Rozdział XIV: Dzikość serca

78 12 1
                                    

Cały pokład został wypełniony dźwiękami wdzięcznej muzyki, która dobywała się z dud, nad którymi pieczę sprawował niski i raczej wątły śmiałek zwany Drobnym Szklarzem. Nikt nigdy nie spytał o jego prawdziwą godność; widocznie nie było zainteresowanych. Jego nieznane pochodzenie, brak konkretnych na jego temat danych, w najmniejszym nawet stopniu nie mogły odjąć mu talentu. Jego palce niezwykle sprawnie i lekko poruszały się po przebierce, komponując melodię przyjemną dla ucha, a ta, jeśli chodzi o dudy, bywała rzadka. Chyba że dzierżył je w dłoni wprawny i doświadczony artysta, taki jak pan Szklarz. Cóż, należy przyznać, że Estefania miała po prostu w tej kwestii szczęście.

Statek nie był pierwszej młodości i dość sporą liczbę podróży miał już za sobą. Stara stołówka z belkowanym stropem, znajdująca się mniej więcej pośrodku pokładu A, pełniła jednak wciąż pierwotną funkcję dobrotliwej jadłodajni wydającej racje żywnościowe dla załogi. Było to największe pomieszczenie na okręcie, oczywiście oprócz kotłowni i ładowni. Stoły ustawione były prostopadle do ścian, od strony dzioba znajdowało się małe pomieszczenie gospodarcze i drewniana zabudowa przypominająca barek. Można było się posilić, ale także napić, wedle własnej woli.

Tamtego wieczora jadłodajnia wypełniona była po brzegi, i bynajmniej nie z powodu łasych brzuchów. Należało świętować. Przed oczami mężczyzn, kilku praczek, i pewnej błękitnookiej pasażerki na gapę, rozciągał się bezkresny basen pełen stworzeń niebezpiecznych i jeszcze bardziej niebezpiecznych gór lodowych. Podróż była długa i należało dołożyć wszelkich starań, aby miesiąc rejsu minął bez większych niedogodności i problemów. Ale ku temu jeszcze będzie okazja. Teraz należy wznieść toast za pomyślność i bezpieczną wycieczkę. Szklanice w górę!

Całą załogę stanowiło kilkoro marynarzy, pracownicy zatrudnieni do załadunku i późniejszego rozładunku, którzy na szybko zostali też przyuczeni do pracy w kotłowni, kilka kobiet, które zajmowały się głównie wyżywieniem i stanem odzieży co lepszych pasażerów, a także paru wojaków angielskich, którzy mieli za misję stacjonować w Mombasie, a teraz strzegli porządku na sfatygowanej posługą Estefanii. Ale to była zdecydowana mniejszość, garstka nawet, a rzec można, że statek był opanowany przez ludność trzeciej klasy, Irlandczyków, którzy pragnęli, bądź też musieli zdać się na los przygody. To ich żwawe i rześkie duchy podrygiwały teraz, i wstrząsały każdą deską starej jadłodajni.

Ludzie pracujący przy kotłach zdawali zbratać się na chwilę z kilkoma oficerami, którzy wyprawili się razem z nową dostawą. Należało mieć na wszystko baczne oko. Ale dzisiaj był dzień wyjątkowy, toteż wszystkie podejrzliwe ślepia zmętniały na chwilę, w poszukiwaniu szybkiej przyjemności w napojach procentowych. Nie liczył się specyficzny odór spoconych osiłków, ani zapach wody kolońskiej wygładzonych czerwonych kubraków. Czapki z głów i szmatki w dół, panowie! Dzisiaj liczy się tylko zabawa.

Edward i Lear wtargnęli w sam środek głośnych harców. Mężczyźni śmiali się i łatwo konwersowali przy ulubionych trunkach – świat na chwilę stanął w miejscu. Wesołe melodyjki zdawały się nie mieć końca, a Drobny Szklarz nie mógł w najbliżej przyszłości liczyć na chwilę wytchnienia, choć był już cały zsiniały i spuchnięty. Wspomagał go w wysiłkach jakiś na oko czternastoletni chłopaczek, który przygrywał sobie coś, niekoniecznie do taktu, na fujarce. W kącie stał nietknięty akordeon, gdyż Blewitt nie zwilżył gardła dostatecznie mocno, by sięgnąć po ukochany instrument. Wszyscy jednak byli przekonani, że jego abstynencja nie potrwa zbyt długo, i że za chwilę sala rozbrzmi jeszcze bardziej donośnym i hucznym weseliskiem. Paru już lekko ukołysanych pląsaczy wskoczyło na środek drewnianej posadzki, i zarządziło przesunięcie kilku stołów, celem zrobienia miejsca do tańczenia. Inny jegomość, cały umorusany od sadzy, podobnie jak Lear przed chwilą, zaczepił barczystą kelnerkę i porwał ją w najbardziej niespodziewany tan. Rozpoczął obroty na lewo, na prawo, a panna tak się śmiała, jakby owe traktowanie było jednym z powodów, dla których podjęła się swojego zajęcia. Zresztą, pani Gray, stojąca za barkiem niewiasta, także się szczerzyła i tylko wypatrywała za jakimś godnym danserem, który mógłby ją rozweselić po całym dniu gotowania mięsnych potrawek.

Metanoia Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz