Rozdział 19.

169 9 67
                                    


  — No nareszcie — rzekła Rebekah wyniośle. Rzuciła pakunek ze świeżymi ubraniami wprost pod nogi nagiej Hayley i ostentacyjnie stanęła do niej tyłem, chcąc zapewnić jej odrobinę prywatności. 

— Ubieraj się — zarządziła ostro. 

— Serio? żadnego "gdzie się podziewałaś", "jak się cieszę, że żyjesz" czy "co u ciebie słychać"? —   zapytała Hayley podchodząc do niej już kompletnie ubrana. 

— Nie tym razem — odparła Rebekah i podała jej woreczek z krwią. Ruszyła przed siebie nie oglądając się przez ramię, jakby pewna, że Hayley podąży za nią. I rzeczywiście już sekundę później usłyszała obok siebie jej miękkie kroki. 

— Rebekah co się stało? —spytała ostrożnie.

— Nic, miejmy to już z głowy i wracajmy do swoich spraw —odparła Pierwotna lekceważąco. 

— Hej! — zawołała oburzona Hayley — wstrzymaj się trochę, mówisz tu o mojej córce! 

— Nie! Mówię o moim bracie, który z tęsknoty za tobą stracił rozum i pozwolił hordzie rozwścieczonych piesków Dhalii zrobić z siebie  nadziewaną zębami pinatę! 

Jej wrzask, donośniejszy niż kiedykolwiek wstrząsnął lasem i odbijając się od wszystkich drzew, każdego kamienia i głazu powrócił do nich ze zdwojoną siłą. Chmara ptaków wzbiła się do lotu przepłoszona hałasem. Stanęły naprzeciw siebie i dopiero teraz Hayley mogła rzeczywiście zmierzyć się z jej gniewem. Jej oczy ciskały gromy i przybrały barwę burzowego nieba, klatka piersiowa szybko unosiła się i opadała, skrzydełka nosa drgały i była niemal pewna, że zza uchylonych warg połyskują perłowo białe wampirze kły. 

  — O czym ty mówisz? — zapytała w końcu Marshall, gdy cisza wyraźnie zaczęła jej ciążyć. 

Rebekah wzniosła oczy do nieba jakby prosiła wyższe istoty o cierpliwość i przezornie założyła ręce na piersi. Nie chciała zrobić krzywdy jedynej przyjaciółce, w dodatku matce Hope. Ostatecznie morderstwo, nawet jeśli w afekcie i nieumyślnie, to nadal morderstwo. 

  — Dlaczego nie chciałaś się z nim spotkać i wszystkiego wyjaśnić? — odezwała się po kolejnej minucie uporczywej ciszy — Elijah nie zasługuje nawet na to, by wiedzieć, że żyjesz i masz się całkiem dobrze? Nie zasłużył, by dowiedzieć się, że wciąż jesteś tą samą Hayley, która z miłości do córki dobrowolnie poddała się klątwie? Klątwie, która zmogła niegdyś jej rodziców? Czy ty wiesz, że wczoraj odbyło się eleganckie przyjęcie, bal Mikealsonów? Wydał go Elijah. I to on najlepiej z nas wszystkich się bawił. Miał dziką, zwierzęcą orgię ze sforą wilków o wielkości niedźwiedzi. Stukrotnie przekroczył śmiertelną dawkę jadu, ale trzeba przyznać, że dzięki niemu  poruszał się bardzo dynamicznie, jak jeszcze nigdy w życiu. 

  — Rebekah...

— Hayles, on się nawet nie bronił — przerwała jej Pierwotna — nie skrzywdził ani jednego z nich, bo bał się, że któryś może okazać się twoim pobratymcą. Albo co gorsza tobą. 

— Przecież ja bym nigdy...

— Ja to wiem, on nie. Trudno mu się dziwić, odchodzi od zmysłów. Hayley, to trwa o sto lat za długo. Żałuję, że przyrzekłam nie mówić o tym nikomu — Hayley zmarszczyła brwi, jakby zastanawiając się nad konsekwencją tych słów.

  — Obiecałaś — przypomniała z naciskiem. 

— Wiem — westchnęła Rebekah — I Kol uświadomił mi jedną ważną rzecz. Kiedyś zginę przez własną lojalność. 

Klątwa Pierwotnej RodzinyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz