To uczucie było dziwne. Bardzo. Takiej, jakiego doświadczyła pierwszy raz i takie którego nie miała doświadczyć nigdy później. Zabawne. Czekała na to tyle czasu, aż tu nagle wszystko potoczyło się tak szybko...
Łzy delikatnie płynęły jej po policzkach, na spoconej oblanej rumieńcem twarzy widniał delikatny uśmiech. Zmęczone oczy patrzyły z miłością na tą małą istotkę, którą trzymała w ramionach. Była wściekle ruda – któżby się spodziewał.
- Witaj na świecie, Iris. - szepnęła cicho. Obdarzyła córkę jeszcze jednym szerokim uśmiechem i zaraz potem służące zabrały ją aby położyć do snu.
Grace była cholernie zmęczona. Nie spała od dwudziestu godzin, poród ciągną się w nieskończoność i nie było przy niej nikogo. Nikogo.
Kiedyś snuła plany i marzenia o swoim porodzie. Chciała, żeby ten dzień był słoneczny. Żeby padał delikatny wesoły deszczyk, żeby miała wokół siebie tych, których kocha. Żeby Henry panikował i trzymał ją za rękę, żeby czuła na sobie spojrzenia pełne miłości. Żeby Piotr zapewniał ( jak to miał w zwyczaju) że będzie najlepszym wujkiem na świecie, żeby Edmund śpiewał dziecku kołysanki, Nallana udzielała rad a Zuzanna i Łucja zabawiały ją rozmową i dawały jej całą swoją miłość.
Ale tak nie było. Nieopisane szczęście mieszało się w jej sercu ze smutkiem. Czuła pustkę. Wtedy już nie dała rady, zaczęła głośno płakać i krzyczeć.
Nikt jej nie przerywał, wszyscy rozumieli albo chociaż starali się rozumieć.
Piotr, Edmund, Zuzanna i Łucja. Oni.. zniknęli. Po prostu. Nie było ich od trzech tygodni, nie dawali znaku życia ich konie same wróciły do zamku. Trwały poszukiwania ale wszyscy mieli z tyłu głowy myśl, że nic z tego nie będzie. Że przepadli.
Grace znosiła to nie najlepiej. Płakała całymi dniami, dostawała ataków histerii, nie rozmawiała praktycznie z nikim. Odczuwała ogromny stres i lęk, przez co poród nastąpił nieco wcześniej niż przewidywano.
Nie wiedziała co się dzieje. Ostatnie dni ciąży powinny być dla niej radosnym oczekiwaniem, tymczasem stały się martwym pogodzeniem się z losem.
Do tego dołączył się fakt, że armia Telmaru znajdowała się już praktycznie pod wschodnią granicą Narnii. Nie pomagał fakt, że to właśnie na barki Grace spadł ciężar, który przez ostatnie lata nosiło rodzeństwo.
Bowiem Nallana znosiła to wszystko najgorzej. Rudowłosa nawet nie do końca wiedziała co dokładnie działo się z jej przyjaciółką. Całymi dniami siedziała w swojej małżeńskiej komnacie, zza drzwi dochodziły tylko szlochy i krzyki. Nie potrafiła sobie poradzić i odchodziła od zmysłów. Dzieci przeszły pod opiekę służących i wychowawców. W taki właśnie sposób opieka nad poważnie narażonym teraz krajem spoczęła na ślicznej ale zmęczonej już, rudowłosej kobiecie.
Aż do dnia porodu cały czas była na nogach. Nie odpoczywała, zwyczajnie nie było na to czasu. Musiała załatwiać sprawy państwowe i międzynarodowe. Nadzorować wojsko i przygotować je do wiszącej w powietrzu wojny.
Nie było innego wyjścia. Wróg stał u bram. Apelacje i poselstwa nie przyniosły żadnych efektów. Widmo śmierci zawisło nad Narnią, kraj był osłabiony odejściem władców. Jedyną ich nadzieją była Grace. Kraj borykał się nie tylko z Telmarami, ale również z rabusiami napadającymi na wioski, atakami ze strony Kalormenu i morza. Wieść o zniknięciu Królewskiego Rodzeństwa rozeszła się zdecydowanie zbyt szybko.
Henry pojechał na wschód aby obsadzić wojska. Grace nie mogła wsiąść na konia i ruszyć, chociaż bardzo chciała. Tak strasznie też pragnęła mieć go przy sobie w tak ważnym momencie, nie było jednak wyjścia. Henry stawiał ogromne opory, chciał zostać ale liczył się czas. Wziął więc ze sobą Nallanę, która jako królowa nadal odgrywała bardzo ważną rolę dla kraju oraz społeczeństwa, i odjechał. Miał nadzieję, że zdąży wrócić na poród, nie udało się.
Grace musiała jak najszybciej podnieść się z łóżka. Już teraz zalegały tysiące spraw, musiała podpisać wiele listów, jeszcze raz obejrzeć wojska, przejechać Narnie aby porozmawiać z dowódcami konkretnych oddziałów, a przede wszystkim ułożyć plan wojenny. Nie było wyjścia, zapach rozlewu krwi wisiał w powietrzu.
Na nogach była już cztery dni później. Nadal czuła niespotykany ból ale nie przeszkadzało jej to w powrocie do obowiązków.
Ze swoją małą córeczką spędzała tyle czasu ile tylko mogła – to ona była jej jedynym ratunkiem. Kochała tą istotę całym sercem, była dla niej wszystkim. Przy posłach, generałach i dokumentach była opanowaną, stateczną i silną kobietą, przy niej odsłaniała maskę i niczego nie udawała. Śpiewała jej kołysanki płacząc przy tym rzewnie, śmiała się, opowiadała bajki i czuła, że to właśnie ona, Iris, jest jej bratnią duszą. Jest przyszłością. Jej przyszłością. Tym co zostanie, wtedy kiedy już ona, Grace, odejdzie. Nigdy nikogo tak mocno nie kochała.
Wieczorem usiadła do swojego masywnego biurka. Księżyc oświetlał świat swoim srebrzystym blaskiem, przez otwarte okno do komnaty wpadało świeże powietrze i śpiew sowy. Cztery świecie świeciły jasno. Dzięki nim, staremu pióru i sercu pełnym emocji, Grace napisała tej nocy listy. Cztery listy. Wylała w nie wszystkie emocje, opowiedziała wszystko. A gdy słońce wzeszło a świece się wypaliły – napisała kolejny list. O wszystkim. Od początku do końca. Kiedy skończyła, zaczęły pić dzwony na alarm. Iris zaczęła płakać w swoim łóżeczku. Grace uśmiechnęła się smutno i podeszła do łóżeczka. Przytuliła córkę mocno do siebie. Po policzkach płynęły jej łzy. Już czas.
CZYTASZ
Narnia z przed Wieków | w trakcie korekty |
FanfictionGrace oswajana była z Narnia, jej dziwactwami i magią od zawsze. Zagrożenie stanowiła Czarownica, wybawieniem był Aslan. I czwórka młodych ludzi, która miała się od tak pojawić. I pomóc. Od pewnego dnia ta pomoc była dla Grace najważniejsza. Ojciec...