Czułem się jak nowonarodzony, chciałem pokazać wszystkim, że serio się zmieniam. Za parę miesięcy miałem skończyć dwadzieścia jeden lat i nie zamierzałem siedzieć tutaj do końca swojego życia. Chciałem żyć inaczej.
Zmienił moje nastawienie, ale na jak długo?
Tamtego dnia obudziłem się wcześnie. Było dość ciepło jak dnia poprzedniego, a słońce przebijało się przez szare zasłonki. Przetarłem szybko oczy i spojrzałem na zegarek. Było jakoś przed ósmą. Powoli podciągnąłem się do pozycji siedzącej, opierając się plecami o tył łóżka. Uśmiechnąłem się, przypominając sobie roześmianego, zielonookiego chłopaka. Nadal niepewny co się dzieje z moimi myślami, siedziałem na łóżku i czekałem na jego przyjście.
Jaka była moja reakcja, gdy go zobaczyłem?
Czy faktycznie się coś zmieniło tamtego dnia?
Czy to tylko siedziało w mojej głowie i było jednym wielkim snem?Tyle myśli i pytań wirowało mi w głowie. Chciałem go zobaczyć, naprawdę. Zwykła potrzeba rozmowy, tak mi się wydaje. Usłyszałem kroki, a chwilę potem w drzwiach pokoju pojawiła się postać. Była to Caroline z lekami. Niska kobieta, okrągłych kształtów. Na oko miała ze trzydzieści lat, była oczywiście ubrana cała na biało, a na jej szyi wisiał drobny naszyjniki z małym, złotym motylkiem. Miała brązowe włosy upięte w wysokiego koka. Zacząłem zauważać ludzi, a to było już coś.
- Witaj, Louis. Przyniosłam proszki, proszę tutaj masz szklankę z wodą. Weź je proszę, ale tym razem naprawdę. - powiedziała, stawiając tacę na moim biurku.
Tak, unikałem jak tylko mogłem tych tabletek. Oczywiście, paręnaście początkowych razy je serio przyjmowałem, ale miałem wrażenie, że jest po nich jeszcze gorzej i zacząłem je wyrzucać pokryjomu. Nieraz to właśnie Caroline mnie na tym przyłapywała. Nie mówiła nikomu, bo inaczej by mnie przenieśli. Powinienem być jej za to wdzięczny, a jedyne co ode mnie otrzymywała to ataki i wieczne odpychanie. Już zaczęła wychodzić, kiedy postanowiłem się odezwać do niej po raz pierwszy odkąd tu jestem.
- Zaczekaj, proszę. - odsapnąłem nieśmiało.
- Och, Louis skarbie, mówisz? Nie no jasne, że tak. Co ja gadam. - walnęła się w czoło. - Chodziło mi o to, że nie odezwałeś się nigdy do mnie. - powiedziała, śmiało podchodząc do mnie i siadając na brzegu łóżka.
- Przepraszam za wszystko. Jestem dziwny wiem, ale ja się po prostu boję. Boję się życia, nie mam już nikogo i boję się ludzi. Boję się im zaufać. - powiedziałem, wręcz na jednym wydechu, jakbym tym co powiem mógł naprawić wszystko.
- To zrozumiałe. Przeżyłeś tragedie chłopaku, ale naprawdę nie chcemy Cię tu skrzywdzić. Jakby mi nie zależało, już dawno by cię przenieśli. Wiesz o czym mówię... - spojrzała na tabletki.
- Przepraszam, Caroline. Będę się starał zmienić. - powiedziałem z wyrzutami sumienia.
- Co Ci zrobił Harry? - zaśmiała się, kładąc dłoń na moim kolanie.
Próbował mnie utopić.
- Spędziliśmy miło dzień. Potrzebowałem tego, tak mi się wydaje. Jest miły i powinienem być wam wdzięczny. Dziękuję. - dodałem bez namysłu, po czym chwilę potem byłem już w uścisku kobiety.
Pachniała kwiatami, takimi jak sądzą w ogrodach, tak lekko i świeżo. Poczułem się trochę jakby przytulała mnie matka. Kiedyś to robiła i tylko to wolałbym pamiętać.
- Mówisz, że jestem miły, Louis? - zaśmiał się głos w tle należący tylko do jednej osoby.
- O witaj, Harry. Długo tu stoisz? - zapytała kobieta, odrywając się ode mnie.
- A wystarczająco długo. - dodał, puszczając do niej oko.
- No dobrze, ja was zostawiam. Miłego dnia, słońca. - dodała radośnie, jakby ktoś tchnął w nią dawkę pozytywnej energii, wyszła przymykając za sobą drzwi.
Był ubrany na biało, klasycznie. Włosy były związane luźno w małą kitkę z tyłu, a parę małych loków opadło mu na boki twarzy. Szmaragdowe spojrzenie szybko mnie przeniknęło. Usiadł na miejscu Caroline, chwilkę wpatrując się w moje oczy.
Tak, znowu wiecie co.
- No hej, Louis. - uśmiechnął się swobodnie.
- Hej, nie powiedziałem jej o tym jak próbowałeś mnie wczoraj utopić. - powiedziałem chcąc zmienić temat, po czym nieświadomie wkradł się uśmiech na moje usta.
- Powiesz mi o co chodzi z tymi proszkami? Nie bierzesz ich? To dla twojego dobra, Louis... - szepnął nieco zmartwiony, a uśmiech błyskawicznie zniknął z jego twarzy.
Usłyszał.
- Pewnie i tak się dowiesz, więc... - sapnąłem niezadowolony. - Nie brałem ich, ale tylko czasem, nieraz zdarzyło mi się pomijać całkowicie dawki. Zdecydowanie gorzej się po nich czułem i miałem wrażenie, że nie pomagają. - dodałem, patrząc się na przedmówcę przed sobą.
- Lou... posłuchaj, nie możesz... to do niczego nie prowadzi. Chcemy dla Ciebie dobrze. Musisz je przyjmować i ja tego dopilnuję, obiecuję. Czeka na Ciebie piękne życie, ale pozwól mu zaistnieć. Nie blokuj mu tego, przez takie kroki, dobrze? - zapytał, umieszczając swoją dłoń na moich nogach na zewnętrzu koca.
- Sądzisz, że moje życie może być dobre? - dodałem pytająco, wpatrując się w jego niepewną twarz.
- Zrobię wszystko, żeby takie było. Czy ja dobrze widziałem, że Ty przytuliłeś kogoś? - uśmiechnął się, zmieniając nagle kierunek rozmowy.
- Znaczy to ona mnie przytuliła, dla mnie to jest w sumie dość dziwne uczucie. - odpowiedziałem.
- Nigdy się nie przytulałeś? - zapytał zaskoczony.
- Jasne, że tak, ale to intymne. Po prostu jest dziwnie, okay? - dodałem zmieszany, drapiąc się po głowie.
- Chcesz żebym Cię przytulił? - spytał, zaskakując mnie całkowicie i przysunął się zacznie bliżej.
- Eeee, co? - zacząłem się jąkać.
Nie czekałem długo na jego reakcje. Wyciągnął swoje ręce, natychmiast mnie nimi oplatając. Jego ciepłe ciało tak ciasno do mnie przylegało. Zaszokowany nie mogłem wykonać żadnego ruchu. Był taki ciepły, a waniliowa woń natychmiast zawirowała moimi zmysłami. Jego broda leżała delikatnie na moim barku, a ręce gładziły moje plecy. Mój żołądek wykonał prawie obrót o 360', a serce zaczęło bić jak szalone.
To było takie dziwne, a jednocześnie takie przyjemne. Podniosłem swoje ręce i przeniosłem również na jego tył. Miał naprawdę szerokie plecy. Niepewnie położyłem swoje mniejsze dłonie na nich. Miałem wrażenie jakby z jego ust wydobyło się ciche westchnięcie, kiedy delikatnie przejeżdżałem dłońmi w górę i dół po jego plecach, ale mogłem się mylić.
Czemu jego dotyk był, aż tak dobry?
Czy on mnie pociągał?
Czy moja orientacja została zachwiana?Tego dnia nic za specjalnie się nie wydarzyło. Śniadanie spędziłem w jego towarzystwie, później zaprowadził mnie do pokoju dziennego i razem słuchaliśmy i komentowaliśmy każdy kawałek dennych piosenek. Dowiedziałem się nawet, że oboje lubimy te same zespoły. Klasyczna muzyka zdecydowanie do nas nie przemawiała.
Kolejno szybka kąpiel z jego pomocą i tak oto minął kolejny dzień. Księżyc zastąpił słońce, a niebieskie oczy zaczęły oczekiwać, aż ponownie się otworzą i ujrzą te zielone.
![](https://img.wattpad.com/cover/276687895-288-k562651.jpg)
CZYTASZ
By my side || Larry
FanfictionPIERWSZA CZĘŚĆ - POV LOUIS "Jako jedynak powinienem być przepełniony miłością, czyż nie? Miłość powinna wypływać z każdego kawałka mojego ciała. Powinien jej dostać aż w nadmiarze. Nie, żebym nigdy nie chciał i nie, żebym nigdy nie potrzebował, lec...