Rozdział 53

9.2K 284 32
                                    

Luca 53

Wieczność – określana również jako nieskończoność.

Ludzie jednak używają też tego terminu gdy na coś uporczywie czekają, a oczekiwanie zdaje się trwać
o wiele za długo.Używają go gdy chcą przez całe życie dzielić swe troski, smutki i radość z tą samą osobą i mają
pewność, że to:

„Ta jedyna. Ten jedyny. Na wieczność”.

Ale ile ona w rzeczywistości trwa? Dla niektórych dzień, miesiąc, rok, albo i więcej. Każdy ma swoją wieczność. I dla każdego ma ona inny wymiar czasowy. Nie którzy uważają, że gdy dwoje ludzi coś łączy to ich miłość trwa na wieki...nawet po śmierci jednego z nich. Czy tak jest w rzeczywistość? Nie
wiem. Choć może powinienem mieć jakąś wiedzę na ten temat. Przecież przeszedłem już w życiu
bardzo wiele. Straciłem rodziców i siostrę. Czy przestałem ich kochać? Nie. Choć bywały dni, w których moja miłość przemieniała się w gniew i żal za to, że zostawili mnie samego. Za to, że samolubnie mnie porzucili. Czy jestem niewdzięczny, że matka osłoniła mnie własnym ciałem, abym
przeżył? Tak. Ale nie mogą mnie o to winić. Oni są razem we troje. Od dwudziestu lat cieszą się swoją
wiecznością jaka by ona nie była i gdziekolwiek by ona nie była. Ja natomiast przez wiele lat byłem
sam. Owszem miałem Diega. Ale on był mały. Zbyt mały, aby rozumieć co się wydarzyło. O rodziców pytał przez pierwsze dni, ale Alice oddała mu siebie w takim stopniu, że nie trzeba było długo czekać, aby zaczął traktować ją jak matkę i tak wkrótce nazywać. Dla niego to ona była rodziną.
Najważniejszą osobą na świecie. Jak wcześniej wspominałem nie ma żadnych wspomnień z dzieciństwa, w których byli rodzice i Rita. Tylko zdjęcia, które nie znaczą dla niego tak wiele jak dla mnie. Wiem, że ich kocha. Nie neguję tego. Ale nasza miłość była i jest inna. Moja nie jest tak powierzchowna, ale to zapewne z powodu głębszej więzi, którą mieliśmy. W końcu ja spędziłem z nimi więcej czasu. Ciekawy jestem co rodzice powiedzieliby na to jaką drogę obrałem. Czy tak jak Alice mimo tego, iż nie popiera tego czym się zajmuję zawsze jest po mojej stronie i trwa przy mym boku jak prawdziwa matka. Czy odwróciliby się ode mnie zawiedzeni tym kim się stałem? Często o tym myślę. Niestety nie poznam już na to odpowiedzi, ale znając prawość rodzicieli nie byliby dumni z występków najstarszego syna. W końcu to ja miałem być sławnym piłkarzem, którym mieli się szczycić po
wszystkich sąsiadach i znajomych. Gdyby żyli być może wypieraliby się, że są ze mną spokrewnieni,
choć nie sądzę, aby tak było. Przecież mnie kochali. Tak samo jak ja kochałem ich. A dwudziestego czerwca każdego roku jest apogeum mojej miłości. To najtrudniejszy dla mnie dzień w przeciągu wszystkich dwunastu miesięcy. Gdy w tym roku nadeszła ta data zostałem postrzelony w ramię.

Przeczuwałem, że coś się wydarzy. Coś co nieodwracalnie zmieni moje życie. Nie myliłem się. Bo ja praktycznie nigdy się nie mylę. Ale tego co wydarzyło się tamtego dnia nigdy bym się nie spodziewał.

Telefon od Valverde i pojawienie się pięknej blondynki wywróciło moje życie do góry nogami. Od
pierwszej chwili gdy tylko ją ujrzałem wiedziałem, że będą problemy. Wiedziałem, że wystąpią
komplikacje, które już tamtego dnia napawały mnie niepokojem. Nie dlatego, że bałem się iż nie dam
sobie rady w pilnowaniu Melisy przed węszeniem lub szpiegowaniem mnie jak wszystkich zapewniałem. Bałem się, że nie dam rady trzymać się od niej z daleka. I tak też było. Jej bliskość
powodowała drżenie całego ciała. Jej śmiech powodował uczucie rozlewającego się ciepła w mym
wnętrzu. A widok jej pięknej twarzy i niebieskich oczu powodował, że mój przyjaciel momentalnie budził się do życia. Jakby sam zdecydował : Chcę ją. Tylko ją.

Najgorsze było to, że nie tylko mój fiut tego chciał. Każda najmniejsza komórka mojego ciała domagała się Melisy. I choć była dla mnie wtedy zakazana, nieosiągalna gdyż była dziewczyną Diega nie mogłem się powstrzymać. Byłem gotów poświęcić naszą braterską więź dla niej. Dla jedynej kobiety, która wstrząsnęła całym moim popierdolonym życiem. Czy gdybym mógł cofnąć czas
zmieniłbym coś? Tak. Bardzo wiele. Przede wszystkim nie traktowałbym jej tak okropnie od samego początku. Zabiegałbym o jej względy, a Diegowi kazał trzymać się od niej z daleka. Nie broniłbym się przed uczuciem, które mnie dopadło i z którym starałem się wygrać. Nie miałem na to najmniejszych szans, ponieważ już na samym starcie byłem przegrany. To tak jak z hazardem. Wiesz, że nie wygrasz,
ale grasz dalej bo masz nadzieję, że fortuna się w końcu do ciebie uśmiechnie i odwróci losy
rozgrywki. Ale fortuna się nie odwraca. Wciąga cię głębiej i głębiej, aż stajesz się nałogowcem. Nie jesteś wstanie sam tego udźwignąć. Nie podniesiesz się z czeluści, w których przepadłeś. Pociąga cię dalej, na samo dno, aż w końcu doprowadza do twojej zguby, a potem końca. Tak wygląda moja
miłość do Melisy. Broniłem się przed nią jak tylko mogłem, a ona wciągała mnie dalej, aż doprowadziła do momentu, w którym właśnie się znajduję. Gdybym mógł tylko cofnąć ten pieprzony czas i wiedzieć wtedy to co teraz dużo rzeczy zrobiłbym
inaczej.

W pułapce uczuć ( Seria Mafijna #1)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz