Rozdział 2(cz.1)

203 6 0
                                    

 I tak o to dwa lata później, mam po dziurki w nosie monotonności tej całej pracy marzeń. Ochroniarz przy wjeździe nadal jest niewychowanym bucem, który nie kwapi się do wypowiadania jakichkolwiek słów. Zatrzymuje auto na moim miejscu parkingowym. Tak, każdy pracownik ma swoje własne miejsce. Gaszę silnik, po czym wykręcam się nienaturalnie by zabrać wszystkie swoje rzeczy z tylnego siedzenia. Otwieram drzwi przekraczając próg Hondy Civic.

- Teraz tylko szybko prześlizgnąć się niepostrzeżenie do biura unikając przy tym szefa. Nic prostszego.

Po cichu łapię za klamkę i wchodzę do środka. Eugene nie podnosi wzroku znad swojego laptopa.

- Cześć partnerze! - Rzucam, podchodząc do dużego biurka stojącego naprzeciw okna.

- Dziesięć minut. - zwraca się, a jego palce ani na moment nie przestały stukać w klawiaturę.

- Co? - Pytam, otwierając okno na oścież.

- Miałaś być do godziny, a spóźniłaś się o kolejne dziesięć.

Z torebki wyciągam paczkę papierosów, siadam na MARMUROWYM parapecie z jedną nogą wyprostowaną, a drugą bezwładnie wiszącą wzdłuż kaloryfera. Delektuje się truciem swoich płuc, na które nie miałam od rana czasu.

- Eugene, przepraszam. Sam widzisz nawet nie miałam czasu spokojnie zapalić to... - unoszę wyżej fajkę. - Jest pierwszy papieros, odkąd zerwałam się z łóżka. A Max.... pytał może o mnie?

- Szefa dzisiaj nie ma. - Kwituje.

- Słucham? - Oczy zamieniają się w duże spodki, a usta otwieram w niemym O.

- Max uprzedził mnie rano telefonicznie, że wypadło mu ważne spotkanie i wróci dopiero późnym wieczorem. Chyba, że nie pozyska nowego partnera biznesowego.

- Jaki partner biznesowy? Przecież zajmujemy się przeważnie śledzeniem zdradzających mężczyzn lub kobiet. Tu – zataczam koło ręką. - Nic się interesującego nie dzieje, a tym bardziej nic co mogłoby zainteresować jakiegoś nadzianego gościa. Chyba, że Max chce zakupić ogromną ilość marmuru i wszystko w niego przyozdobić.

- Wątpliwe.

- Ej! Chwila! - Mój partner przerywa pisanie i spogląda na mnie.

- Tak? - Unosi brew.

- Nie mogłeś mi tego powiedzieć przez telefon? Półtorej godziny temu, gdy jeszcze rozmawialiśmy!

- Nie pytałaś czy nasz szef jest obecny w agencji, tylko wydałaś mi przyjacielską dyrektywę, że jeśli o ciebie zapyta to mam coś wymyślić, dopóki jeszcze nie stawiłabyś się w biurze.

- Och, Eugene - głos poddania wydobywa się z moich ust.

Zaciągam się ostatni raz papierosem, po czym dogaszam niedopałek w popielniczce. Przechodzę na swoje stanowisko, siadam z głośnym hukiem na krześle, opierając łokieć o biurko, a czoło opieram o prawą dłoń.

- Jeżeli boli cię głowa, przyjdę z odsieczą. Gdybyś potrzebowała tabletki na zneutralizowanie bólu, posiadam takowe w teczce.

- Nie mam migreny tylko... - Zza drzwi dobiega nas pukanie. - Proszę.

Do biura wchodzi na oko trzydziestopięcioletni mężczyzna. Złoty zegarek, czarny płaszcz z metką Calvina Kleina i cudownie wypastowane pantofelki. Daje sobie głowę uciąć, że osoba przede mną powie coś o znikaniu pieniędzy z konta bankowego.

- Dzień dobry.

Eugene zdobywa się na lekki gest głową w ramach powitania.

- Witam. W czym możemy panu pomóc?

Demon ^ZAKOŃCZONE ^Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz