Rozdział 12 - Opiekun

124 19 43
                                    

Kolejny dzień zapowiadał się jedną, wielką klęską. Otumaniony przy leki, nie miałem na nic ochoty. Upływające godziny przestały jakby mieć znaczenie w tamtym miejscu. Wszystko się mieszało, zlewało w jedną wielką plamę.

Rehabilitację nie dawały, żadnych efektów, a z dnia na dzień było ich coraz mniej. Szare twarze osób, codziennie spotkały się z tą moją. One bez wyrazu, wyplute, zniszczone tak jak ja. Siedziałem na tym wózku, przy głupim radiu wpatrując się w nie jak zaczarowany. Próbowałem odgadnąć jego egzystencję. Czemu stoi tu, a nie w innym miejscu. Moje przemyślenia owszem były dziwne, ale kto poczytalny znajduje w takim miejscu jak tamto. Dla mnie miało to ukryty sens. Jakbym chciał poprzez egzystencję tego pierdolonego radia, odgadnąć swoją. 

Szybko jednak odpuściłem i spuściłem wzrok, skupiając uwagę na swoich dłoniach. Widoczne żyłki oplatały je całe. Były mocno zaniedbane, ale nie pozwalałem nikomu ich dotknąć. Chciałem ukryć ślady na nadgarstkach, o których wszyscy wiedzieli, ale one były moje, moje znaki, moje pamiątki, moje znaczniki mówiące o tym co się stało, co straciłem, a co mogłem mieć. Taki osobiste przypomnienie o tym wszystkim, więc nie chciałem się tym dzielić, z nikim. 

Było bardzo ciepło na zewnątrz tamtego dnia. Upały sięgały trzydziestu stopni, a ja wolałem siedzieć w bluzie z długim rękawem i się gotować, niż pokazać moje ręce, tak było lepiej. Ukrywanie się z czymś oczywistym, stało się rutyną. Nigdy nie pozwoliłem im zdjąć mi bluzy przy wszystkich. Kąpiel była jedynym miejscem, w którym sam to robiłem, nigdy nie dałem tego zrobić nikomu. Spałem również w długim rękawie.

Delikatnie zaróżowione policzki, coraz bardziej się pogłębiały, a wiatrak, który chłodził pomieszczenie nie dawał mi wcale ulgi. Było mi strasznie gorąco, ale nie miałem zamiaru jej zdejmować, nie w dzień. Wtem usłyszałem za sobą kroki i znajomy głos Caroliny. Była tam odkąd mnie tu ulokowali, ale po wczorajszej rozmowie, która dotyczyła mnie jej osoba zapadła mi mocniej w pamięć. Nie kojarzyłem jej wyglądu, ale głos już tak. Ten drugi głęboki głos podążał tuż za nią i stawał się coraz głośniejszy.

- Witaj, Louis. Jesteś cały czerwony, kochanie. Chodź zmienimy Ci tą bluzę na koszulkę, dobrze? - zaczęła mówić spokojnym tonem, chwytając za mój wózek. Mocno się zaparłem i odkręcając się wózkiem, zrzuciłem jej dłonie z rączek. Spojrzałem się gniewnie i powoli zacząłem odjeżdżać w inny kąt pomieszczenia mocno rozgniewany, że nadal próbują to zrobić.

- Mówiłam Ci, Harry…- sapnęła. - Trzy miesiące, pamiętaj. - szepnęła do niego, klepiąc chłopaka po ramieniu. 

Znalazłem się w drugim końcu pomieszczenia, tuż koło regałów z książkami. Zauważyłem, że ten chłopak szybszym krokiem zmierza w moim kierunku. Poczułem się nieco zażenowany, że przydzielili mi opiekuna i to na dodatek mężczyznę. W sumie miał go tutaj każdy oprócz mnie, ale nie za specjalnie mnie to dziwiło. Nie chciałem nikogo koło siebie. Nie potrzebowałem żadnej łaski z jego strony. Chciałem tylko sobie wegetować w tym stanie do końca swoich pieprzonych dni. Chciałem, żeby mi dali święty spokój. 

Podszedł do mnie na tyle blisko, że mimo otumanienia wyczułem jego zapach perfum. Wanilia zmieszana z czymś dała mi mocno po nozdrzach, sprowadzając mnie z powrotem. 

- Jestem Harry i będę twoim opiekunem przez jakiś czas. - zaczął niepewnie, kucając tuż koło mojego wózka. - Teraz to ja będę pomagał Ci w codziennych czynnościach, zawsze możesz mnie zawołać gdybyś czegoś potrzebował. - powiedział, głębokim głosem wyciągając przed siebie dłoń. Spojrzałem na dłoń, która zmierza w moją stronę i zacząłem się wycofywać, tego było już za dużo.

Zirytowany fuknąłem i spojrzałem na twarz osoby przed sobą, napotykając tym szmaragdowe tęczówki, wpatrujące się we mnie z lekkim uśmiechem. Miał kręcone, ciemnobrązowe loki, które sięgały mu do ramion, a zapach jego perfum był na tyle intensywny i inny niż te, które czułem od kiedy utknąłem na tym żelastwie. Wiecznie czułem woń szpitalnych pomieszczeń i dezynfekcji. Po takim czasie jakikolwiek inny zapach wydawał się miłym akcentem i czymś zupełnie nowym. Nie spuścił wzroku, więc zrobiłem to pierwszy. Chwyciłem za koła i szybkim ruchem odjechałem, zostawiając go z zakłopotaniem na twarzy. 

- Ugh... - dało się usłyszeć, z tyłu gdzieś za mną. 

Jeżeli myślał, że wtedy będzie mną rządził to grubo się mylił. Nie chciałem być pod jego zawołanie, właściwie to nie chciałem, żeby on był pod moje. Stwierdziłem, że dam sobie radę sam, bez niego. 

Nie dałem, nigdy nie dawałem. Byłem na niego skazany, tak samo jak on na mnie.

By my side || LarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz