Rozdział 33.

158 6 49
                                    


Dwa słowa od autorki: 

Ten rozdział wycisnął ze mnie siódme poty, choć pewnie czytając go odniesiecie wrażenie, że był pisany na kolanie xD Choć niewiele się w nim dzieje a akcja znów (chwilowo) stanęła w miejscu oddałam hołd Klausowi i Hayley jako rodzicom. Postawiłam ich w trudnym położeniu (okazałam im chyba jeszcze mniej miłosierdzia niż sama Julie XD), ale moim zdaniem wyszli z opresji brawurowo. Przekonajcie się sami. 


Enjoy ;* 


— Myślisz, że Hayley boi się własnej córki? — zagadnął Kol konspiracyjnym szeptem.

Chciał przerwać uporczywą ciszę i zmusić siostrę, by wreszcie wyjaśniła mu co takiego chodzi jej od godziny po głowie. Była milcząca jak nigdy a to okazało się być dużo bardziej złowrogie niż gdyby wpadła w szał. Na początku, gdy wszyscy zajęci byli próbą zrozumienia ostatnich wydarzeń i zamartwianiem się bezpieczeństwem i samopoczuciem małej Hope, Rebekah jako jedyna skupiła wszystkie swoje siły na doprowadzeniu domu do porządku. Gdy pod jej surowym nadzorem pokojówki pozbyły się ostatnich skutków czarnej magii, Rebekah okryła ciało Arii starą narzutą, pochyliła się nad nią i tak zamarła na dobre pół godziny. Po tym czasie rozdzieliła zadania niczym generał przed bitwą i dziwnym trafem nikt nie protestował. Nawet Klaus zdawał się pogodzony z losem i posłuszny woli Rebeki jakby przeczuwając, że jest ona jedyną osobą, która choć w najmniejszym stopniu rozumie co się dzieje. A działo się sporo. Oto Aria, prawnuczka najlepszej przyjaciółki sobowtóra, opętana dziwną mocą, zginęła w męczarniach, uprzednio roztaczając przed nimi obraz grozy i rozpaczy. Jeszcze długo jej słowa dudniły w ich umysłach, nabierając całe mnóstwo nowych znaczeń. Ale, choć Rebekah nie wyjaśniła niczego, jedno jej słowo, napełniało ich serca grozą.

— Dhalia.

Nie musiała mówić nic więcej. To jedno imię ucięło ewentualne dyskusje jeszcze zanim się rozpoczęły. Nie było złudzeń, cienia wątpliwości, kto tu jest najbardziej świadomy zagrożenia. Nie było też czasu, by cokolwiek wyjaśniać. Tylko Rebekah dysponowała wiedzą, która mogła ocalić Hope. Tylko ona wiedziała dokładnie, co należy robić.

— Elijah, ściągnij proszę regentkę czarownic do mauzoleum. Spotkamy się tam za dwie godziny. Kol, pójdziesz ze mną. Hayley i Klaus zostaną na miejscu, by przypilnować Hope i zadbać o jej bezpieczeństwo. Na górze są Raphael i Navia, ale póki co zajmuje się nimi Sara, pokojówka. Będziemy pod telefonem.

— A czy ja... Czy mogę iść z tobą? Kol zostanie z Klausem i małą — zaproponowała Hayley pospiesznie. Rebekah rzuciła jej przelotne spojrzenie przez ramię i odetchnęła głęboko.

— Do zobaczenia — odparła i opuściła rezydencję w towarzystwie brata nim Hayley zdołała zaprotestować.

To właśnie obraz zbolałej, niepewnej, zawstydzonej miny przyjaciółki zaprzątał w tej chwili jej myśli.

— Nie bądź głupi Kol — odparła z ociąganiem w odniesieniu do wcześniejszej sugestii brata jakoby Hayley obawiała się córki, jednak w jej głosie brakowało zwyczajowej pewności.— Najtrudniejszy będzie dla nich pierwszy krok. Potem jakoś to pójdzie. Dadzą sobie radę.

— Przekonujesz mnie czy siebie? — Kol uśmiechnął się półgębkiem.

Rebekah nie pokusiła się o odpowiedź.

* * * *

Tymczasem Hayley obserwowała Hope przez uchylone drzwi jej sypialni. Dziewczynka spała po naparze z ziół, jakim przed wyjściem poczęstowała ją Rebekah. Z włosami rozrzuconymi na poduszce, rozchylonymi usteczkami i spokojną twarzyczką wyglądała jak aniołek, jednak Hayley boleśnie przypominała o czasach, gdy mogła widywać ją jedynie w stanie głębokiego snu. To wspomnienie prześladowało ją do tego stopnia, że zapragnęła podejść do niej natychmiast, potrząsnąć nią mocno i zmusić, by choć raz spojrzała na nią swoimi wielkimi, błękitnymi oczyma. Dlatego asekuracyjnie została w progu, oparta o framugę i z niepokojem oczekiwała aż dziewczynka sama się przebudzi. Wiedziała, że potrzebuje dużo odpoczynku, jednocześnie myśl o chwili, gdy się ocknie i o czekającej ich konfrontacji napawała ją irracjonalnym lękiem. Doskonale zdawała sobie sprawę, że mała czuje się przytłoczona tymi wszystkimi emocjami, które na nią zewsząd spłynęły. Otaczali ją zupełnie obcy ludzie. Ludzie, których nie znała, którym nie ufała. Hayley potrafiła sobie wyobrazić jej zmieszanie. Sama kiedyś była dzieckiem, rzuconym na pastwę wielkiego świata, marzącym o odnalezieniu rodziny, otoczonym ludźmi, z którymi niewiele miała wspólnego. Sama nie wiedziała jak by zareagowała, gdyby jej marzenia nagle się ziściły. Nawet jeśli Rebekah rozmawiała z Hope o rodzinie, nawet jeśli rozpoznawała ich twarze ze zdjęć, nawet jeśli wiedziała, dlaczego wychowywała ją ciotka zamiast mamy i taty, wciąż nie zmieniało to faktu, że jakaś jej część nie należała już do nich. Na tak wiele rzeczy Hayley nie miała już wpływu... Co gorsza obawiała się, że nie będzie miała żadnego, że już na to za późno. Widziała z jaką ostrożnością i onieśmieleniem podchodziła do niej Hope. To czyniło ją niepewną w towarzystwie własnej córki, bo tak bardzo bała się ją spłoszyć, że nie potrafiła jej nawet spojrzeć w oczy. Żałowała, że w ciągu ostatnich stu lat nie pokusiła się o przeczytanie choć jednego poradnika dla rodziców. Ale jakiej pozycji miałaby szukać? „Jak odzyskać własne dziecko"? „Jak nadrobić stracony czas"? A może „Jak odnaleźć wspólny język z porzuconymi dziećmi"? Hayley głośno przełknęła ślinę. Nie, Hope nie była porzucona. Była bardzo chcianym dzieckiem, kochanym i traktowanym w sposób, o jakim Hayley w dzieciństwie mogła tylko pomarzyć Nie miała wątpliwości, że wszystko czego kiedykolwiek dla niej chciała, o czym marzyła, czego sama nie doświadczyła, Hope miała na wyciągnięcie ręki. Ta słodko gorzka myśl przynosiła jednocześnie ukojenie i ból, nie dawała o sobie zapomnieć jak odnawiające się zadrapanie. Wszystko to otrzymała nie od niej, nie od swojej matki, nie od ojca. Nie z nimi kojarzyła szczęście, radość, miłość. I nawet jeśli Rebekah wszystko jej wyjaśniła, Hope była jeszcze za mała, by zrozumieć złożone okoliczności, które do tego doprowadziły. Była za mała, by zrozumieć ich gwałtowne emocje, napięcie, które czuli w jej obecności. Ale była tu teraz, z nimi, pod ich opieką, żywa, jak nigdy dotąd. I to Hayley powinno wystarczyć. Przynajmniej na razie.

Klątwa Pierwotnej RodzinyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz