanę w Liverpoolu, i to w takim stanie duchowego rozkładu, zaraz może się mną zaopiekować stryjenka Áine, snując nie całkiem subtelne sugestie w kierunku swojej córki. Mariaż taki w przyszłości pewnie uświetniłby tylko stosunki. Ja już znam te spojrzenia i dziwne uśmiechy! Po moim trupie!"

– Do diaska!

Krew w nim zawrzała. Chwycił z najgłębszej kieszeni paltota notes z zaczepionym do niego wiecznym piórem i zdrętwiałą ręką począł kreślić koślawe litery na czystej kartce w owym kajecie:

Metanoia Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz