Rozdział 9 - Lądowanie

148 22 73
                                    

Jasnozielone plamy pojawiły się przed moimi oczami, gdy powoli zaczynałem je otwierać. Jasność światła strasznie raziła mnie w oczy. Wszędzie świeciły się jasne żarówki, dając uczucie przytłoczenia, a za oknami było ciemno. Nie było to za dobrym znakiem. To, że tam byłem znaczyło, że nie udało mi się zakończyć tego wszystkiego. Nie udało mi się zakończyć tej męki. 

Moja klatka delikatnie się unosiła, a maseczka na twarzy dostarczała wystarczającą ilość tlenu. Byłem przypięty do jakiś cholernych maszyn, a na całym moim ciele plątały się cienkie kable podłączone do niej. Zacząłem powoli zdejmować maskę i łapczywie zaciągnąłem się powietrzem, co spowodowało mocny kaszel. Momentalnie znalazł się przy mnie Liam. Nie mam zielonego pojęcia jak i skąd się tam znalazł, ale poczułem chwilowa ulgę. Natychmiast złapał mnie za dłoń, wołając lekarza. Zbadali mnie wstępnie i zostawili ponownie z przyjacielem.

- Louis, kurwa! Co ty chciałeś zrobić?! - krzyknął nieco zbyt gwałtownie, ponownie łapiąc mnie za dłoń. 

- Chciałem się z nim spotkać... - szepnąłem, skrzypiąc jak jakieś stare drzwi. 

- O boże, Lou, o cholera! Louis, Ty mówisz! - krzyknął zaskoczony, tak samo mocno jak ja. 

To było takie dziwne. Pomyślałem, że chciałem to powiedzieć i już zacząłem skanować oczami w poszukiwaniu mojego zestawu, gdy ten cichy dźwięk w mojej głowie faktycznie wybrzmiał. To był szok i chwilowa wiara. Pojawiła się tak przelotnie i tak samo szybko zniknęła, przypominając mi dlaczego właśnie tutaj leżę. Wiedziałem co chciałem zrobić, pamiętałem wszystko. Spojrzałem w dół na swoje dłonie. Były owinięte w jakieś bandaże przez, które prześwitywały śladowe ilości czerwonej cieczy. Szczypały, ale leki musiały zniwelować ból. To były głębokie rany, które byłem przekonany, że będą ze mną do końca mojego życia. 

Chciałem kurwa umrzeć, ale nawet tego nie potrafiłem zrobić. 

Nie dostałem szansy na spotkanie z tym cudownym chłopakiem. On by mi tam pomagał. Nie musiałbym się o nic martwić, może nawet mógłbym tam chodzić. Może grałbym w piłkę, przecież zawsze to kochałem. Nauczyłbym go tyłu tricków i grałby razem ze mną przez całą wieczność. 

Życie zmieniło mój kierunek, przywracając mnie do tego popieprzonego miejsca, ale to był dopiero początek. Najgorsze dopiero nadchodziło.

Spędziłem parę długich i męczących dni w samotności na licznych badaniach. Musieli upewnić się czy na pewno wszystko powoli wraca do normy, a gdy byli pewni klamka zapadła. Postanowili mnie odesłać do domu opieki. Nie miałem nikogo i to było nieuniknione przy dalszej rekonwalescencji. Liam przyszedł do mnie kolejnego dnia, cudem przed tym nim zdążyli mnie zabrać.

- Czyli to koniec? - spytałem załamany własnym życiem. 

- Koniec zawsze może być nowym początkiem, Louis. Może przywrócą tam twoją sprawność. Będę Cię tam odwiedzał, tak często jak to możliwe. Zobaczysz, razem damy radę. - wyszeptał w moją szyję, a chwilę potem poczułem kropelki łez na swojej skórze.

- Zostanę tam sam przez pieprzone dwa lata, o ile dożyje. Tyle wyznaczyli na całkowity czas leczenia. - stwierdziłem, patrząc na swoje nadgarstki, które były już odwinięte, a głębokie rany oświetlone przez światło, wydawały się nieco głębsze, niż były naprawdę. 

- Nie waż się nawet tak mówić! Kurwa, Lou! Obiecuję, że będę przy Tobie, będę Cię odwiedzał z Niallem. A właśnie, ale gdzie on jest? Wypisali go? - zapytał, chwytając mnie za dłoń. 

- Liam, on... - powiedziałem, przypominając sobie dlaczego chciałem to zrobić, a po moich policzkach zaczęły spływać pojedyncze łzy. 

- O mój Boże! - krzyknął, natychmiast przytulając mnie do swojej klatki. - Nasz blondynek, nie to nie mogło się stać, Lou...- zaczął mówić, trzęsącym się głosem. -... to dlatego chciałeś to zrobić? - szepnął, otwierając szerzej oczy. 

- Chciałem być bliżej niego... 

- Będę Cię odwiedzał najczęściej jak to będzie możliwe, Louis. Ja będę, obiecuję. - wyszeptał, patrząc się zaszklonymi oczami w te moje. 

Muszę sobie zapisać, żeby nigdy nie składać obietnic i nigdy w nie nie wierzyć, ale wracając... 

Nim wyszedł zobaczyłem ten wyraz twarzy, którego nie chce się pamiętać przez lata. Malował się na niej grymas bólu, rozpaczy i smutku. Policzki były zaróżowione, oczy mokre, a usta drżały, gdy przytulił mnie po raz ostatni.

Zabrali mnie tego samego dnia po godzinie dwudziestej. Tak, dobrze to pamiętam jakby to było dzisiaj. Ten strach, który był we mnie. Nie wiedziałem jak tam będzie, czy on serio będzie mnie odwiedzał. Nie miałem pewności, czy ktoś mi serio może pomóc, nie wierzyłem w to. 

Rok, cały długi rok, setki dni, setki godzin, 
minut, sekund. 

Nie przyszedł. 

By my side || LarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz