Cały dom był na nogach od godziny szóstej rano. Angelique krzątała się z kąta w kąt w wyjściowej sukni, czekając niecierpliwie na stangreta, by od razu udać się do szpitala. Niewiedza na temat stanu ojca była dobijająca, co łatwo można było wyczytać z jej twarzy i urywanych gestów. Była zdenerwowana. Miała podkrążone oczy, więc zapewne nie udało jej się tej nocy zaznać spoczynku. Dla Edwarda było to całkowicie zrozumiałe, niemniej jednak był bardzo zatroskany. Ostatni ich wieczór miał być miłym wydarzeniem towarzyskim dla domowników, jednak zakończył się tak dramatycznie. ,,Może gdybym w spokoju odszedł, nieco impertynencko, co prawda, ale tak jak córka i lekarz, to sir Jonah nie podjąłby tej wyczerpującej rozmowy i może jego serce byłoby wciąż w stabilnym stanie." – wyrzucał sobie Edward, który coraz bardziej łamał sobie głowę całym zdarzeniem. W jego umyśle krążyły pewne wyrzuty sumienia, które niekoniecznie były uzasadnione, ale fakt faktem, czuł się beznadziejnie. Pierwszy raz odkąd tu przyjechał, myśli jego były całkowicie pochłonięte czymś innym niż maskarada Lear'a. Młodzieniec odnosił wrażenie, jakby nagle boleśnie spadł na podłogę pełną rozbitego szkła, którego odłamki przebijały warstwę izolacyjną, budowaną przez około dziesięć lat za pomocą książek, salonowego życia i własnej ignorancji. Zabrzmi to bardzo śmiesznie i może mało prawdopodobnie, lecz należy o tym niewątpliwie napisać – Edward pierwszy raz widział w oczach człowieka cierpienie i niepewność. Gdy tylko to zrozumiał, chciał się z jednej strony zapaść pod ziemię, zginąć gdzieś bezpowrotnie i bez pamięci, byle już tego nigdy w życiu nie oglądać, jednak z drugiej strony jakiś pierwiastek wewnętrzny chciał wyjść temu cierpieniu na spotkanie, uścisnąć mu może dłoń...
Gdy panna kręciła się jak nakręcona zabawka przy kominku, chłopak podsunął jej tacę ze śniadaniem. Zauważył bowiem, że nic nie jadła odkąd wstała, to znaczy od około trzech godzin.
– Ach, Edwardzie, czemu nikt jeszcze nie wrócił! – zawołała w odpowiedzi na szczodry gest i znowu podeszła wyjrzeć przez okno, nie rzuciwszy nawet okiem na prezentowane przez niego rogaliki. Edward nie oburzył się, całkowicie rozumiał, a nawet sam nie miał w tamtej chwili apetytu. Wiedział jednak, że zjeść coś trzeba i sięgnął po talerzyk.
W pewnym momencie pomyślał jednak, że ich bezczynność nakręca tylko spiralę strachu, więc zaproponował, że powinni przejść się kawałek do miasta i stamtąd wynająć dorożkę.
Posiadłość państwa Porter mieściła się nieopodal parku Sefton, więc od centrum dzielił ich całkiem spory kawał drogi. Angelique przystała na ową propozycję, którą Edward oznajmił przegryzając francuskiego rogalika, po krótkim zamyśleniu oderwała się więc w końcu od okna i parę minut później ciągnęła swojego kompana za rękę, kiedy podążali w dół Arkles Lane celem dotarcia do najbliższego postoju.
Dzień był niezwykle posępny, czarne, zasnute niebo rozciągało się leniwie nad głowami przechodniów. Szczęściem nie padało, ale w każdej chwili mogła rozpocząć się ulewa, tak było ciemno i złowieszczo. Kałuże stanowiły jedyną ozdobę brudnych, zabłoconych ulic, bowiem zachwycająca była ich rola zwierciadła, w którym odbijały się fasady mijanych kamieniczek i paskudne chmurzyska. Edward miał jednak mały powód do zadowolenia. Wicher ustał, a on po raz pierwszy od przeszło dwóch tygodni poczuł, że powietrze nie sprawia mu bólu, nic go w gardło nie piecze, nic nie drapie. Swoboda oddychania przyniosła mu wielką radość, jednak nie przyćmiła ani na moment wspomnień poprzedniego wieczora.
Był poranek, ale całe miasto zdawało się już funkcjonować od dawna. Po brukowych uliczkach swoją największą prędkość osiągały wszelkiego rodzaju powozy z podróżnymi, co jakiś czas drogę przecinał im starzec z wozem pełnym przeróżnych rupieci albo kramiarka, pędząca na miejsce pracy z wciśniętą w piąstki ubłoconą suknią. Chodniki były prawie tak zapełnione jak drogi, mimo że podążali z panną Porter nie taką znowu główną ulicą. Całe społeczeństwo gdzieś się spieszyło, nieważne czy było się kramiarką, starcem, dżentelmenem z fajką czy młodym człowiekiem biegnącym do szpitala.
CZYTASZ
Metanoia
RomanceRok 1885. Siedemnastoletni młodzieniec opuszcza ciepły rodzinny dom, by rozpocząć życie na własną rękę. Wyrusza do Liverpoolu, mając nadzieję, że duże nadmorskie miasto i tysiące nieznanych twarzy staną się dla niego drogą inspiracji. Wybawicielem j...