Został mi wtedy tylko rok. Tylko jeden rok z myślami, z którymi nie mogłem się podzielić. Rok w samotności, bólu i tęsknocie. Nie przyszedł ani razu, zostałem sam. Zamknąłem się w sobie, nie odzywałem się do nikogo. Przez cały rok odezwałem się może ze dwa razy do kobiet pomagających mi w rehabilitacji. Sam zaczynałem właściwie zapominać jak brzmi mój głos, a kwestia stracenia go ponownie, nie wydawała mi się nawet taka straszna jak wtedy. Nie był mi potrzebny. Nie znalazłem tam nikogo z kim mógłbym się zaprzyjaźnić.
Nie chciałem takiego życia, nie chciałem go tak bardzo. Sam nie wiem jak to się stało, ale mimo tego wszystkiego nie targnąłem się ani razu na swoje życie przez ten czas. Nie miałem chyba nawet na to siły, ani możliwości. Byliśmy bardzo pilnowani przez opiekujące się nami kobiety.
Każdy wieczór przyprawiał mnie o dreszcze. Musiały mnie nosić z wózka do wanny, z wanny na wózek, z wózka na łóżko. Wiecznie to samo. Zatraciłem się w tym wszystkim. Zgubiłem własne ja tak bardzo. Zacząłem wegetować, nie mając pojęcia co się dzieje wokół mnie. Chcieli mi pomóc, ale mi kurwa nie dało się pomóc.
Straciłem wszystko, co miałem. Byłem nikim i taki chciałem umrzeć. Codziennie inna osoba widziała mnie nago, to było poniżające. Niestety pomoc była niezbędna, a ja już nie miałem siły by się spierać. Przez pierwsze miesiące robiłem to. Często krzyczałem, odpychałem ich od siebie. Nie chciałem, żeby ktokolwiek widział moje zniszczone ciało. Byłem okropnie chudy, brzydziłem się samego siebie. Po pół roku było mi już obojętne. Moje ciało zaczęło nabierać trochę kształtów, ale mimo to, to nie było to co przed wypadkiem.
Gdy mnie przywieźli, była godzina dwudziesta druga. Miasteczko oddalone o dziesięć kilometrów od Doncaster, stało się moim prowizorycznym domem na cały pieprzony rok. Tyle miesięcy nie wychodziłem poza szpitalne sale. To było dziwne uczucie.
Chłodny powiew wiatru delikatnie muskał moja twarz, to było takie inne. Gdy dla zwykłych ludzi codzienne czynności wydają się takie rutynowe, dla mnie wtedy wyjście z tamtego szpitala było czymś w rodzaju odetchnięcia. Nie mówię, że było niesamowite, ale możliwość zaczerpnięcia świeżego powietrza i zobaczenia zieleni innej niż szpitalne ściany były miłym doświadczeniem.
Było nawet miło dopóki nie spojrzałem w dół. Nadal byłem uwięziony na tym dziadostwie. Z trudem wydostali mnie z czarnego, dużego busa na zewnątrz. Tuż przy wejściu przywitała nas szczupła kobieta z szerokim uśmiechem, wyciągając do mnie rękę. Oczywiście nie oddałem uścisku, nie chcąc się tam wcale znajdować. Byli tam przyjaźnie nastawieni ludzie, którzy pokazywali nam jak żyć w społeczeństwie.
Denerwowałem się za każdym razem, gdy mówili mi takie oczywistości. Z biegiem czasu przekonałem się, że mam problem, że jednak życie w społeczeństwie jest mi całkowicie obce. Prawda była taka, że każdego dnia od wypadku zacząłem psychicznie umierać.
Mieliśmy tam duże pomieszczenia. Kolorowe ściany wydały mi się tak bardzo infantylne, ale zrozumiałe wydało mi się dopiero potem, gdy większość przebywających tam osób to były to osoby starsze. Chyba chcieli jakoś rozweselić ich w ten sposób. Ja się tam nie znam, ale wiedziałem, że kolory mi wcale nie pomagają. Nie znalazłem sobie nikogo, z kim mógłbym dzielić mój ból.
Dostałem duży pokój, z biurkiem oraz masywne łóżko przystosowane dla takiej osoby jak ja. Znajdował się tam też wielki dywan, który zasłaniał nieco zniszczoną podłogę. Ściany były koloru ciemnego granatu, a zasłonki w dużym oknie w jasnym kolorze idealnie z nim kontrastowały. Na drugiej ścianie znajdowały się dwie duże szafy.
Ciuchy zostały mi przywiezione kolejnego dnia z mojego domu, który nigdy nie był tak naprawdę mój. Oprócz ciuchów przywieźli też parę moich innych gratów i w tym piłki, które kolekcjonowałem od dziecka. Różne marki, różne rozmiary wrzucone w duży worek, postawione przede mną wywołały szok.
Łzy zaczęły napływać mi do oczu. Wyjąłem jedną, trafiło na piłkę firmy Nike, solidnie wykonaną, którą dostałem od Liama, tuż po naszym meczu. Niestety przywołała wspomnienia. Zacząłem się trząść, a energia, która napłynęła nie wiadomo skąd spowodowała, że natychmiast pchnąłem ją przed siebie. Szybkimi ruchami zacząłem wyrzucać je z worka na wszystkie strony pokoju, nie mogąc się uspokoić.
Czułem tak cholerny ból wypalający moje serce, że miałem wrażenie, że zaczynam się dusić. Łapczywie łapałem powietrze przez łzy, które rozmywały mi widok. Gdy wszystkie wylądowały porozwalane na ziemi, wcale się nie uspokoiłem. Ciśnienie nadal buzowało, a łzy niekontrolowanie spływały. Spojrzałem na worek, miałem dość.
Cały rok byłem sam. Obiecał, kurwa obiecał, że przyjdzie. Nie zrobił tego, zostawił mnie jak wszyscy. Wspomnienia przelały szale goryczy. Chwyciłem worek zakładając sobie na głowę i mocno zacisnąłem przy jego końcach. Powietrza było coraz mniej. Czułem jak zaczynam się dusić, a pomimo tego nadal mocno trzymałem go szczelnie zamkniętego ma mojej głowie. Było coraz bardziej gorąco w jego wnętrzu, ale byłem na tyle zdeterminowany, żeby to zrobić, że nie odpuszczałem. Chciałem raz, a porządnie zniszczyć to coś zwane moim życiem.
Płytki oddech, trzęsące się dłonie, które powoli zaczęły odpuszczać i mgła, która pojawiła się znikąd przed moimi oczami, sugerowała dobry znak. Czułem kropelki potu na mojej twarzy, ręce opadły bezwładnie, a worek momentalnie opadł wraz z moim ciałem na ziemię. Czułem ten upadek, czułem satysfakcję, nim nastała znajoma ciemność. Modliłem się, żebym się nie obudził. Prosiłem w myślach o śmierć, wręcz błagałem o nią.
CZYTASZ
By my side || Larry
FanfictionPIERWSZA CZĘŚĆ - POV LOUIS "Jako jedynak powinienem być przepełniony miłością, czyż nie? Miłość powinna wypływać z każdego kawałka mojego ciała. Powinien jej dostać aż w nadmiarze. Nie, żebym nigdy nie chciał i nie, żebym nigdy nie potrzebował, lec...