Wracali w milczeniu. Siedemnastolatek czuł się źle, to fakt niezbity, ale zachował na tyle przytomności umysłu, by zajrzeć przez okno do tawerny w poszukiwaniu doktora Aydona. Nie było go przecież znowu tak długo, pomyślał więc, że zdąży mu oddać manierkę i go serdecznie uściskać za ten wspaniałomyślny gest, który dosłownie powalił go na kolana. Intuicja chłopca była nieoceniona. Lekarz siedział jeszcze w środku, samotnie, podparty na jednej ręce, kreśląc po blacie jakieś szlaczki drugą. Kufel stał pusty, a obok niego dostrzec można było jeszcze szklanicę. Także pustą. Podchodziła w owej chwili do niego kelnerka i dolała mu jeszcze trunku. Mężczyzna zrobił łyk, może dwa i poklepał się po piersiach, po czym osunął się na blat stolika.
Widok co najmniej komiczny, jednak Edward przeraził się nie na żarty.
– Lear, wybacz, ale mój przyjaciel chyba potrzebuje pomocy – poinformował go, stukając palcem w szybę.
– A no widzę. Zalany w trupa przyjaciel.
Edward pomasował sobie brzuch i wziął głęboki oddech. Nie miał w sumie planu. Ale gdyby tak spróbować go zaciągnąć do najbliżej dorożki i kazać woźnicy go odstawić do domu? Byłoby to sensowne, braterskie zachowanie. Faktycznie Hugh Aydon nie wyglądał wówczas na kogoś, kto jest w stanie wrócić gdziekolwiek o własnych siłach. Młodzieniec postanowił przedsięwziąć się tego zadania.
– Pomożesz mi go wsadzić do powozu? – zapytał, zwracając ku czarnowłosemu swoją facjatę.
Lear przewrócił oczami, ale skinął głową.
– Jesteś nad wyraz wspaniałomyślny.
– Dlatego warto mnie mieć za przyjaciela – Edward pogroził palcem. – Pamiętaj o tym.
– Nie wiem na jakiej możemy być stopie, skoro jestem złodziejem, a ty moją ofiarą – odrzekł Lear poważnym głosem, gdyż jego przestrach związany z trafieniem do więzienia jeszcze nie minął, i nie zamierzał sobie akurat z tego faktu pokpiwać.
– Ustaliliśmy już, że to dosyć niefortunne okoliczności do zawierania znajomości. Niech pomyślę – rzekł Edward, kiwając głową i przygryzając wargę, udając, że się zastanawia – Nic mnie to jednak nie obchodzi, nic nie pamiętam. Jesteś czysty, Lear. Ja mam masę pieniędzy, jak sam pewnie sobie myślisz, więc mi twój wybryk, zaprawdę powiadam ci, nie wadzi.
– Ale...
– A nawet cieszy. O tak cieszy, bo ci to pomogło! No już, nie rób takiej zaskoczonej miny. Nie jestem aż tak przywiązany do monety, jak ci się zdaje. A teraz możemy już? Pragnę nadmienić, że brzuch boli mnie coraz bardziej.
I za jako takie zapewnienie swojej przyszłej wolności poczytywał Lear owe słowa, i choć nie był do końca przekonany, to jakiś ciężar spadł mu z serca. Weszli do tawerny. Ruch ani trochę nie zelżał, więc znowu musieli przeciskać się przez gromady ludzi zbitych ciasno obok siebie. Stolik lekarza wyglądał w całym tym zamieszaniu tak nędznie, że Edward wydał z siebie ciche westchnienie.
Stanęli przed dwudziestoparolatkiem i szatyn pomachał mu dłonią przed twarzą.
Aydon podniósł leniwie oczy, wzrok miał rozmyty.
– Eduardo! Co cię sprowadza z po...owrrrotem? – padły słowa, nadzwyczaj do lekarza niepodobne.
Lear zaśmiał się cicho, ale ów chichot został zignorowany; Edward całą swoją uwagę poświęcał teraz doktorowi.
– Widzę, że jest pan w stanie upojenia alkoholowego. Pomyślałem, że nie godzi się przejść wobec tego obojętnie, proponuję więc panu eskortę do domu – oznajmił grzecznie.
CZYTASZ
Metanoia
RomanceRok 1885. Siedemnastoletni młodzieniec opuszcza ciepły rodzinny dom, by rozpocząć życie na własną rękę. Wyrusza do Liverpoolu, mając nadzieję, że duże nadmorskie miasto i tysiące nieznanych twarzy staną się dla niego drogą inspiracji. Wybawicielem j...