Rozdział 11

98 6 0
                                    

Poranek funduje mi niemiłosiernego kaca. Dzisiejszy dzień po razu kolejny spędzę na doskonaleniu sztuk walk, które z ledwością przyswajam.

- Błagam, niech ktoś mnie zabije. - Wyję z zażenowania na całe mieszkanie.

Tą garstkę czasu wykorzystuje na chowanie przysłowiowej głowy w piach. Jason i ja. Jason i Jack. Zostawię to na kiedyś lub... nigdy! Wolę myśleć nad dalszym potoczeniem się kolejnego feralnego wieczoru w tym przeklętym klubie. Mężczyźni nie puścili mnie samej do klubu, więc wydzwaniałam do Marcy i Eugena. Oczywiście moja przyjaciółka była oburzona powrotem do domu. Nie miałam odwagi by w skrócie opowiedzieć jej akcji z moim tymczasowym szefem. Na parkingu wszyscy grzecznie się rozeszliśmy. Ba! Moi przyjaciele złożyli jeszcze podziękowania w stronę Jasona, pomijając fakt, że po tych słowach Marcy i tak obiecała odciąć mu przyrodzenie, jeśli kiedykolwiek będę przez niego płakać. Bynajmniej Eugene perfekcyjnie opisał wszystkie emocje, jednym wielkim haftem.

Jak co dzień, zabieram swoją teczkę, a odmianą jest sportowa torba zawieszona na moim lewym ramieniu. Stając przed drzwiami wyjściowymi biorę wdech i wydech.

- To tylko Jack. - Upominam swoje roztrzęsione myśli. - Przynajmniej on przy dobrym podejściu go, może wyznać prawdę.

Wychodzę, wrzucając wszystko na tylne siedzenie wraz ze sobą, witając się.

- Cześć Jack! - Odruchowo wyciągam telefon komórkowy, tym bardziej w tej niezręcznej sytuacji.

- Jacka dzisiaj nie ma. - Słyszę pozytywny ton głosu. Unoszę głowę znad komunikatora.

- Oliver!? Co ty tu kurwa robisz? - Nie ukrywam zdziwienia.

- W końcu jestem twoim taryfiarzem. - Rzuca z przekąsem.

- Nie chciałam cię urazić. - Zerka na mnie znacząco. - No dobra... lekka uszczypliwość to nie agresja, przyjacielu...

- Jack ma dzisiaj ważniejsze rzeczy do zrobienia. - Zbywa mój komentarz.

- Ach... rozumiem. - Nie mam pojęcia jak to skomentować. Czuję ulgę? Czy wręcz przeciwnie?

- Jasona również dzisiaj nie zobaczysz. - Mówi poważnie.

- Czemu? - Jego ton mnie martwi.

- Ważne sprawy. - Kolejny raz mnie zbywa. - Przez tydzień sobie poradzisz.

- Tydzień!? - Na co on wybucha śmiechem. - A moje treningi!?

- Spokojnie. Szef zajął się wszystkim. Ma głęboką nadzieję, iż po jego powrocie stoczycie poważny oraz trzymający poziom... sparing. - Słyszę lekceważenie w jego głosie.

- Oczywiście, dupku.

Na tym nasza przyjazna pogawędka się kończy.

Jasona miało nie być tydzień, w rzeczywistości wyszły trzy tygodnie. Dostałam innego trenera. Starszy mężczyzna, dobrze po pięćdziesiątce. Na początku uważałam to za kiepski dowcip. W praktyce, jednakże okazało się, że staruszek wymiata. Przy nim treningi z Jasonem były znośne, a nawet bym powiedziała... relaksujące. Przybrałam pięć kilogramów mięśni. Udami jak i łydkami mogłabym zmiażdżyć tchawicę przypadkowej osobie. A delikatne mięśnie brzucha, w końcu trzymały moje obżarstwo w rydzach. Jak na trzy tygodnie Kick Boxing 'u poprawiłam dosyć mocno siłę ciosów oraz wytrzymałość, tym bardziej gdy trener za każdym razem brał mnie na poligon, oczywiście w najgorszych warunkach atmosferycznych, na dworze lało jak cebra przy okazji wiatr utrzymywał się w 50k/h.... pestka. Sporty walki podwyższyły moją samoocenę, również w małym stopniu zapanowałam nad stresem. Liam nauczył mnie idealnego kopnięcia w głowę, o dziwo nie wywracam się przy każdym wymierzanym ciosie, równowagę też bym zaliczyła do udanych. Reasumując, do najbardziej opanowanej techniki zaliczam perfekcyjne kopnięcie frontalne z wyskoku i high kicha. Trener chciał wpoić mi przynajmniej wstępnie Ju-jitsu, czyli walkę wręcz, ewentualnie z małym orężem, zastanawiam się czy usłyszał parę tygodni wcześniej o moim delikatnym ataku na Jasona. Ten gatunek walki pozwoli mi w razie potrzeby obronić się przed napastnikiem lub nawet paroma innymi dupkami. Przerażająca myśl. Wolałabym obejść się bez przemocy. Techniki opanowałam... bardzo średnio. Duszenie wychodzi najlepiej, gdybym obaliła napastnika. Śmieję się w duchu. Rzuty... bardzo przeciętnie, niezdarnie, również jak blokowanie ciosów. Wolę iść w ofensywę. Za to szybkie kontrataki, tak... z tego jestem zadowolona. Zostałam wymęczona na wszystkie możliwe sposoby, po całodobowych treningach z ledwością rejestrowałam moją drogę w stronę łóżka. Przed odpłynięciem w objęcia morfeusza modliłam się do wszystkich bóstw i bożków, by Jason już wrócił. No i o to właśnie nastał ten wyczekiwany, ostatni dzień z Liamem.

- Trenerze, będę tęsknić. - Rzucam bidon z wodą pod pobliską ścianę. Przecierając spocone czoło.

- Nie wybieram się jeszcze na tamten świat. - Zatrzymuje przewracane kartki w jego prywatnym, świętym notesie. Nie zaszczyca mnie tak czy siak spojrzeniem. - Nie twierdzę, że nauka pokory wchodziła w ciebie jak cegła w zastygły, cholernie uparty beton. - Ach, te jego uszczypliwe uwagi owinięte w sarkazm.

- Ale? - Trener zawsze ma jakieś ,,ale''.

- Nauki te pobrałaś by w razie takowej potrzeby móc się obronić. - Odwraca się na pięcie, a jego czarny płaszcz podąża tym samym śladem. - Nie chcę by do moich uszu, jutrzejszego dnia doszła informacja o...

- Wiem... Przywitam Jasona przyzwoicie. - Wzdycham, lecz on zbywa moje słowa i dokańcza wcześniejszą głośną myśl.

- O.... z kontuzjowanym bądź co gorsza, znokautowanym Jasonie

Śmieje się? Liam rzadko kiedy okazuje emocje.

- Czyżbym była twoją ulubienicą? - Wtóruje mu śmiechem.

- Obojgu – parska, zatrzaskując notes. - Was nie lubię. Jesteście jak małe, denerwujące Yorki. - Posyła mi ciepły uśmiech.

- Trenerze? - Podchodzę do stolika.

- Tak? - Zerka z ukosa.

- Nadal obowiązują mnie treningi... z tobą?

- Nie... - jego usta ustawiają się w wąską linię. - Nie widzę takowej potrzeby. Jason wraca. Zapewne sam będzie chciał dokończyć twoje treningi. - Naszą uwagę przykuwa lądująca mucha na pobliskim blacie.

Mucha? W tym grobowcu kwitnie życie? Czy nieświadoma, swojej śmierci zjechała z nami windą? Ociężale wzdycham. Nie jestem psychicznie gotowa na... spotkanie. Przez bite trzy tygodnie zaprzątałam głowę, oczywiście, gdy miałam na to czas... Gdzie wyjechał? Po co? Jest to powiązane ze śmiercią tego Dexona? Czy może chodziło o Christiana. Najczęściej odpuszczam sobie takie myślenie. Tworzyłam jedynie więcej pytań bez odpowiedzi. Z rozważań wybawił mnie Liam. Wysoki mężczyzna, posiwiałe włosy, lecz kolor kasztanowy góruje. Delikatna bródka na styl prawdziwych japońskich sensejów i prawdopodobnie dwa metry wzrostu. Cechuje go pewność siebie, opanowanie. Ten człowiek nie wygląda na osobę, która poniosła w swoim całym życiu chociażby jedną porażkę.

- Panuj nad sobą. - Kieruje kroki w stronę windy, podążam za nim. - Wasze niepohamowane emocje mogą jedynie posuć wasz mały, misterny planik.

Drzwi rozsuwają się, a my wchodzi do metalowej skrzyni.

- Mistrzu...

- Courtney, bez uszczypliwości. - Wystarczyły trzy tygodnie, by wiedział wszystko o moich zachowaniu. Niezły jest.

- Liam. To jest wielka operacja... - po raz kolejny zostaję uciszona.

- Wielka operacja. - Przedrzeźnia moje słowa. - Dlaczego Max i Jason wzięli przypadkową kobietę? Kryterium byłoby... - patrzy na mnie z góry. - Posiadała cięty język i nienawiść do męskiej płci. Zwracam honor. - Inscenizuje pokłon.

- Nieprawda! Wiem, jak kogoś obezwładnić, skrzywdzić... może nawet udałoby mi się zabić, oczywiście gdyby zaszła taka potrzeba. - Drzwi stają otworem, wychodzimy na świeże, ciepłe, prawie czerwcowe powietrze. Liam nagle robi obrót, zagradzając mi dalszą wędrówkę.

- Nie wiesz o czym mówisz dziewczyno! - Jest wściekły. - Twoja mała główka uważa, że w ciągu trzech marnych tygodni nauczy się i zrozumie fenomen Ju-jitsu? Lub naukę Kick boxing 'u? Ten krótki czas daje ci złudne myśli, o pokonaniu kogoś takiego jak Christian? Ewentualnie jego ludzi, czyż nie?... Uczymy cię byś miała przynajmniej cień szansy na obronę, gdy Jason w ciągu minuty nie dotrze na czas, by cię ratować! Co ci daje duszenie czy high kick, gdy mężczyzna stojący przed tobą przykłada ci do czoła zimną, stalową lufę spluwy? Nim mrugniesz już jesteś trupem, dziewczyno!

Jedynie wzruszam ramionami, omijam go i podążam w kierunku czekającego na mnie Olivera, który zaparkował auto przed drzwiami frontowymi. Nie spoglądam za siebie, zatrzaskując drzwi samochodu, automatycznie zamykam temat z Liamem. Ukradkiem widzę jego przymrużone powieki odprowadzające nas za pierwszy zakręt poza willą.

- Jak dzień. - Kierowca szczerzy zęby w uśmiechu. - Pewnie nie możesz doczekać się powrotu Jasona.

- Zapewne. - Zbywam jego uszczypliwości, czoło wlepiam w szybę od strony pasażera.

Demon ^ZAKOŃCZONE ^Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz