II 👑 Błędy Przeszłości 👑 II

780 29 11
                                    

🛡️⚔️
。☆✼★━━━━━━━━━━━━★✼☆。

Gdy tylko znalazłam się na ziemi usłyszałam za sobą wredne komentarze Edmunda o moim księżniczkowym zachowaniu. Starałam się to ignorować, zaciskając usta w cienką linie byle tylko nie skomentować jego zachowania. Zachowywał się jak jedenastolatek a nie jak piętnastoletni chłopak.

— Przez ciebie królewno — doszedł do mnie zirytowany głos chłopaka, następnie zobaczyłam jak mnie wymija — Będziemy musieli się wspinać po raz drugi na górę. — warknął wskazując klif na którym znajdowały się ruiny zamku.

Z miejsca w którym teraz się znajdowaliśmy ten klif wydawał się jeszcze większy niż na początku się wydawało. Niezbyt pałałam radością na ten wysiłek.

— A gdzie reszta? — zapytałam spokojnie.

Trzymałam nerwy na wodzy jak tylko się dało, ale jego sam głos mnie irytował. Nie ważnie jak starałam się nie denerwować. On mnie irytował samą obecnością. To się nazywa talent.

To wszystko przez te kłótnie, którą usłyszałam. Przez to jak mnie nazwał. Chociaż teraz prawie się nie znaliśmy. Byliśmy parą piętnastolatków którzy nie widzieli się od prawie siedmiu lat. A on dalej gdzieś w sobie krył złość na mnie. Chociaż wtedy byliśmy dziećmi i jak mi się zdaje nawet mieliśmy dobre relacje.

—Tam — wskazał na klif zobaczyłam małe punkty, które teraz wspinały się na górę. Zdziwiłam się, że nie zauważyłam tego wcześniej — Stwierdzili, że potrzebna jest broń jakby coś zaatakowało. A ja jako winowajca twojej ucieczki miałem ciebie znaleźć i przyprowadzić do nich. A po drugie dałbym jakoś radę ciebie ochronić, jeśli by coś zaatakowało — burknął ruszając bez słowa w stronę klifu.

Ja stałam i gapiłam się to na niego to na klif.

— Przecież jak się stamtąd spadnie to śmierć murowana — mruknęła, ruszając za chłopakiem na nogach, które w tej chwili zamieniły mi się w galaretkę.

Nie wiem skąd pojawił się we mnie ten paniczny strach. Nigdy wcześniej się czegoś takiego nie bałam. Jednak teraz jest inaczej jestem w magicznej krainie gdzie gbur, który idzie przede mną jest królem. To wszystko jest nie tak i nie można tego podciągnąć pod jakiekolwiek myślenie racjonalne czy coś w tym stylu. To wszystko przeczy normalności! Tak nie powinno być

— Jakby to było najgorsze co może cię spotkać tu — burknął chłopak nawet nie obdarzając mnie spojrzeniem.

Wspinając się po klifie razem z Edmundem nie odzywaliśmy się do siebie. Starając się, dojść bez żadnych sporów na szczyt. Do ruin, których rodzeństwo Pevensie nie poznawało. Nie było łatwe, siedzieć cicho gdy pamiętałam kłótnie chłopaka. Jednak starałam się, była to dla mnie próba opanowania. Która jak na razie dobrze znosiłam. A z całej swoją złość wyżywałam się na drodze, która szłam. Nie raz kopnęłam jakiś kamień czy kwiat, który mijałam. Widziałam, jak chłopak czasami na mnie zerka przez ramię i jakby śmieje się z mojego zachowania. To był największy test mojej cierpliwości. Już nie raz jak tak zrobił nie zaczęłam celować w niego kamieniem. Jednak w ostatnim momencie się uspokoiłam i zaczęłam brać głębokie oddechy tak jak uczyła mnie moja niania. Mama zawsze chciała, żebym razem z siostrą wyrósł na damy. Naukę zaczęłyśmy o wiele wcześniej niż inne dzieci w maszyn wieku. Miałyśmy domowe lekcje dobrych manier, francuskiego. Bo jak to twierdziła mama, dama powinna znać taki piękny język. A do tego bywały lekcje, które chociaż teraz mi się przydają. Na przykład opanowania.

— Już jesteśmy — odezwał się Edmund

Chłopak usiadła na trawie na samym szczycie klifu. Dużo nie myśląc usiadłam koło niego, zmęczona wspinaczką. Nie odzywaliśmy się do siebie ani słowem tylko patrzyliśmy na widok rozpościerający się przed nami. Po lewej las, który budził respekt samym wyglądem. Choć z tej wysokości wydawał się mały. To nie zmniejszało tego jaki mroczny się wydawał i stary. Założę się, że przeżył wiele pokoleń narnijskich stworzeń. A obok niego nie miej majestatyczny ocean, którego widok zapierał dech. Chociaż w tym momencie spokojny, siła jaka w nim drzemała powodowała aż dreszcz na mojej skórze. Czułam się jak w bajce. Ten widok nie pasował mi do słów Edmunda gdy próbował mnie przestraszyć. On powodował spokój, nie to co ruiny, które w tym momencie znajdowały się za mną. Były to dwa przeciwieństwa, dla mnie ruiny pasowały do Londynu, do Anglii gdzie straciłam bliskich gdzie trwa dalej wojna. A morze dawało mi nadzieję, na chwilę spokoju. Dawało mi nadzieję, że może umarłam na tej stacji a teraz znajduje się w raju i już niedługo spotkam moich bliskich.

Druga Szansa - Edmund PevensieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz