火 Rozdział 𝐈𝐈𝐈.𝐗𝐗𝐗 ✦ droga do przebaczenia

795 47 3
                                    

Zachodnia Świątynia Powietrza,

Rok Małpy ~ 100 AG

𝗦𝘂𝘆𝗶𝗻

          Po ucieczce z Caldery natychmiast wyruszyliśmy na północ. Przekraczając morze i lądując na ziemiach dawniej należących do Nomadów Powietrza, doszliśmy wszyscy do wniosku, że pora na spacer. Appa nie dał rady nieść tyle osób przez ten cały czas, dlatego od kilku godzin szliśmy pieszo, aby schronić się w zachodniej świątyni, a podły humor zaczął udzielać się każdemu z nas.

— To takie poniżające — mruknęła cicho Katara ze zwieszoną głową. 

— Chodzi o to, że dostaliśmy lanie od Narodu Ognia, czy o to, że idziemy pieszo do świątyni powietrza? - Sokka najwyraźniej chciał zażartować, z marnym skutkiem. 

          Żadnemu z nas w obecnej sytuacji nie było do śmiechu.

— I to, i to.

— Przykro mi, ale Appa się zmęczył, niosąc tyle osób — avatar z czułością pogłaskał swojego przyjaciela po pysku, próbując go usprawiedliwić. 

— Rozumiemy, Aang — odpowiedziałam chłopakowi, również delikatnie dotykając sierści podniebnego bizona. 

— Ciekawe co z resztą wojowników — zagarnął Haru, chłopak z Królestwa Ziemi, który także brał udział w inwazji.

— Pewnie są w drodze do więzienia — szepnęłam, patrząc ze współczuciem na moich towarzyszy. Widziałam, jak na moje słowa jeszcze bardziej się przygnębiają, a Sokka mruczy coś pod nosem o swoich piętach oraz pęcherzach. 

          Parę kroków później zatrzymaliśmy się nad sporym urwiskiem.

— Ej jesteśmy! To już tutaj! - Krzyknęła Toph. 

           Omiotłam spojrzeniem całą okolicę, lecz po świątyni powietrza nie odnalazłam żadnego śladu. 

— Wiesz co, Toph, nie chcę być nie miła, ale twoim stopom przydałyby się oczy. Tu nic nie ma — oparłam dłonie o kolana, wzdychając ze zmęczenia. 

          Przez mój pobyt w Calderze wypadłam z formy, co ani trochę mnie nie cieszyło. 

— Nie. Toph ma rację, to tutaj — powiedział avatar, a ja uniosłam brew, czekając, aż Aang zaprowadzi nas do tej świątyni. Chłopak uśmiechnął się przebiegle, wskakując na swego bizona i dając nam znak, abyśmy zrobili to samo. 

           Po niespełna kilku minutach znaleźliśmy się w domu dawnych Nomadów Powietrza, który mieścił się pod klifem. Cała świątynia okazała się kompleksem wiszących do góry nogami na skałach budynków o antracytowych ścianach oraz zielonkawych dachach. Westchnęłam z zachwytem. Jeszcze nigdy w życiu nie widziałam czegoś tak wspaniałego.

— Robi wrażenie, prawda? - Usłyszałam za sobą głos Shang'a, po tym, jak wszyscy znaleźliśmy się na głównym dziedzińcu. Bez słowa pokiwałam głową na znak zgody, wciąż zachwycając się widokiem. — Hej, jesteś na mnie zła, że z wami poleciałem? 

— Co? Nie... czemu tak myślisz? Zresztą nieważne, porozmawiamy później. Katara mnie woła — wskazałam na szatynkę, która faktycznie próbowała mnie przywołać, od kiedy wylądowaliśmy w świątyni. Shang spuścił wzrok, lecz nic nie odpowiedział, odchodząc w swoją stronę. 

           Westchnęłam przeciągle, dołączając do Katary, Sokki, Aanga i Toph. 

— Musimy postanowić, co będziemy teraz robić — Katara spojrzała na Aanga, który z męczeńską miną usiadł na kamiennej ławce. 

𝐅𝐢𝐫𝐞 𝐒𝐭𝐨𝐫𝐦 || avatar : the last airbenderOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz