Rozdział 15

106 5 0
                                    

 Kolejne dni mijają szybko, a czas jest wykorzystywany produktywnie. Relacja z moim nowym facetem jest opłakana, bynajmniej unikamy słownych potyczek, a całą uwagę skupiamy na sprawdzaniu i doszkoliwaniu moich umiejętności. Max sprawdza moją wiedzę na temat celu i całego jego życiorysu. Zarywam noce by przyswajać informację, walcząc z własnym cieniem i trenując swoją kulturę osobistą. Późną nocą zastanawiam się jak mam być przystępna, a zarazem niedostępna.

Otwieram powieki, nadszedł dzień balu... Przez pół dnia nie mogę znaleźć miejsca. Ubrana w czarną długą, dopasowaną do sylwetki suknię, na stopach mam założone szpileczki. Zatrzymuje się przy oknie odpalając papierosa. Tona wylanej na ciało perfumy drażni mój nos. Czekam, z galaretowatymi mięśniami, czekam. Zauważam wjeżdżający pojazd, moje serce nabiera szaleńczego tempa. Za kierownicą widzę znaną mi i lubianą twarz, Jack. Macham na powitanie. Zajmując swoje miejsce witam się z naszym kierowcą i osobą, która w razie potrzeby szybko zabierze nas do kryjówki.

- Witaj, ukochany. A kwiaty?

- Kwiaty? - Czarna marynarka opina mięśnie.

- Jestem kobietą, kocham róże. - Parskam, zapinając pas bezpieczeństwa.

- Skoncentruj się na misji. Jack, ruszaj. - Skupia wzrok na wszystkim innym tylko nie ma mnie.

Dwie godziny przygotowywałam ciało, odpowiedni ubiór i wylałam pół flakonu perfum, a on nawet nie skomentuje. Wolałabym zgryźliwy komentarz niż przeciągającą się w nieskończoność ciszę.

Całą drogę nikt nie wypowiada żadnych słów. Nie dziwi mnie to. Jack ma nas zgarnąć, w razie, gdyby plan nie wypalił. Jason natomiast ma grać uczucia, których nie ma, a ja muszę udawać hardą, zakochaną, a zarazem głupią dziewczynę. Wszyscy skupiamy się na własnej roli do odegrania w tym przedsięwzięciu.

Na miejscu widzę tłum ludzi w ubraniach znanych projektantów, istna rewia mody. Wkraczają do środka, przy wejściu ochroniarze sprawdzają godność poszczególnych gości. Wielki budynek oświetlają reflektory. Limuzyny, czy prywatne auta podjeżdżają i wysadzają ludzi naprzeciwko marmurowych schodów. Jesteśmy następni w kolejce, moje dłonie wydzielają za dużo potu. Wyciągam z mojej kopertówki paczkę chusteczek, przecierając mokrą część ciała. Bicie serca odczuwam w całym ciele. Czuję ścisk na prawej ręce, jego palce oplatają moje, kciukiem delikatnie masuje miejsce pomiędzy kciukiem a palcem wskazującym.

- Jeszcze nie gramy. - Wypalam.

- Wiem. Nie stresuj się. Jestem przy tobie, nic ci się nie stanie... obiecuję. - Pierwszy raz spogląda mi w oczy. Ściskam jego dłoń w odpowiedzi.

- Zagrajmy to dobrze. - Przenoszę przerażony wzrok na niego, odpowiada mi ledwo zauważalnym skinieniem posyłając ciepły, smutny i zaciekawiony uśmiech. On już gra. Ja też muszę.

- Nabierzmy tych wszystkich sztywniaków z kijem w dupie. - Kiwam mu, na co on ponawia ścisk.

Przepuszczeni przez ochronę zmierzamy w stronę stolików. Mam ochotę usiąść po czym zamówić mocnego drinka, na odwagę. Jednak droga do stolika zajmuje nam wieki. Każdy stara się przebić do mojego mężczyzny, wszyscy jak jeden mąż wzięli za cel lizanie dupy mojemu partnerowi. Ochota na przewrócenie oczami jest coraz bardziej kusząca. Jego dłoń przez cały czas obejmuje mnie w pasie. Tak, tak... zagranie, że jestem jego. Zaznacza teren. Jeden chce omawiać interesy, inny zaprasza na kolację, kolejny winszuje mu dojścia do takiej pozycji i jego dobre serce w przeznaczone pieniądze dla fundacji... zwierząt, które są na wyginięciu. Tak, czuję dumę z tego mężczyzny. Jest tu jedyną osobą wpłacającą dziesięć milionów dolarów na ochronę zagrożonych gatunków. Kocham zwierzęta, nawet bardziej niż ludzi, więc niestety mój szef u mnie mocno punktuje. Reszta osób wypytywała o nasze życie prywatne, dwa pytania o moją ciążę były dość obraźliwe, mój mężczyzna zaciskał palce wokół mojego biodra, przypominając mi o planie. Na przyszłość będę wiedzieć by nie jeść zbyt dużo fasoli. Po dobrych kilkudziesięciu minutach zasiadamy do przydzielonego nam stolika.

Demon ^ZAKOŃCZONE ^Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz