Cały pokład został wypełniony dźwiękami wdzięcznej muzyki, która dobywała się z dud, nad którymi pieczę sprawował niski i raczej wątły śmiałek zwany Drobnym Szklarzem. Nikt nigdy nie spytał o jego prawdziwą godność; widocznie nie było zainteresowanych. Jego nieznane pochodzenie, brak konkretnych na jego temat danych, w najmniejszym nawet stopniu nie mogły odjąć mu talentu. Jego palce niezwykle sprawnie i lekko poruszały się po przebierce, komponując melodię przyjemną dla ucha, a ta, jeśli chodzi o dudy, bywała rzadka. Chyba że dzierżył je w dłoni wprawny i doświadczony artysta, taki jak pan Szklarz. Cóż, należy przyznać, że Estefania miała po prostu w tej kwestii szczęście.
Statek nie był pierwszej młodości i dość sporą liczbę podróży miał już za sobą. Stara stołówka z belkowanym stropem, znajdująca się mniej więcej pośrodku pokładu A, pełniła jednak wciąż pierwotną funkcję dobrotliwej jadłodajni wydającej racje żywnościowe dla załogi. Było to największe pomieszczenie na okręcie, oczywiście oprócz kotłowni i ładowni. Stoły ustawione były prostopadle do ścian, od strony dzioba znajdowało się małe pomieszczenie gospodarcze i drewniana zabudowa przypominająca barek. Można było się posilić, ale także napić, wedle własnej woli.
Tamtego wieczora jadłodajnia wypełniona była po brzegi, i bynajmniej nie z powodu łasych brzuchów. Należało świętować. Przed oczami mężczyzn, kilku praczek, i pewnej błękitnookiej pasażerki na gapę, rozciągał się bezkresny basen pełen stworzeń niebezpiecznych i jeszcze bardziej niebezpiecznych gór lodowych. Podróż była długa i należało dołożyć wszelkich starań, aby miesiąc rejsu minął bez większych niedogodności i problemów. Ale ku temu jeszcze będzie okazja. Teraz należy wznieść toast za pomyślność i bezpieczną wycieczkę. Szklanice w górę!
Całą załogę stanowiło kilkoro marynarzy, pracownicy zatrudnieni do załadunku i późniejszego rozładunku, którzy na szybko zostali też przyuczeni do pracy w kotłowni, kilka kobiet, które zajmowały się głównie wyżywieniem i stanem odzieży co lepszych pasażerów, a także paru wojaków angielskich, którzy mieli za misję stacjonować w Mombasie, a teraz strzegli porządku na sfatygowanej posługą Estefanii. Ale to była zdecydowana mniejszość, garstka nawet, a rzec można, że statek był opanowany przez ludność trzeciej klasy, Irlandczyków, którzy pragnęli, bądź też musieli zdać się na los przygody. To ich żwawe i rześkie duchy podrygiwały teraz, i wstrząsały każdą deską starej jadłodajni.
Ludzie pracujący przy kotłach zdawali zbratać się na chwilę z kilkoma oficerami, którzy wyprawili się razem z nową dostawą. Należało mieć na wszystko baczne oko. Ale dzisiaj był dzień wyjątkowy, toteż wszystkie podejrzliwe ślepia zmętniały na chwilę, w poszukiwaniu szybkiej przyjemności w napojach procentowych. Nie liczył się specyficzny odór spoconych osiłków, ani zapach wody kolońskiej wygładzonych czerwonych kubraków. Czapki z głów i szmatki w dół, panowie! Dzisiaj liczy się tylko zabawa.
Edward i Lear wtargnęli w sam środek głośnych harców. Mężczyźni śmiali się i łatwo konwersowali przy ulubionych trunkach – świat na chwilę stanął w miejscu. Wesołe melodyjki zdawały się nie mieć końca, a Drobny Szklarz nie mógł w najbliżej przyszłości liczyć na chwilę wytchnienia, choć był już cały zsiniały i spuchnięty. Wspomagał go w wysiłkach jakiś na oko czternastoletni chłopaczek, który przygrywał sobie coś, niekoniecznie do taktu, na fujarce. W kącie stał nietknięty akordeon, gdyż Blewitt nie zwilżył gardła dostatecznie mocno, by sięgnąć po ukochany instrument. Wszyscy jednak byli przekonani, że jego abstynencja nie potrwa zbyt długo, i że za chwilę sala rozbrzmi jeszcze bardziej donośnym i hucznym weseliskiem. Paru już lekko ukołysanych pląsaczy wskoczyło na środek drewnianej posadzki, i zarządziło przesunięcie kilku stołów, celem zrobienia miejsca do tańczenia. Inny jegomość, cały umorusany od sadzy, podobnie jak Lear przed chwilą, zaczepił barczystą kelnerkę i porwał ją w najbardziej niespodziewany tan. Rozpoczął obroty na lewo, na prawo, a panna tak się śmiała, jakby owe traktowanie było jednym z powodów, dla których podjęła się swojego zajęcia. Zresztą, pani Gray, stojąca za barkiem niewiasta, także się szczerzyła i tylko wypatrywała za jakimś godnym danserem, który mógłby ją rozweselić po całym dniu gotowania mięsnych potrawek.
CZYTASZ
Metanoia
RomanceRok 1885. Siedemnastoletni młodzieniec opuszcza ciepły rodzinny dom, by rozpocząć życie na własną rękę. Wyrusza do Liverpoolu, mając nadzieję, że duże nadmorskie miasto i tysiące nieznanych twarzy staną się dla niego drogą inspiracji. Wybawicielem j...