Rozdział 14

94 6 0
                                    

 Równo o godzinie dziesiątej Jack, pierwszy raz wprowadza mnie do posiadłości. Elegancki, nowoczesny wystrój przepełniony dosadnym przepychem bije mnie w oczy.

- Są bucami?

- Kto? - Pyta, prowadząc mnie po krętych schodach, opuszkami palców przejeżdżam po balustradzie.

- Szefowie. - Tworzę cudzysłów w przestrzeni.

- Oczywiście. Bądź sobą, lecz trzymaj nerwy na wodzy.

- A jednak buce...

W wielkiej sali z szarymi ścianami, jak i roletami w ciemniejszym odcieniu, które są opuszczone do posadzki. Zasiadam na wolnym miejscu obok moich szefów, przy prostokątnym, szklanym stole.

- Courtney, poznaj Alfreda oraz Edwarda, dwie szychy z rejonu.

- Miło mi. - Z uniesioną brwią ku górze kiwam delikatnie głową. Jason karci mnie wzrokiem, mój palec schowany przed wzrokiem innych ukazuje wulgarny gest.

Gorąca dyskusja trwa parę dobrych godzin, jestem jedynie cichą obserwującą osobą siedzącą z boku. Nie wiem czy te osobistości mają szczere zamiary, po swojej obserwacji zauważam jedynie walkę o stołek. Dyskwalifikujemy Christiana z gry, a co będzie potem i kto kogo zabije to nie jest sprawą priorytetową, przynajmniej w tym momencie. Nie wiem kim jest nasz cel w najdrobniejszych życiowych szczegółach, ale większą nienawiść czuję do tych dwóch typków, którzy patrzą na mnie dwuznacznie. Rozumiem, jedyna kobieta...

Po wielu godzinach męki i męskich dyskusjach zostaję: Ja, Jason, Max i Jack.

- Co o tym sądzicie. - Nowy szef pyta resztę zebranych.

- Jestem dobrej myśli. - Max polewa procentami szklankę stojącą naprzeciwko.

- Osoby przychylne naszej sprawie. - Stwierdza Jack.

- Są zakłamani, nie mogę na nich patrzeć. To są twoje wzorce do naśladowania? - Łypię na niego.

- Potrzebujemy... - Opiera ręce o szklany stół

- Byle kogo?... - Podsuwam pustą szklankę w stronę staruszka.

- Wpływowych ludzi. Nie zamierzam ryzykować ich poparcia dla Christiana, która przechyli szale.

- Nie jestem wami, ale zdajecie sobie sprawę, że korzyści płynące z waszej strony mogą im po pewnym czasie – odbieram trunek. - Nie wystarczać?

- To pewne. - Karci mnie wzrokiem. - A teraz poruszmy ważniejsze tematy niż ten. Bal charytatywny odbędzie się w przyszłym tygodniu. Kutas złapał przynętę, więc wszystko powinno pójść po naszej myśli. - Odpala papierosa, po wypuszczeniu dymu kontynuuje. - O ile ona nie odwali żadnej krzywej akcji, wystawiając nas tym samym na celownik.

- Nie martw się, kochanie... - Dobiega mnie śmiech naszego skromnego grona. Również sięgam po fajkę. - Pamiętaj, że moja... jak byś to nazwał? Niesubordynacja, doprowadziła do zainteresowania moją osobą przez tego dupka.

- Jason, Courtney! Zapanujcie nad sobą, bo oboje spierdolicie całą akcję. - Podwyższony ton przykuwa naszą uwagę. - Zaraz będę musiał prosić Maxa, żeby się ze mną wybrał, a nasz udawany związek będzie lepszą wersją waszej.

- Jack... nie zapominaj się. - Palce zaciskają szło.

- On ma rację - wtrąca swoje pięć groszy staruszek. - Jason, musisz zagrać cholernie zakochanego faceta...

Demon ^ZAKOŃCZONE ^Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz