Rozdział 4

142 8 0
                                    

Moja dłoń z siłą odpowiada natrętowi. Unoszę powieki, poszkodowany budzik wskazuje szóstą rano. Jęcząc niemiłosiernie wykonuje obrót, leżąc na wznak sięgam po poduszkę obok nasuwając ją na twarz.

- Za co...

Po nocnych odwiedzinach mojego... już drugiego szefa, dopiero po godzinie drugiej, udało mi się odpłynąć w odmęty mojej podświadomości. Po krótkim kwadransie, całą siłą swojej woli zmuszam ciało do pozycji siedzącej. Idę do łazienki. Zamykając kabinę prysznicową mam czas na zastanawianie, co mnie czeka dzisiejszego dnia. Gorąca woda spływająca strużkami po mojej skórze działa naprawdę kojąco. Mobilizuje się do zakręcenia kurka, zakładam nową, śnieżnobiałą bieliznę, wyjmuję kosmetyki. Na uszy zakładam słuchawki w między czasie klikając składankę Sum 41. Maskując naturalną twarz, wracam do swoich natrętnych myśli. Nie rozumiem... w jednej chwili czuję jego oddech na mojej szyi i policzku, parę minut później zaczyna mówić od rzeczy. Czyżby spoliczkowanie jego oblicza było dla niego jak... kubeł zimnej wody? Nawet nie kwapił się do komentarza. Jedynie stwierdził, że może Max miał rację co do mojej osoby. W czym? Po podpisaniu tej durnej klauzury poufności żywię nadzieję, iż dostanę odpowiedzi na wszystkie moje pierdolone pytania. Stopa podskakuje na kafelkach łazienkowych w rytm muzyki.

Gdy przygotowane tosty lądują na talerzu, komórka znajdująca się obok zlewu zaczyna wibrować, o mało nie wpadając przy tym do sterty brudnych naczyń.

- Jak leci, Marcy. - Odrywam zębami kawałek posiłku.

- Miałaś wczoraj do mnie zadzwonić i opowiedzieć o tajemniczym inwestorze, dziewczyno! Czekałam cholerne piętnaście minut. - Rechocze.

- Na śmierć zapomniałam! Tyle się wczoraj działo, że kompletnie wypadło mi to z głowy, przepraszam...

- Masz moje wybaczenie, no to... opowiadaj!

- Powiem tak, pamiętasz tego faceta z klubu? - Wiem, że domyśli się o kim mówię. Przez ostatnie trzy lata z żadnym nie rozmawiałam nie wspominając o wpadaniu na męskie ciała. - To właśnie on.

- O cholerka! - Wykrzywiam twarz na podniesiony ton głosu. - To ciacho. No, no masz szczęście.

- Właśnie dlatego wczoraj nie zadzwoniłam, przyjechał do mnie w nocy i.... powiem tak. Nadal jest irytującym dupkiem.

- Przyjechał do ciebie w nocy!? Ktoś mi tu czegoś nie mówi. Mów, jaki jest w łóżku.

- Znaczy... - Przełykam przeżuty kęs. - To nie tak jak myślisz. - Co ja mam jej powiedzieć? W sumie sama nie znam żadnych szczegółów. - To poufne. - Talerz dołącza do reszty załadowanego zlewu.

- Seks jest poufny? - Pyta z drwiną w głosie.

- Nie było żadnego seksu! - Po drugiej stronie nastaje męcząca cisza. - Mam zlecenie - opłukuję dłoń w zlewie. - Przyjechał z umową, podpisałam klauzurę poufności. Nawet gdybym chciała to i tak nic nie mogę ci powiedzieć. Powiem jedynie, że parę lat więzienia czy kara pieniężna to chyba nic przy tym co mogłoby mnie spotkać, także proszę nie ciągnij mnie za język, chyba wolisz znaleźć sobie nową siostrzyczkę. - Nerwowo śmiech opuszcza moje usta.

- Aa... Jasne, ale gdybyś miała jakieś problemy z tym dupkiem to daj mi znać. Będzie wąchał moje róże od spodu.

- Pewnie. To co, w kontakcie?

- W kontakcie. Bez odbioru. - Po czym zakańcza rozmowę.

Jakiś czas później stojąc przy lustrze w garderobie, lustruję outfit. Czarna bawełniana, krótka i dopasowana spódniczka. Biała, luźna koszula, przy kołnierzyku rozpięta na trzy guziki, jak również dół, który wsunęłam w bok kiecki. Na szyi zawieszony ciemny jak noc, luźny krawacik. Hebanowe buty na wysokim obcasie z okrągłym noskiem. Z kuchennego taboretu zbieram torebkę oraz teczkę. Sum 41, rozbrzmiewa ciężkim brzmieniem w Hondzie. Brama elektryczna zamyka się, odgradzając mnie od spokojnego życia.

- Witaj przygodo! - W żywszym momencie piosenki, auto robi zryw i mknie ku tajemniczemu dniu i tajemniczemu mężczyźnie.

Przez uchyloną szybę podaję identyfikator

- Cześć, Courtney – mówi.

- Oliver. - Kiwam zdawkowo głową.

Po chwili dochodzi do mnie co właśnie miało miejsce. Ochroniarz przy bramce pierwszy raz po ponad dwóch latach wypowiedział w moją stronę... słowa. Powolnym ruchem, moja głowa odwraca się w stronę Olivera. Przez moją twarz przebiega zaskoczenie. Odbieram identyfikator i wjeżdżam na parking. Moje myśli przerywa uchwycenie mężczyzny wchodzącego do windy. Jakby wyczuwając na sobie mój wzrok, obraca się. Jak zawsze nieprzenikniony wyraz twarzy. Zerka na zegarek postukując w szybkę, przy tym geście spogląda w moim kierunku. Sięgam po telefon. Jest 8:05. Pięć minut spóźnienia. Rzucam słowa przekleństwa pod nosem. Drzwi windy powoli się zasuwają, a mój drugi, nowy szef wskazuje palcem górę.

- Kurwa.

Dziesięć minut później zahaczam o Eugena.

- Będę później, teraz muszę...

- Wiem. - Odpowiada, odbierając spod ekspresu kubek z jeszcze parującą kawą. - Max mnie poinformować, ubolewam.

- Nad czym? - Jak znajdę chwilę koniecznie muszę zrobić sobie kawę.

- Któryś z naszych klientów złożył na ciebie skargę. - Dotyka ustami gorącego napoju. - Max jak i również Jason chcą ci pomóc. Coś wspomnieli o oczernianiu pracowników i... - stuka palcem podbródek. - I, że to haniebne.

- Serio? - Najwyraźniej muszę obgadać z nimi scenariusz, choć może nie będzie to konieczne. Chciałabym mieć Eugena przy swoim boku i właśnie to jest tym warunkiem, który teraz nie ma sensu, jeżeli umowa została podpisana i zapewne powstało kilka kopii. Ech...

- Tak. Trzymam kciuki za pomyślne zakończenia. - Wymija mnie w wyjściu, by po chwili przystanąć. - Również pomogę gdybyś takowej pomocy potrzebowała.

Eugene... - nie wiem co odpowiedzieć, to typosoby, która jest stuprocentowym indywidualistą. - Dziękuję. - Kiwa i odchodzi

Demon ^ZAKOŃCZONE ^Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz