Rozdział 8

392 31 2
                                    

Dojechaliśmy na lotnisko. Stoję teraz w kolejce do baru mlecznego. Kay poczuł nagłą potrzebę napicia się ze mną koktejlu truskawkowego. Nie sprzeciwiałam mu się tym bardziej, kiedy powiedział, że on stawia.

Zostało nam trochę czasu do lotu, nie mam pojęcia, jak to zrobiliśmy, ale jesteśmy przed czasem.

Kolejka jest bardzo długa, a ja jestem na jej krawędzi. Ogonek powolutku posuwa się do przodu. Z braku lepszego zajęcia zaczęłam skanować teren otaczający mnie. Pomieszczenie utrzymane jest w odcieniach beżu i różu. Pod oknami stoją stoliki, a po drugiej stronie baru na całej długości pomieszczenia znajduje się biała lada z kasami. Nie mam pojęcia, po co komu tyle stanowisk pracy skoro tylko jedno jest czynne. Nie wnikam w to.

Nagle i niespodziewanie poczułam się, tak jakby ktoś przypalał iskierkami od sztucznych ogni mój kark. Odwróciłam się zaniepokojona niechcianym obserwatorem i rozpoczęłam poszukiwania osoby chcącej zabić mnie wzrokiem. Po kilku nieudanych próbach znalezienia mojego prześladowcy napotkałam zaciekawione spojrzenie niebieskich oczu. Zahipnotyzowana nie mogłam oderwać wzroku od chłopaka za mną. Jest dość przystojny. Co ty gadasz?! Ten mężczyzna wygląda jak lepsza wersja Adonisa. Odezwała się moja nieznośna podświadomość. Skarciłam ją za to i kontynuowałam wędrówkę wzrokiem po ciele chłopaka. Jego brązowe włosy opadają na czoło w taki sposób, że każda dziewczyna chciałaby podejść i odgarnąć je w zalotny sposób. Spod jego niebieskiej i dopasowanej koszuli widać niemały sześciopak. Na jego barku i ramieniu znajdował się tatuaż. Nie był to jeden z tych tandetnych, które szpeciły ciało. Nie, ten tatuażjest dopracowany w każdym najmniejszym szczególe. Misterne wzorki zaczynały się zapewne po prawej stronie jego torsu, a kończyły na prawym ramieniu. Skończyłam z tatuażem i przyglądałam się teraz jego ubraniom. Oczywiście jego odzież to spodnie z dziurami i czarne vansy. Nie dość, że piękny to jeszcze dziany. Toż to bóg nie człowiek! Kiedy moje oczy skończyły swoją wędrówkę po jego ciele, spojrzałam mu w twarz. Doszukałam się na niej nie dość, że pytającego spojrzenia to jeszcze rozbawienie i kpinę. Dupek. Dupek. Dupek. Odwróciłam się szybko. Moje policzki zrobiły się czerwone. OMG!!! Ja się zarumieniłam. Jeszcze żaden chłopak tak na mnie nie zadziałał. Szkoda, że dziś wylatuje.

Tak długo mu się przyglądałam, że nie zauważyłam, kiedy kolejka w znaczy sposób, się przesunęła. Teraz moja kolej. Zamówiłam dwa koktajle truskawkowe, a następnie usiadłam przy stoliku. Kay gdzieś się ulotnił. Postanowiłam zająć się telefonem. Sprawdziłam pogodę w Denver. Ma być tam jeszcze cieplej niż tutaj. Nie wiem, jak ja tam wytrzymam. Nienawidzę, kiedy jest gorąco. Człowiek się szybko męczy i poci. O wiele bardziej lubię pogodę wiosną czy jesienią.

Moje przemyślenia meteorologiczne przerwał dźwięk odsuwanego krzesła. Stwierdziłam, że to Kay więc nie podniosłam wzroku znad telefonu.

- Ekhem.

Zostawiłam telefon i spojrzałam na Kaya w celu zapytania czego chce. Jednak na krześle naprzeciw nie siedział mój przyjaciel. Oczywiście jak ktoś miał się dosiąść to właśnie on. Zapewne inne miejsca były zajęte więc w ostateczności, zajął mój stolik. Rozejrzałam się po sali i przyuważyłam, że wiele stolików jest wolnych, i tu rodzi się pytanie, co ten niezwykle przystojny mężczyzna robi przy moim stoliku. Na szczęście nie ma już tego kpiarskiego wyrazu twarzy więc może warto się przywitać? Chociaż nie. On przyszedł, więc on powinien powiedzieć, czego chce, prawda? Nie musiałam długo czekać na odzew z jego strony.

- Cześć - powiedział po prostu. Co?! Cześć?! Tylko?! Jak mu pokarzę.

- Siema - udawałam luzaka.

- Jeremy - wyciągną rękę w moją stronę.

- Chelsea - podałam mu swą dłoń, a on ją pocałował. WTF. Tak się bawimy? Dobrze.

- Przyleciałaś czy wyjeżdżasz? - zapytał.

- Moja jakże nowoczesna machina odlatuje w godzinę przed południem. - I co na to powiesz?

- Czy celem twej podróży jest Denver? - postanowił zagrać w moją grę.

- Owszem. Skąd pan wiedział, panie Jery? - w tym momencie przeważyłam szalę. Oboje wybuchnęliśmy szczerym i nietłumionym śmiechem. Zwróciliśmy na siebie uwagę kilku gości baru, którzy posłali nam bestialskie spojrzenia. Nie przejęliśmy się tym zbytnio i śmialiśmy się dalej. Jeremy uspokoił się pierwszy.

- Szukam kogoś, może mogłabyś mi pomóc - powiedział, przyglądając mi się uważnie.

- Jasne, jak ta osoba się nazywa? - zadałam pytanie.

- Amber Jonson - powiedział pewnie.

Zatkało mnie. Dosłownie, żadne słowa nie chcą mi przejść przez gardło. Niemożliwe. Niemożliwe. Niemożliwe. To słowo wciąż i wciąż próbowałam wykrztusić. Nic z tego. Postanowiłam skupić się na oddechu. Wdech. Wydech. Wdech. Wydech. Wdech.

- Słuchaj, ja nazywam się Chelsea Jonson. Chelsea Amber Jonson - przedstawiłam mu się wraz z drugim imieniem i nazwiskiem.

Oczywiście też wydawał się zaskoczony. Niestety szybko skorygował swój błąd. Jego twarz przybrała obojętny wyraz. Maska. Tak mogę to kreślić. Gwałtownie wstał, złapał mnie za rękę i pociągną w znanym tylko dla niego kierunku. Wyrywałam mu się. On znał imię mojej matki! Mało tego, szukał jej! Przeraził mnie w tym momencie. Im bardziej chciałam się wyrwać, tym bardziej on zaciskał rękę na moim nadgarstku. Kiedy zupełnie opadłam z sił i przygotowywałam się do myśli, że zaciągnie mnie do swojego samochodu, zgwałci i wyrzuci w jakimś lesie pojawił się Kay.

Ogromnie przepraszam i błagam o wybaczenie. Rozdziały miały się pojawiać co dwa dni niestety wczoraj coś mi wypadło i nie mogłam dodać kolejnego. Macie jednak zadośćuczynienie w postaci dłuższego rozdziału. 841 słów. Proszę bardzo. Co myślicie o Jeremim? Czekam na bardzo motywujące komy i gwiazdki :) Klaudia.

Taniec moim życiemWhere stories live. Discover now