血 Rozdział 𝐈.𝐕𝐈𝐈 ✦ krew korio

860 68 15
                                    

Korio, Naród Ognia,

Rok Małpy ~ 100 AG

𝗦𝘂𝘆𝗶𝗻

          W poszukiwaniu Zuko trafiłam na plażę. Akurat dziś była pełnia, ulubiona pora mojej mamy. Zawsze, gdy księżyc przybierał swoją pełną formę, zabierała mnie właśnie tutaj. I to właśnie tutaj pokazywała mi, jak tka się wodę. Ja nie posiadałam tego talentu. Moja moc była jedynie zniszczeniem, czego w głębi duszy nienawidziłam, a jednocześnie uwielbiałam. 

          Całe życie byłam rozdarta pomiędzy nocą a dniem. Pomiędzy wodą a ogniem. Pomiędzy nieżyjącą matką a nieznanym mi do tej pory ojcem. 

          Pewnie podeszłam do cichych fal, które cofały się i przypływały w swojej odwiecznej harmonii. Wzdrygnęłam się, kiedy zimna woda dotknęła moich niekoniecznie przystosowanych do cieczy butów.

          Kątem oka zobaczyłam Zuko, który siedział na jednym z dużych kamieni przy brzegu, wpatrując się w granatową toń Morza Bursztynowego. W gracją usiadłam obok niego. Książę nawet na mnie nie spojrzał, dalej patrzył w dal, jakby na coś czekał. Również spojrzałam w tamtym kierunku. 

           Trwaliśmy w ciszy przez kilka minut do czasu, aż brunet jej nie przerwał.

— Dlaczego za mną poszedłeś?

— Taki jest mój obowiązek — odparłam beznamiętnie.

— Słyszałem o tobie. O Feniksie z Korio. Dużo osób uważa, że jesteś przestępcą. Mój ojciec także tak myśli — wywróciłam oczami, poirytowana tą ledwie zaczynającą się rozmową.

— Nie obchodzi mnie co myśli twój ojciec — wycedziłam, na co chłopak zacisnął pięści. — On nie jest moim władcą. Nie w czasach tej wojny.

— A w jakich czasach byłby twoim władcą? - Zuko dalej pytał. 

          Wiedziałam, że właśnie przygotowuje się do chronienia dobrego imienia swojego ojca, jednakże w moich oczach, jak i oczach innych ludzi, Ozai nie miał dobrego imienia.

— W żadnych. Ja nie mam władcy — wzruszyłam ramionami. — Feniksy są niezależne. Nie podlegają nikomu i niczemu. Lecą gdzie chcą.

— Więc dlaczego ty nie lecisz? Dlaczego pracujesz dla straży i chociaż tak bardzo nienawidzisz mojego ojca, to jesteś tu po to, żeby mnie chronić?

— Obiecałem cię chronić, aby ochronić także swoich ludzi. Nie myśl sobie, że jesteś pępkiem świata, jednak wiedz, że gdybyś zginął na terenach Korio, ja i inni mieszkańcy wyspy słono byśmy za to zapłacili — przez myśl przemknęła mi, niczym strzała, wizja "kary", jaką zafundowałby nam władca ognia po stracie swego "ukochanego pierworodnego".

— Twoją rodzinę... — wyszeptał bliznowaty. Nie odpowiedziałam, jedynie skinęłam głową na znak zgody. Na chwilę nastała cisza, lecz nie trwała ona długo, przez kolejne denerwujące pytania księcia. — Dlaczego nienawidzisz mojego ojca? Dlaczego nienawidzisz mnie?

— Nienawidzę wojny, nie ciebie — powiedziałam. — Chociaż to przez twoją rodzinę ta wojna się rozpoczęła, więc teoretycznie jednak nienawidzę też ciebie, księciuniu.

— A więc dlaczego nienawidzisz wojny? - Zadał kolejne wścibskie pytanie. 

          Przetarłam dłonią pulsującą skroń.

— To już nie twój interes, księciuniu — warknęłam, mając dość odpowiadania na jego natrętne pytania. — Powinniśmy już wracać. Robi się chłodno, a ja nie mam zamiaru niańczyć cię, gdy przeziębisz swój królewski tyłek — wstałam, pospiesznie kierując się do miasta. 

𝐅𝐢𝐫𝐞 𝐒𝐭𝐨𝐫𝐦 || avatar : the last airbenderOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz