- Mogę sam jechać. - szepnąłem cicho.
- Louis? Czy Ty właśnie się do mnie odezwałeś? - stanął raptownie, zatrzymując wózek na poboczu i kucnął koło mnie.
- Tak, tak mi się wydaje. - zacząłem, wypuszczając powietrze i powoli patrząc na jego zdumioną twarz.
- Jestem z Ciebie dumny, Louis. - powiedział wesoło, wpatrując się w moje oczy.
- To tylko słowa. - odparłem z oczywistością.
- Wiesz, że to właśnie dzięki nim pokazujesz kim tak naprawdę jesteś? A Ty jesteś niesamowicie silny i ja to wiem. Pojedziemy wstępnie nad jeziorko, co ty na to? - zapytał radośnie.
- Zgadzam się. - odpowiedziałem spokojnie, ukradkiem patrząc na rozanieloną twarz chłopaka, był taki szczęśliwy, a mi niespodziewanie zaczęło się udzielać.
Był dumny? Nie odczuwane uczucie odżyło. Ktoś był ze mnie dumny. Ostatni raz to było podczas meczu z moimi fałszywi przyjaciółmi. Poczułem chwilowy obrót w żołądku, jakby radość? Nie mogłem do końca stwierdzić, gdyż nie pamiętałem już tego uczucia. Możliwe, że to było właśnie to.
Było zdecydowanie za ciepło na bluzę, którą miałem na sobie. Czułem jak moje policzki coraz bardziej robią się czerwone, a usta spierzchnięte. Mógłbym sobie podwinąć rękawy, ale nie wróć... nie mogłem. Blizny, brzydziłem się nimi, bałem się reakcji innych.
Przez chwilę pojawiła się w mojej głowie myśl, że on chyba by to zrozumiał, ale to było za dużo dla mnie w tamtym momencie. Wsiedliśmy do autobusu przechodząc na jego tył. Stał tuż koło mnie, trzymając za wózek, żeby przypadkiem nie odjechał przy ruszaniu.
Wpatrzony w szybę podziwiałem wysokie budynki i przemieszczające się szybko samochody. Niby zwykłe rzeczy, ale nie dla kogoś zamkniętego w ośrodku. Gdy nasza podróż autobusem się zakończyła, wysiedliśmy na jednym z dziesięciu przystanków i udaliśmy się w kierunku jeziora. Pamiętam je z dzieciństwa. Przeszłość szybko mignęła mi przed oczami.
Potężne drzewa otaczały asfaltową alejkę przyozdabiając ją. Były tak mocno zielone, niczym oczy chłopaka. Niedaleko wyłaniał się mostek, który tak bardzo lubiłem. Łączył dwie asfaltowe ścieżki. Powoli wjechaliśmy na niego, zatrzymując się na środku drewnianych desek.
- Byłeś tu kiedyś? Ładnie tutaj. Miałem przyjechać tu wieki temu, ale nigdy nie było czasu. - powiedział, wpatrując się w rzekę.
- Jak byłem mały. - odpowiedziałem krótko, nie będąc gotowy na takie rozmowy.
- Ja to nawet nie pamiętam swojego dzieciństwa, mam wrażenie, że ciągle siedziałem nad książkami. - zaśmiał się. - Nie jest Ci za ciepło? Jak będziesz chciał założyć jakąś koszulkę to daj mi znać. Mam wszystko co potrzebne. - powiedział, kucając koło mnie.
- Dobrze. - dodałem, spoglądając na jego bardzo pogodna twarz, na której pojawiał się co chwila delikatnie zadziorny uśmieszek.
Był taki wesoły. Delikatnie zaróżowione policzki idealnie kontrastowały z jego dołeczkami, a oczy połyskiwały w słońcu. Wydawały się niczym dwa szafiry, które zaczynały mnie nieco rozpraszać. Już po raz drugi tamtego dnia miałem wrażenie, że te oczy mnie przenikają. Jakby potrafiły odczytać moją duszę i otulić ją opieką na zawsze. Były inne, takie ciepłe. Zaczynały mnie mocno intrygować.
Oczy są zwierciadłem naszej duszy.
Tamtego dnia miał na sobie zwykłą koszulkę w czarnym kolorze i niebieskie jeansy, które dość mocno opinały jego nogi. Zupełnie inna wersja, niż ta którą widywałem na co dzień, ale mi to odpowiadało. Miał sporo tatuaży na rękach, były w różnych rozmiarach. Nigdy za specjalnie się na tym nie głowiłem, ale wtedy skupiły moją uwagę. Dostrzegłem tam dużą róże i nawet syrenkę. Było tego mnóstwo. Zawsze chciałem mieć jakiś, ale nigdy się nie odważyłem. Może to właśnie tatuaż zakryłby to, co chciałem zawsze ukryć?
Udaliśmy się na większą przestrzeń, przypominająca plac piknikowy, która mieściła się niedaleko za mostkiem. Jasnozielona, młoda trawa porastała cały duży plac, a cień dawały masywne drzewa, rosnące gdzieniegdzie. Parę osób siedziało na kocach zwyczajnie odpoczywając i delektując się tym spokojem, jakie dawało to miejsce. Ptaki dalej podśpiewywały, a moje myśli nieco zaczynały się uspokajać i to na dodatek w tym lepszym kierunku.
- Louis, idziemy tam! - krzyknął, pokazując na kawałek miejsca tuż przy większym drzewie dającym cień. - Musimy się czegoś napić, bo zaraz uschniemy. - dodał, kładąc niepewnie swoją dłoń na moim ramieniu.
Nie odrzuciłem jej. Dała mi swojego rodzaju ukojenie.
Udaliśmy się na to wypatrzone przez niego miejsce. Poszedł tam i rozłożył różowy koc, stawiając z boku wielki kosz. Tak, różowy. Nie wiem skąd on miał takie rzeczy, ale mniejsza. Błyskawicznie porozkładał papierowe talerzyki i kubki szybko do mnie wracając.
Musieliśmy tam podjechać, ale nie było łatwo. Wózek ciągle zatrzymywał się przez trawę, która blokowała koła. Już chciałem odpuścić i coś powiedzieć, gdy nagle wypalił, że weźmie mnie na ręce i wróci po wózek. Czułem się bardzo niezręcznie i miałem wrażenie, że wszyscy się na nas patrzą. Zażenowany to mało powiedziane.
- Daj spokój, jestem warzywem. Bez sensu to wszystko. Wracajmy. - powiedziałem zrezygnowany.
- Nie mów tak, Louis! Cholera! Po prostu złap mnie za szyję. - powiedział z lekka zdenerwowany moją postawą i pochylił się nade mną.
Jego włosy zaczęły łaskotać moją szyję, ale zrobiłem to co powiedział. Jego duże i silne ręce przeniosły mnie na ten koc. Był dumny, a ja zdezorientowany. Delikatnie położył mnie i uśmiechnął się, po czym pobiegł po wózek. Ustawił go koło nas i zaczął nalewać wody do naszych kubków.
- Było tak strasznie? - spytał, podając mi w dłonie napój.
- Wszyscy się patrzyli. - stwierdziłem, odbierając od niego kubek i spuszczając głowę.
- Czy Ci wszyscy są warci jakiegokolwiek strachu, Louis? To twoje życie i nie pozwól, żeby ktoś lub coś przejęło nad nim kontrolę. - powiedział, ponownie kładąc dłoń na moim ramieniu.
Podążyłem wzrokiem za tym gestem. Natychmiast to zauważył i szybko ją zabrał.
- Przepraszam... - wyszeptał, patrząc się przepraszającym, a zarazem intrygującym wzrokiem.
- Nie szkodzi. - odparłem i zrobiłem coś co zszokowało nawet mnie. Uniosłem swoją dłoń i również położyłem na jego ramieniu.
Jego usta delikatnie się otworzyły, wzrok miał utkwiony we mnie, a ja w nim. Zielone tęczówki spotkały te niebieskie. Zaczęły mnie powtórnie przenikać. Sam nie wiem czemu to zrobiłem, ale czułem potrzebę. Natychmiast poczułem delikatny uścisk w moim żołądku. Jego twarz przybrała wyraz zaskoczenia, a małe zmarszczki uwidoczniły się na jego czole. Delikatnie złączył swoje usta, przygryzając dolną wargę. Miał je takie pełne, tak, zauważyłem to również tamtego dnia.
Nie wiedziałem czemu wpatruje się w usta chłopaka, w usta Harrego. To było dziwne, zdecydowanie. Myśli kłębiły się w mojej głowie. Chwile potem zabrałem rękę, wychodząc z transu. Obaj byliśmy speszeni, to było pewne. Jedyna pewna rzecz, jak na tamten moment.
Odłożyłem kubek z wodą i przesuwając swoje bezwładne nogi, podparłem się o drzewo, Harry zrobił to samo. Siedzieliśmy tak przez chwilę, wpatrując się w oddalone kawałek dalej jeziorko, nie odzywając się. Jakby ta chwila coś zmieniła.
- Muszę zadzwonić z raportem. - poderwał się gwałtownie, sięgając do kieszeni po telefon.
Zaraportował, że jest w jak najlepszym porządku, że czuję się dobrze i podał dokładną lokalizację naszego pobytu. Trochę taka inwigilacja więzienna, ale cóż mogłem zrobić. Trafiłem tam na własne życzenie, czyż nie?
Co to było? Czemu wtedy? Nie wiedziałem.
Oboje nie wiedzieliśmy.Od tamtego dnia zaczął być Harrym, nie zwykłym chłopakiem, nie zwykła postacią, nie opiekunem, a po prostu Harrym.
![](https://img.wattpad.com/cover/276687895-288-k562651.jpg)
CZYTASZ
By my side || Larry
FanfictionPIERWSZA CZĘŚĆ - POV LOUIS "Jako jedynak powinienem być przepełniony miłością, czyż nie? Miłość powinna wypływać z każdego kawałka mojego ciała. Powinien jej dostać aż w nadmiarze. Nie, żebym nigdy nie chciał i nie, żebym nigdy nie potrzebował, lec...