Rozdział 29

266 21 5
                                    

Po odejściu Swietłany jeszcze długo siedziałam w altance i zastanawiałam się co chciała mi przekazać przez to całe zwierzenie. W sumie co mnie to interesowało, miała chwile słabości i tyle. Zapewne jutro znowu będzie zgryźliwa jak szop, który kiedy miałam dziesięć lat rzucał we mnie szyszkami.



Westchnęłam i wstałam z lekkim ociąganiem. Spojrzałam na zegarek i stwierdziłam, że muszę się trochę pouczyć. Poszłam do mojego pokoju, przebrałam się i poszłam do biblioteki. Taa... Mam prywatną bibliotekę. Nie koniecznie mi się to podoba. Kiedyś w Seattle zawsze chodziłam do biblioteki, kiedy musiałam pomyśleć. Było to takie poniekąd moje miejsce, żeby się przed wszystkimi schować. I wcale nie miałam tu na myśli ludzi. Chodziło mi o problemy. Wtedy z tatą nie wiodło nam się dobrze. Stracił prace i ja musiałam na nas zarabiać. To nie był zbyt szczęśliwy okres w moim życiu. Właśnie dlatego potrzebowałam furtki. Furtki, którą mogłabym w każdej chwili uciec. Tym właśnie dla mnie była biblioteka, może nie biblioteka, ale książki w niej. Kiedy próbowałam czytać w domu kończyło się na tym, że dlaczego zajmuję się bzdetami zamiast iść na nadgodziny do pracy. Jak już mówiłam to nie był zbyt szczęśliwy okres w moim życiu i nie chciałam do niego wracać.

Usiadłam na wygodnym fotelu i zastanowiłam się z czego mam braki. Wyszło, że nie potrafię zupełnie nic z trygonometrii i geografii. Podeszłam do pułki i przejechałam dłonią po okładkach książek. Ten gest z reguły mnie uspokajał. Cóż tym razem tak się nie stało. Po mojej głowie krążyło zbyt wiele myśli. Począwszy od dziwnego zachowania Jerrego, przez zmarłego chłopaka, po dziwne zachowanie bibliotekarki. Nadal nie wiedziałam o co chodzi. Nie wiedziałam nawet co zrobić żeby się dowiedzieć. Ta niewiedza mnie dobijała. Jednak zwalony koniec roku mi w tym nie pomoże wiec ponownie sięgnęłam do pułki. Wyciągnęłam odpowiednią książkę i zaczęłam ją przeglądać.

Nauka zajęła mi około dwóch godzin. Pod koniec byłam tak wykończona, że tylko kawa z Starbucksa mogła mnie postawić na nogi. Nie chciało mi się jednak jechać do centrum miasta po kawę.

Nagle drzwi do pomieszczenia się otworzyły i stanął w nich Jerry.

- O hej. Nie wiedziałem, że tu jesteś. Może przyjdę później.

- Nie - odpowiedziałam chłodno. Skrzywił się no mój ton głosu, ale nic nie powiedział. - I tak już miałam wychodzić.

Zebrałam książki i wstałam z podłogi. Podeszłam do drzwi i tak by nie dotknąć Jerrego minęłam go w drzwiach. Jednak kiedy byłam w połowie korytarza poczułam rękę na ramieniu. Gwałtownie się odwróciłam. To był oczywiście Jerry. Wzdrygnęłam się i cofnęłam o krok.

- Proszę, Chelsea... Nie chciałem, żeby tak wyszło. Po prostu nie spodziewałem się go w twoim pokoju i to jeszcze o takiej porze. Proszę... Chcę, żeby było tak jak wcześniej - powiedział. Widziałam, że to było szczere. Jednak nie byłam jeszcze gotowa na wybaczenie mu.

- Co się stało to się nie odstanie - powiedziałam tak chłodno jak wcześniej.

- Ale...

- Nie - i odeszłam.

Nie byłam jeszcze gotowa na rozmowę z nim. Po prostu mnie skrzywdził i nie potrafiłam mu wybaczyć od tak. To w ten sposób nie działa. A co jak zrobi to jeszcze raz? A co jeśli zrobi coś gorszego? Nie mogłam tak ryzykować. Nie mogłam ryzykować naszej przyjaźni.

Tak zamyślona doszłam już do pokoju. Odłożyłam książki na biurko i położyłam się na łóżku. Wydarzenia ostatnich dni trochę mnie przytłoczyły. No może nie trochę, powiedziałabym że nawet bardzo. A zaczęło się od niewinnie podsłuchanej rozmowy w kuchni. Teraz zupełnie się w tym pogubiłam. Nie wiedziałam w którą stronę iść. A może lepiej zostać w miejscu. Chociaż nie wiem czy dam radę. Mam za dużo wątpliwości. Jednak zostanie w miejscu z mojej strony może okazać się tchórzostwem. Nie chciałam się bać. Nie chciałam nie wiedzieć co będzie jutro. Po prostu chciałam żyć jak inni. Nie przejmując się jutrem. W moim wypadku to już chyba niemożliwe. Weszłam po kolana i głupotą by było teraz się wycofywać. Chociaż chyba już nie było powrotu. Drzwi się zamknęły. Musiałam stawić czoła niebezpieczeństwu. A może nie było niebezpieczeństwa. Była tylko prawda. Już od dawna wiedziałam, że tata nie był ze mną szczery. Głównie w kwestii mamy. Praktycznie nic o niej nie wiem. Tata powiedział mi tylko, że odeszła i nic więcej.

Stop!

Jeśli tak dalej pójdzie wymyślę jakąś teorię spiskową. Musiałam się czymś zająć. Przypomniało mi się o książce, którą czytałam rano. Może warto ją dokończyć? Nie wiele myśląc wstałam, wyszłam z pokoju i poszłam do salonu. Niestety nie znalazłam książki.

Pewnie ktoś zaniósł ją do biblioteki. Ugh... Musze tam wrócić. Pewnym krokiem przemierzałam korytarze domu. Nadal w połowie pomieszczeń jeszcze nie byłam. Przykładem jest biuro babci, którą widuję tak rzadko, że można by ją osądzić o unikanie mnie. Owszem nie toleruje mnie, ale nie przesadzajmy. Wracając do biura, wiem, że jest, ale nie mam pojęcia gdzie.

Doszłam do biblioteki. Wzięłam trzy głębokie oddechy i z rozmachem otworzyłam drzwi. Na szczęście Jerry się zmył wiec miałam czysty teren. Teraz pytanie gdzie ta książka może się podziewać.

Rozejrzałam się dokładnie po regałach z książkami, jednak ta uparcie pozostawała w ukryciu. Po kilku minutach udało mi się ją znaleźć. Była na najwyższej półce w rogu pomieszczenia. Wzięłam drabinkę i sięgnęłam po książkę. Kiedy ta opuściła swoje miejsce zachwiałam się i niemal spadłam z drabinki jednak w ostatniej chwili złapałam się półki. Niestety ucierpiały na tym dwie książki które z głośnym plaskiem spadły na podłogę. Podniosłam wzrok na puste miejsce, jednak ono nie było takie puste jakie by się mogło wydawać na początku. Za książkami było ukryte czarne pudełko wielkości zwykłego pudełka po butach.

Sięgnęłam po nie ręką, jednak w ostatniej chwili się zawahałam. A może to czyjeś prywatne rzeczy. Tylko dlaczego w takim razie zostały ukryte w zakurzonym pudle za książkami? A co mi tam... Ciekawość zwyciężyła nad rozsądkiem i sięgnęłam po pudełko. Zeszłam z drabinki i usiadłam na podłodze obok pułki.

Zdmuchnęłam kurz z pudła i je otworzyłam. W środku znajdowała się masa troszeczkę przyżółkłych kopert i luźnych papierów. Wzięłam pierwszy z brzegu i go otworzyłam. Treść przeraziła mnie i niemal doprowadziła do płaczu. To był list zaadresowany do mojego ojca, od dziadków.

Witaj, chcielibyśmy ci przekazać, że nastąpiło to czego się obawialiśmy. Znaleźli ją. Prosimy cię, o jak najszybsze dostarczenie córki do nas. Tu będzie bezpieczna, zapewnimy jej największą ochronę. Nie możemy pozwolić żeby stało się z nią to samo co z naszą córką. Mamy nadzieję, że podejdziesz do tej sprawy z powagą chodzi przecież o bezpieczeństwo twojego dziecka.

List ciągną się dale, ale nie miałam siły na czytanie go. To było ustawione. Wszystko było ustawione. Zrobiło mi się słabo. Włożyłam list do pudełka i już chciałam odłożyć je na półkę, ale w ostatniej chwili się powstrzymałam. Położyłam książki, które spadły na swoje miejsce i zamaskowałam lukę inną. W końcu wzięłam książkę z pudełkiem pod pachę i przemknęłam do swojego pokoju. Tam położyłam pudełko pod łóżko i rzuciłam się na nie całą załamana. Nie płakałam. Obiecałam sobie coś. I zamierzam dotrzymać słowa.


Taniec moim życiemWhere stories live. Discover now