Rozdział 20 - "Był moim promykiem"

127 19 69
                                    

Dwa miesiące minęły nam w mgnieniu oka. Każdy mój dzień wypełniał swoim szerokim uśmiechem i ciepłymi ramionami. Cholera, nawet nie macie pojęcia jak to wyglądało. Tak ciężko mi to opisać, co się działo wtedy w mojej głowie. To jak zmienił mnie. Wcześniej było cicho, bez wyrazu, a kiedy się pojawiał wprowadzał radość, uśmiech, a moje serce chciało wyskoczyć z radości. Biło zdecydowanie szybciej, gdy był obok. Każdy jego dotyk, każde spojrzenie przenikało mnie i dawało niesamowite ukojenie. Potrzebowałem go tak bardzo.

Był moją jedyną nadzieją, moim promykiem na smutne dni, moim Harrym i tylko moim. Czy o tym wiedział? Nie, bałem się mu powiedzieć, lecz byłem pewien, że ten dzień nastąpi.

Bałem się swoich uczuć, bałem się tak bardzo, bałem się jego reakcji. Nie wiedziałem czy ma dziewczynę, jakiej jest orientacji. Chciał mi pomóc, a ja się zakochałem, całkowicie łamiąc swoje bariery i moją orientację. 

Dzień wcześniej dowiedzieliśmy się, że dostanę nagrodę. Tak, dobrze słyszycie nagrodę. Za to jak bardzo się zmieniłem w przeciągu miesiąca, jakie postępy robię w leczeniu, a to wszystko dzięki niemu. Harry już raz pokazał zarządzającym tego ośrodka, że można mu ufać i tym razem pozwolili nam wyjść, gdzie chcemy w ramach nagrody. 

Z nim wszystko było lepsze. 

Wynajęli nam nawet pokój na noc w jednym z lepszych hoteli i pozwolili wrócić nad ranem. Kierunkiem tamtego dnia był bajeczny ogród z zabytkowymi budynkami z kultury wiktoriańskiej. Podobno nie było tam nic zmieniane od lat sześćdziesiątych, można było wejść i podziwiać tamtejszą kulturę i aranżacje wnętrz. Nie powiem, bardzo przypadł mi ten pomysł do gustu. 

Kręconowłosy chłopak wiedział co robi i jak zwykle miał wszystko zaplanowane. Zabrał ze sobą wielką torbę mieszczącą jakieś drobne przekąski i napoje. Jego szeroki tors przyozdobiła czarno biała koszula w paski oraz obcisłe, czarne jeansy. Włosy były rozpuszczone, a na ramieniu wisiała ogromna torba. Szyję przyozdabiał srebrny krzyżyk. Na nogach pojawiły się klasyczne vansy, które osobiście sam uwielbiałem. Natomiast ja miałem na sobie granatowy t-shirt. I tak dobrze słyszycie, założyłem krótką koszulkę. Właściwie nosiłem je już od dwóch tygodni i było mi z tym dobrze. Nikt nie pytał, nawet on, ale miałem wrażenie, że to może nadejść. Nie chciałem o tym myśleć, nie w tamtej chwili. Na dolnej części ciała miałem zwykłe proste, czarne spodnie, a na nogach ciemne tommsy. Było tuż po godzinie ósmej rano, jak wyruszyliśmy na przystanek. Kolejno wsiedliśmy do autobusu, który już po piętnastu minutach zawiózł nas na właściwie miejsce. Zajęło nam niecałe dziesięć minut drogi od przystanku, nim znaleźliśmy się na miejscu.

Pierwsze co zobaczyłem to wysoka, potężna brama w srebrnym kolorze. Miała bardzo dużo małych detali, które ją przyozdabiały. Gdy tylko wjechaliśmy do parku, aż zaparło mi dech. Zieleń otaczała całą przestrzeń przed nami, a jedynym nie zielonym akcentem były wąskie, betonowe ścieżki rozciągające się na całej przestrzeni parku.

Równo przycięta trawa, a na niej masa różnych małych drzewek i krzewów. Jedne przycięte na kształt kuli, a inne stożków i różnokolorowe kwiaty. One zasadzone w przeróżnych odcieniach idealnie dopełniały przestrzeń.

Spacerowaliśmy jakiś czas rozmawiając o wszystkim i o niczym, właściwie ciesząc się tymi widokami. Byliśmy naprawdę szczęśliwi, mogąc się tam znaleźć tamtego dnia. Świeże powietrze łaskotało moje nozdrza, coraz przebijając się z nutami wanilii towarzysza obok. Mega przyjemne uczucie. 

Weszliśmy w głąb i natychmiast zauważyliśmy bardzo ładną, betonową i ogromną fontannę. Wszystko to umieszczone oczywiście na dużej przestrzeni trawy. Po bokach były te dwie kule utworzone z drzewek i różowe kwiaty, ciągnące się pasmami koło niej. Podjechaliśmy bliżej i dało się słyszeć to ciche pluskanie wody. 

By my side || LarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz