Rozdział 1

679 40 0
                                    

- Chelsea! Chelsea! Obudź się, proszę. - usłyszałam znajomy głos nawołujący moje imię. Nie mam pojęcia, kto to jest, grunt, że mi przeszkadza. Miałam ochotę otworzyć oczy i porządnie skopać osobnika śmiejącego mnie budzić. Jednak był jeden niezwykle istotny problem. Uniesienie moich powiek było tak niewyobrażalnym wysiłkiem, że zaprzestałam swe poczynania już po trzech próbach. Odpłynęłam w bezsenny niebyt.

Obudziłam się z bólem głowy. Zdezorientowana rozejrzałam się po pomieszczeniu. Wszędzie widziałam kolor biały. Białe ściany, białe stoliki, białe łóżka i równie biały Kay śpiący na wściekle białym krześle obok mojego posłania. Tylko za oknem nie było biało. Na czarnografitowym niebie błyszczały gwiazdy. Wpatrywałam się w nie z zachwytem, aż ktoś wziął mnie w ramiona i przytulił. Oczywiście tym ktosiem był Kay.

- Och. Chelsea. Nie masz pojęcia, jak się martwiłem.

- Kay, czy to prawda? - zapytałam z nadzieją, że ta okropna okropność była tylko koszmarem. Kay zajrzał mi w oczy i już wiedziałam.

- Tak mi przykro. Chelsea jutro jest pogrzeb - przytulił mnie jeszcze mocniej i pozwolił szlochać w swoje ramię. Nawet nie wiem, kiedy znalazłam się na jego kolanach. Zatraciłam się w rozpaczy, pozwoliłam, by otuliła mnie ze wszystkich stron. Chyba zasnęłam, bo kiedy ponownie otworzyłam oczy, byłam w samochodzie mojego przyjaciela.

Za kierownicą swojego samochodu siedział Kay. Skupiony na drodze nie zauważył, że się obudziłam. Przylgnęłam czołem do szyby i obserwowałam mijane lasy. Drzewa wyglądały magicznie. Mieniły się kolorami od żółci przez pomarańcz po czerwień. Uwielbiam jesień.

- Hej, coś ty taka zamyślona? - odezwał się Kay.

- No wiesz w mojej sytuacji trudno nie popaść w zadumę - odburknęłam sarkastycznie.

Kay przewrócił na mnie oczami i ponownie skupił swoją uwagę na drodze.

- Jak ja się tu w ogóle znalazłam?

- Przyniosłem cię ty. Tak w gwoli ścisłości jedziemy do twojego mieszkania, żebyś mogła się przebrać na pogrzeb - spojrzał na mnie, a w jego oczach było widać troskę i współczucie.

Odpowiedziałam mu uśmiechem, żeby przekazać, że jest na tyle w porządku na ile może być. Jednak wcale nie było. Nic nie było w porządku. Znowu to samo. Ta obezwładniająca pustka wywiercająca dziurę w sercu. Czuję się dokładnie tak samo, jak po odejściu mamy. Tylko teraz nie mogę się wtulić w ojcowskie ramiona i usłyszeć, że wszystko się ułoży. Myśl o nim tylko potęguje rozpacz. Jestem załamana swoją bezsilnością.

- Jesteśmy - powiadomił mnie Kay.

Wysiedliśmy z samochodu i poszliśmy do mieszkania. Wtargnęłam do swojego pokoju. Przekopałam całą szafę, ale nie znalazłam stroju odpowiedniego na pogrzeb. Moja garderoba składała się głównie z kolorowych koszulek i pstrokatych sukienek. Nic się nie nadawało.

Rzuciłam się na łóżko i zaczęłam płakać. Po kilku minutach ku mojemu niezadowoleniu ktoś podniósł mnie i zaniósł do łazienki.

Kay dał mi czarne coś i bez słowa wyszedł z łazienki.

Ubrałam się w sukienkę dostarczoną przez przyjaciela i nie spoglądając w lustro, wyszłam na korytarz. Czekał tam na mnie ubrany w białą koszulę i czarny krawat. Wyglądał świetnie. Nie jedna dziewczyna umówiłaby się z nim. Nic z tego. Kay jest gejem. Powiadomił mnie o tym dość niedawno, byłam na niego zła, że dopiero po sześciu latach przyjaźni sprzedał mi takiego newsa. Złość jednak szybko mi przeszła, bo przecież nie można się długo gniewać na kogoś takiego jak Kay.

Teraz tylko uśmiechną się do mnie blado i wskazał drzwi, dając jednocześnie znak, że trzeba jechać.

Ubrałam czarne szpilki i wyszłam z mieszkania, kierując się w stronę samochodu przyjaciela. Jechaliśmy w stronę kościoła, czekając na spotkanie z prawdą.

Pierwszy rozdział dość szybko z tego powodu, że mam niekończące się pokłady weny. :) Mam nadzieję, że tak zostanie. ;) Prosiłabym o komentarze, bo nie mam pojęcia czy to się wam podoba. Rozdział nie sprawdzany, przepraszam za błędy. Malowisia

Taniec moim życiemWhere stories live. Discover now