Rebekah uśmiechnęła się do dziewczynki zachęcająco. Maleńka odpowiedziała uśmiechem, jej niebieskie oczka rozbłysły. Chybocząc się lekko puściła się sofy, której się przytrzymywała do tej pory i wyciągnąwszy przed siebie rączki niepewnie postąpiła pierwszy krok. Rebekah wydała z siebie stłumiony jęk radości a z jej oczu popłynęły łzy wzruszenia. Wyciągnęła w jej stronę ramiona zachęcająco i w akompaniamencie pełnych radości i aprobaty dopingów mała Hope doświadczyła pierwszego spaceru w życiu, lądując z wesołym gulgotaniem wprost w objęciach swej wampirzej opiekunki. Rebekah okręciła się z nią wokół własnej osi a dziewczynka wyciągnęła rączki w kierunku jej twarzy i chwyciła w piąstki pasma złocistych loków. Zawsze lubiła się nimi bawić, nawet gdy była jeszcze noworodkiem. Teraz miała jedenaście miesięcy i właśnie nauczyła się chodzić. Radości takich chwil nieustannie towarzyszyło ukłucie w sercu na myśl o Hayley i Klausie, którzy nie mogli tego zobaczyć. To oni powinni dopingować Hope, patrzeć jak rośnie i słuchać jej wesołego gaworzenia. Nawet Nik nie mógłby długo kryć wzruszenia. Było jej przykro, bo wiedziała, że to najbardziej ludzkie doświadczenie jakie tylko można sobie wyobrazić i tego właśnie chciała dla Nika. Chciała, żeby jej brat mógł wreszcie zaznać odrobinę szczęścia, chciała, aby przypomniał sobie ten smak i tym samym zrozumiał jak wiele jej próbował odebrać w obawie przed tym, że mógłby ją stracić.
— Zabierz to brzydactwo — wychrypiała stara czarownica, ta sama, która trzy miesiące wcześniej wpuściła ją do tego więzienia, dającego namiastkę bezpieczeństwa. Rebekah zacisnęła zęby próbując powstrzymać naturalny morderczy instynkt i mocniej objęła dziewczynkę. Rozejrzała się po salonie pełnym wiedźm o tępym wyrazie twarzy. Tylko jedna z nich nie wykazywała negatywnych emocji względem niej i dziecka. Siedziała przed starym czarno-białym telewizorem i z obłąkańczym uśmiechem oglądała kreskówki. Od czasu, gdy ją tu zamknęli to jest od mniej więcej dwóch dni nie robiła nic innego. Pierwszego dnia Rebekah zapytała Maggie, jedną z bardziej świadomych lokatorek, kim jest ta tajemnicza dziewczyna.
— Przywieźli ją dziś w nocy — usłyszała — nie zwracaj na nią uwagi, to wariatka.
Rebekah nie raz o samej sobie słyszała, że jest stukniętą zdzirą, ale nigdy w tak lekceważącym tonie. Dlatego podeszła do nowej współlokatorki i spróbowała zagaić rozmowę. Niewiele się jednak dowiedziała poza tym, że była zafascynowana kreskówką o myszy znęcającej się nad kotem. Miała wrażenie, że dziewczyna, która siedziała przed telewizorem ze skrzyżowanymi nogami, roziskrzonymi oczami i obłąkańczym uśmiechem na twarzy była niegroźna i w swej bezbronności podobna do dziecka. Być może jej odcięcie od rzeczywistości i brak jakichkolwiek oznak magicznych zdolności mogły budzić politowanie w pozostałych mieszkańcach Domu Wdowy Fauline, bo choć regularnie podawano im biełun by przytępić ich zmysły i zniewolić to zdolności do uprawiania niegroźnej magii nie udało się z nich całkowicie wyplewić. Rebekah pamiętała jak potraktowały ją gdy pojawiła się w ich progu z dzieckiem na rękach i brakiem jakichkolwiek magicznych predyspozycji. Nie mogła pokazać swoich wampirzych umiejętności a nie wykazywała magicznych zdolności, więc w społeczności tutejszych czarownic uchodziła za słabą i niewartą uwagi. Podobnie jak ta dziewczyna, ubrana w rozciągnięty bordowy sweter, z tłustymi włosami koloru pszenicznego złota zaplecionymi w niedbały warkocz i z wychudzoną twarzą.— Twoje dziecko nauczyło się chodzić — odezwała się ostrym zachrypniętym głosem nie odrywając oczu od telewizora — nigdy nie widziałam jak dziecko uczy się chodzić.
Rebekah zmarszczyła brwi i przyjrzała jej się z zaciekawieniem. Z Hope na rękach przykucnęła przy niej, ale dziewczyna nawet się nie poruszyła. Mimo to coś mówiło Rebekah, że dostrzega znacznie więcej niż daje po sobie poznać. Przejęło ją dziwne uczucie, jakiś dreszcz, odległy jak sen, który nawiedził ją kilka dni temu. Śnił jej się duch, dziewczyna o szczupłej sylwetce i długich włosach zasłaniających twarz. Stała nad jej łóżkiem bez słowa, czekając na jej ruch. A gdy ten nastąpił znikała z głośnym krzykiem, pozostawiając za sobą palącą samotność i dojmujący niepokój. Rebekah budziła się ciężko oddychając a współlokatorka z łóżka obok obrzucała ją pełnym nagany spojrzeniem. Nie wiedzieć czemu Rebekah patrząc na tą obłąkaną dziewczynę przypomniała sobie ten trwający kilka nocy z rzędu epizod. Było w niej coś z tego ducha z jej snu, jakaś milcząca emocja, nie dająca się nijak zidentyfikować. To coś nie dawało jej spokoju.
— Znamy się? — zapytała, ale nie uzyskała odpowiedzi. Zamiast tego dziewczyna zachichotała na widok myszy, wyrywającej kończyny biednego kota. Zakryła dłonią usta, gdy chichot przerodził się w śmiech.
— Zagaduję, że nie — westchnęła i pokręciła głową z politowania dla własnej bezmyślności. Może i żyła tysiąc lat, ale miała dobrą pamięć, zwłaszcza gdy idzie o świrów. Twarz tej dziewczyny na pewno by zapamiętała gdyby już kiedyś się widziały.
— Proszę — powiedziała. Zza pazuchy wyciągnęła soczyste czerwone jabłko i położyła na dywanie obok dziewczyny, ale ta zdawała się nawet tego nie zauważać. Dopiero gdy Rebekah odwróciła się do niej plecami i wróciła do własnych spraw dziewczyna porwała w ręce owoc i przyłożyła go do ust zaciągając się jego aromatem. Obracała jabłko w palcach jakby było jej najdroższym skarbem.Rebekah obudziła się z przeciągłym westchnieniem. To nie był sen, to był powrót do wspomnień. Jej podświadomość ewidentnie nie chciała pozwolić jej zapomnieć o tym co wydarzyło się sto lat temu. Jeśli miałaby wybierać zdecydowanie wolałaby żeby to twarze jej ofiar nawiedzały ją w nocy powodując niespokojny sen. Z pewnością miałyby dla niej więcej miłosierdzia.
— No wreszcie się ocknęłaś — aż podskoczyła na dźwięk tego głosu. Uniosła głowę i napotkała prześmiewczy uśmiech Kola. Stał oparty nonszalancko o futrynę drzwi i przyglądał jej się unosząc brew zawadiacko— pomyślałbym, że Nik znów cię dźgnął, ale spałaś tak niespokojnie, że nie było mowy o zasztyletowaniu.
— Co ty tu robisz? —warknęła, rzucając w niego poduszką. Kol roześmiał się na całe gardło i bez trudu uchylił się przed puchowym pociskiem.
— Twoje włosy przypominają stóg siana a mina wyraża żądzę mordu. Jak na kogoś, kto za dwanaście godzin będzie grał rolę lady Mikealson nie prezentujesz się najlepiej.
— Co? — Rebekah zmarszczyła brwi — o czym ty mówisz?
Kol jednak nie odpowiedział, skinął tylko na nią gestem dłoni z irytującym uśmieszkiem i wyszedł z jej pokoju. Rebekah westchnęła, już porządnie rozeźlona. Chwyciła swój satynowy szlafroczek w kolorze grafitowego nieba i ruszyła za bratem.
Już przy balkonach była zaskoczona wrzawą, która tu się rozgrywała. Obcy ludzie krzątali się po jej domu, jeden drugiego przekrzykiwał, wszyscy biegali jak w ukropie wyraźnie czymś zaaferowani. Jedni sprzątali, polerowali poręcze, ściany, kamienną posadzkę, inni podlewali rośliny, ustawiali stoły, zawieszali girlandy pod kryształowym żyrandolem. W samym centrum tej bieganiny stał Elijah i z szorstką precyzją spełniał się w roli dyrygenta tą przedziwną orkiestrą. Rebekah była co najmniej skonsternowana.
— Co tu się wyrabia? — zapytała po raz kolejny. I po raz kolejny jej pytanie zostało zignorowane. W obliczu takiej zniewagi była zmuszona podejść do najstarszego z klanu Mikealsonów i mocno nim potrząsnąć. Nie przywykła do tego, że ludzie nie zwracają na nią uwagi i nie zamierzała tego tolerować. Bądź co bądź była nadal mieszkanką tego domu . Elijah westchnął i objął siostrę ramieniem odciągając ją na bok. Jej mina wyrażała irytację i zniecierpliwienie i wolał, żeby nie znajdowała się przy misie z ponczem i półmiskach z wyśmienitymi potrawami, które od samego rana przygotowywał ich włoski kucharz Carlos Venturi, gdy dojdzie do momentu kulminacyjnego.
— Postanowiłem skorzystać ze sposobności i zacieśnić sojusz między nami — rzekł w ramach wyjaśnienia. Rebekah założyła ręce na piersi i wydęła wargi jakby chciała powiedzieć „dobrze się zapowiada".
— Osłodź tą kwaśną minę słoneczko, to naprawdę ciekawy pomysł — rzucił Klaus, który właśnie pojawił się w drzwiach — braciszek postanowił nas pogodzić i wyprawić z tej okazji coroczny bal Mikealsonów. Motyw przewodni? „Rodzina ponad wszystko" —z trudem powstrzymywał śmiech na widok miny Rebeki. Przemknęło mu przez myśl, że gdyby na środku głowy miała gwizdek, którym uciekałaby para może teraz nie wyglądałaby tak, jakby miała wybuchnąć.
![](https://img.wattpad.com/cover/137215568-288-k629012.jpg)
CZYTASZ
Klątwa Pierwotnej Rodziny
AcakRebekah po 100 latach powraca na łono rodziny. Nie jest pewna czy opieka nad najmłodszą Hope to wystarczający powód aby Klaus wybaczył jej dawne grzechy. Nie zdaje sobie sprawy, że ten ukrywa prawdę o wiele bardziej szokującą, mogącą zaważyć na całe...