Rozdział 5 - Problemów ciąg dalszy

139 19 39
                                    

Jeżdżenie na wózku sprawiało mi coraz mniej problemów. Nie żebym to lubił, ale gdy odzyskałem czucie w rękach, miałem cokolwiek sprawnego i to nieco podbijało moje zajebiste życie. Wjechałem z powrotem do naszej sali, gdy tylko zauważyłem ulatniających się rodziców Nialla. Udało mi się wtedy uniknąć ich uścisków, którymi obdarowywali mnie przy każdej możliwej wizycie i okazji. Wiadomo po kim odziedziczył chęć do życia. Byli tacy uprzejmi, a czym bardziej byli mili dla mnie, tym mocniej mnie to bolało. Wolałem ich unikać, tak było lepiej. Dla całego świata. 

Gdy znalazłem się w środku, zastałem czekających na mnie jakiś obcych ludzi. Wysoka kobieta z niskim facetem. Ich wyrazy twarzy były takie współczujące. Nie potrzebowałem ich cholernego współczucia, naprawdę. Sam dobrze wiedziałem w jakim gównie byłem po uszy i nikt nie musiał mi tego uświadamiać.

- Louis, tak? - zapytała, po czym dostała z łokcia od faceta obok sugerujący, że to niestosowne pytać się o coś osoby, która nie ma nawet jak zapisać odpowiedzi. 

Podjechałem po swój "zestaw mowy" kiwając potwierdzająco głową w ich kierunku. Postawiłem się koło dużego okna i czekałem aż podejdą. Podeszli siadając na dwóch krzesłach, zabranych z miejsc koło naszych łóżek.

- Nie wiem czy jesteś świadomy, ale nie możesz nie mieć żadnego opiekuna w tym stanie. Nie masz chłopaku rodziców i przykro nam to mówić, ale twoja babcia niestety odmawia pełnienia tej roli. - powiedział mężczyzna, patrząc się tym swoim współczującym wzrokiem. 

Moje dłonie zaczęły się trząść. Było mi ciężko utrzymać nawet długopis, który mi wypadł i poturlał się w ich kierunku. Szybko go podnieśli i podali, kładąc na moje kolana.

Odmówiła im. Dacie wiarę? Odmówiła mi. 

Nie rozumiałem jak mogła mi to zrobić. Nie mieliśmy dobrych kontaktów, to fakt, ale myślałem, że skoro przyjechała chociaż raz do mnie, to coś znaczyło. Myliłem się. Cała moja rodzina była popieprzona, a ja odziedziczyłem te geny. Byłem zły, rozgoryczony, a jednocześnie załamany, mając rozjechaną psychikę. 

Natychmiast rzuciłem to co miałem na kolanach przed siebie, nieco się przemieszczając, zwracając tym uwagę Nialla obok. Chciałem jak najszybciej opuścić to pomieszczenie. Zostać sam i przetrawić to wszystko, lecz nie było mi dane, bo ktoś z tej dwójki chwycił mój wózek, uniemożliwiając mi dalsze przemieszczanie się. 

I pomyśleć, że wystarczy chwycić za rączkę tego pieprzonego żelastwa, żeby mnie zatrzymać. Kiedyś mógłbym uciec jak najdalej od nich nie obracając się za siebie, a teraz byłem przytwierdzony do tego czegoś, nie mając nawet jak tego zrobić. Wszystko zewsząd mnie przytłaczało. Myślałem, że udało mi się chociaż w małym stopniu opanować, to co się działo w mojej głowie, lecz nie. Dostałem kolejny cios od losu, po raz kolejny i nie ostatni. 

Nie napisałem nic, przez całe spotkanie. Ledwo potrafiłem się skupić na własnych myślach. Były takie głośne i przeszywające, że zagłuszały wszystko wokół. Zrozumiałem tyle, że dopóki nie będą pewni, że jest w miare dobrze ze mną, nie mogą mnie zabrać do domu opieki.

Nie było wtedy dobrze, właściwie nigdy nie było, ale przecież mogło być gorzej. Opcjonalnie zawsze można było naciągnąć fakty, byle nie znaleźć się w tamtym miejscu. 

By my side || LarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz