•Rozdział dwudziesty siódmy•

570 23 2
                                    

~■~■~■~■~
| Początek wszystkiego|

Nieznana lokalizacja, następnej nocy

Iwan Aristow był powszechnie uznawany przez ludzi z wioski za człowieka, któremu brak jest piątej klepki. Jego dom - o ile można tak go nazwać - był położony na samym krańcu wioski, zdala od reszty domostw. Domek był drewniany, mały i bardzo stary. Stał tam od początku pierwszej wojny światowej i czas odcisnął na nim swoje piętno. Drewno na nim było spróchniałe, obdrapane, obrośnięte mchem i okryte pleśnią. Dach wyglądał tak, jakby miał zawalić się przy pierwszej lepszej okazji. W domku nie było żadnej elektryczności ani nawet kominka, jednak liczni ludzie z wioski mówili, że w nocy ze okien domku, widać palące się w nim mocne, białe światło. Właściciel domku był człowiekiem o wielkim temperamencie, mieszkańcy porównywali go do niezabezpieczonej bomby, która w każdej chwili może wybuchnąć. Kiedy przeprowadził się do wioski, wywołał wielkie poruszenie wśród miejscowych ludzi. Każdy chciał go poznać, lecz Iwan okazał się być mrukliwym człowiekiem, który nie jest skory do żadnej rozmowy, nawet przy kuflu piwa. Zbywał każdego, kto chciał z nim porozmawiać i skutecznie odstraszał wszystkich swoją nieprzyjemną osobowością i wyglądem. Iwan nie był urodziwym człowiekiem, którym chciałoby się przechwalać wśród znajomych. Miał blade, zapadnięte, obwisłe policzki, krótkie, siwe włosy, małe, bystre, świńskie oczka, sztywną, zgarbioną posturę, która świadczyła o jego leciwym wieku i mnóstwo blizn na twarzy. Każdy miał swoje teorie, dotyczące ich pochodzenia. Joe Kingworth, karczmarz, twierdził że pochodzą one z wojny, w której Iwan brał udział.

- Pewno jest emerytowanym żołnieżem, ot co! - tłumaczył swej żonie, Alice.

- Nie bądź że głupi! - zbeształa go żona - Nie brał udziału w żadnej wojnie, wdał się pewno w jakieś bijatyki. Człowieka z takim temperamentem jak on łatwo sprowokować. Szczerze mówiąc, nie zdziwiłabym się gdyby był on jakimś poszukiwanym zbirem, ot co!

I choć teorie mieszkańców wioski były słuszne, nie wiedzieli oni, że człowiek któremu już na początku dolepili łatkę dziwaka, mógł bardzo łatwo ich otruć. Bowiem Iwan Aristow, był znanym, lecz już dawno uznanym za martwego, Mistrzem Eliksirów. Gdyby weszli do wnętrza domu, zobaczyliby półki pełne najróżniejszych substancji, kociołków i książek o eliksirach. Pani Kingworth, nie wiedziała również, że jej słowa były półprawdą - mężczyznę można było uznawać za zbira, lecz był kimś znacznie gorszym. Był naznaczonym śmierciożercą. Kimś, kto był wiernym zwolennikiem Czarnego Pana. Sądzę, że gdyby mieszkańcy wiedzieli z kim mają do czynienia już dawno uciekliby w siną dal. Lecz znów nie wiedzieli oni, że gdyby udali się w głąb domu, zobaczyliby powieszoną nad starym, rozklekotanym łóżkiem fotografię małej dziewczynki i trzymającej ją za rękę kobiety. Iwan często siadywał na łóżku, i patrzył na zdjęcie, a w jego oczach pojawiały się łzy żalu. Żalu, który tylko on mógł zrozumieć. I tego fatalnego wieczoru nie było inaczej. Usiadł na łóżku i zaczął wpatrywać się w zdjęcie nieobecnym wzrokiem, zupełnie nieświadomy tego co dzieje się przed jego domem. A działo się tam bardzo dużo. Przed domem Iwana, stały cztery postacie, i uważnie, w milczeniu obserwowały dom. Nagle jedna odezwała się do pozostałych.

- Nie rozumiem, czemu Czarny Pan, chce tego starca żywego? Przecież na nic mu się nie przyda. - głos postaci był niski i ochrypły.

Trzy pozostałe postacie prychnęły prześmiewczo.

- Dołochow, czy ty kiedykolwiek używasz swojego mózgu? Albo raczej jego pozostałości? - zapytał go drwiąco kobiecy głos.

- Najwyraźniej nie. Przyzwyczaił się do myślenia swoim brzuchem, a nie mózgiem. - odparł jej trzeci, barytonowy głos.

Mój młodszy brat, HarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz