10. 20.06.2021

228 38 32
                                    

Dziś znowu Louis musiał stawić się w sądzie na kolejnej rozprawie. Jednak teraz wiedział, że ma szansę na poznanie prawdy i uwolnienie się od poczucia winy, które gnębi go od tylu miesięcy. Może dzięki Emmie, która zgodziła się pójść na policję i opowiedzieć to samo, co powiedziała Louisowi, nastąpi tak wyczekiwany przełom?

Louis cholernie by tego chciał, ponieważ jego życie właściwie za wiele się nie zmieniło, bo jedynie częściej wychodził z domu, żeby poruszać nogami i zapalić papierosa, nie zadymiając przy tym całego mieszkania. Może jadł trochę więcej i znów pozwalał Liamowi i Niallowi przychodzić do niego wtedy, gdy czuli taką potrzebę. Harry nie żył już prawie trzy miesiące, a jego serce wciąż krwawiło, nie pozwalając mu nawet na najdrobniejszy uśmiech. Cholernie za nim tęsknił i wciąż płakał każdej nocy, ściskając w dłoniach sweter chłopaka, który jeden z przyjaciół przywiózł mu z ich mieszkania.

- Cześć, kochanie – powiedziała cicho Anne, przytulając się do Louisa. Dawno się nie widzieli, ponieważ szatyn zwyczajnie odciął się od ludzi. Jednak ona wciąż bardzo go wspierała i, jako jedna z nielicznych, potrafiła zrozumieć jego zachowanie. Ona sama jednak była już dużo spokojniejsza, jej oczy nie były czerwone, a cera odzyskała swój kolor. Jej twarz wciąż wyrażała wiele smutku i tęsknoty, ale widać było, że potrafiła sobie lepiej poradzić ze stratą Harrego, niż robił to Louis. Jego skóra była szara i zapadnięta na policzkach, a z oczu bił taki ból, że poruszał każdego, kto w nie spojrzał.

- Dzień dobry – westchnął, całując policzek kobiety i ściskając dłoń Desmonda, który stał po jej prawej stronie. On również był przygnębiony, jednak Louis mógł przysiąc, że to właśnie dzięki niemu, Anne tak szybko stanęła na nogi. Był dla niej niewyobrażalnym wsparciem. Kochał ją i dbał o to, by czuła się dobrze.

- Dziękuję, że się tym zająłeś – powiedział mężczyzna, posyłając Louisowi drobny uśmiech. – Gdyby nie ty, to te sieroty nigdy nie trafiłyby na żaden trop. A niby są po to, żeby nas chronić – wywrócił oczami i gdyby tylko nie nastrój, Tomlinson uśmiechnąłby się szeroko, prowadząc z Desmondem kolejną, niezobowiązującą rozmowę.

I Louis miał odpowiedzieć coś w stylu, że dla Harrego zrobiłby wszystko, ale nie zdążył. Policjant wyszedł na korytarz i poprosił wszystkich do sali, gdzie na ławie oskarżonych siedziało dwóch chłopaków. Na oko Louisa nie mogli mieć więcej, jak dwadzieścia pięć lat, co rozwścieczyło go jeszcze bardziej. Jeśli oni faktycznie są winni śmierci Harrego, to on prawdopodobnie rzuci się na nich z pięściami.

Potem wszystko się zaczęło. Sędzia kolejny raz przepytywał wszystkich świadków, jednak teraz zadawał im trochę inne pytania. Wtrącał coś o dwóch oskarżonych i szukał jakichkolwiek powiązań między nimi. Louis cały ten czas siedział grzecznie na swoim miejscu i próbował nie wybuchnąć złością, która kumulowała się w nim od dobrej godziny, jaką już tu spędził.

- Ja chcę coś powiedzieć – nagle głos zabrał jeden z oskarżonych, wstając z miejsca i cicho kaszląc. Sędzia skinął głową, dając mu znak, żeby mówił, więc chłopak westchnął ciężko i zaczął: - Tak, to nasza wina. Wolę się przyznać, skoro i tak nie ma już dla nas szans.

- Pojebało cię?! – syknął ten drugi, jednak jego kolega nawet nie drgnął, wpatrując się tępym wzrokiem w podłogę.

- Proszę kontynuować, panie Willer – powiedział sędzia, gromiąc wzrokiem obydwu podejrzanych.

- Byliśmy pewni, że mieszkanie będzie puste, mieliśmy na nie oko od kilku dni. Tatusiek, znaczy się pan Tomlinson, wyjechał w delegację, a pan Styles rzadko przebywał w domu – zaczął z zaciśniętym gardłem. Czuł na sobie wzrok Louisa, który zaciskał pięści i ostatnie resztki rozumu broniły go przed tym, żeby nie wystrzelić z krzesła i nie zacząć okładać go pięściami. – Tego dnia nie wrócił na noc, więc myśleliśmy, że gdzieś baluje albo co.

- Panie Willer, proszę się odnosić z szacunkiem, upominam pana – wtrącił się sędzia. Louis był już purpurowy na twarzy, więc dziękował Anne za to, że gładziła uspokajająco jego ramię.

- Przepraszam, wysoki sądzie, trochę mnie poniosło – mruknął speszony, na co sędzia pokręcił niezadowolony głową, jednak już nic nie powiedział. – No więc poszliśmy tam. Nie wiem, jakim cudem nie ogarnąłem, że wrócił do mieszkania. My chcieliśmy zgarnąć trochę cennych rzeczy. Nawet sąd nie wie, ile kasy ma ten cały Tomlinson.

- Trzymajcie mnie – warknął Louis, wzdychając ciężko i powili, żeby jakkolwiek opanować emocje. Nawet nie wiedział, co go powstrzymywało od rzucenia się na oskarżonych. Prawdopodobnie groźba więzienia, ale to szczegół.

- No i ten, chcieliśmy wyjść niezauważeni, ale wrócił. Zagroził, że zadzwoni po psy, znaczy się po policję. Chyba każdy wie, że nie chcieliśmy tego, bo zdążyliśmy zgarnąć naprawdę niezłe rzeczy. Takie tam były cacuszka... W każdym razie spanikowaliśmy trochę i tego, nie wiedziałem, co zrobić. Tamten nie ustępował i zagrodził nam wyjście, więc sięgnąłem po jakiś nóż, żeby go nastraszyć.

- Zamknij się – syknął ten drugi, próbując poderwać się z miejsca, jednak policjant odpowiednio szybko przytrzymał go w miejscu i kazał usiąść. A w Louisie teraz kłębił się gniew i cholernie wielka potrzeba płaczu. To tak, jakby ktoś w jego serce wbijał po szpileczce za każdym razem, kiedy Willer wypowiadał choćby jedno słowo. Dodatkowo mówił o Harrym. Jego Harrym.

- Panie Harris, jeszcze raz pan przerwie i odezwie się w ten sposób, to nałożę na pana karę porządkową – oznajmił sędzia, kiwając głową w kierunku Willera. – A pan niech kontynuuje. Za współpracę może pan ubiegać się o złagodzenie wyroku.

- Dlatego gadam, nie? – prychnął, jednak czując na sobie wzrok wszystkich na sali, znów spuścił wzrok i chrząknął nerwowo. – Ten Styles w ogóle się nas nie bał i mówił coś o Tomlinsonie i że on wraca. Spanikowałem, panie sędzio. Chciałem go tylko drasnąć, ale... - przerwał mu głośny huk i Louis, który cały zapłakany poderwał się z miejsca i wybiegł z sali sądowej, pędząc do łazienki.

Liam siedział wtedy pod drzwiami i gdy tylko zobaczył sylwetkę swojego przyjaciela, ruszył za nim, pędząc w stronę łazienek. Nie miał pojęcia, co się tam stało, jednak mógł oczekiwać najgorszego. Louis może i był nerwowy, jednak zrobiłby wszystko, żeby zostać tam do samego końca i wysłuchać nawet najgorszych słów.

- Zabiję go! Przysięgam, że mu coś zrobię! – warknął Tomlinson, wyżywając się na ścianie, o którą nerwowo uderzał pięściami. Wpadł w taki szał, ze Liam nie wiedział, co się z nim dzieje. Od śmierci Harrego zdarzało mu się być znacznie bardziej porywczym i agresywnym, jednak zazwyczaj po chwili siadał na ziemi i zalewał się łzami bezsilności. A teraz nie reagował nawet na to, jak przyjaciel szarpie go za ramię.

- Louis, do cholery! – wydarł się w końcu, uderzając dość silnie w jego plecy. Dopiero wtedy szatyn odwrócił się od ściany i z mordem w oczach wpatrywał się w twarz Liama. – Ogarnij się, chłopie. Jeszcze cię wsadzą, jak tak dalej pójdzie.

- On zabił Harrego, rozumiesz!? Odebrał mi wszystko, co miałem w życiu! – wydarł się, po czym zalał łzami, opierając dłonie o umywalkę. Jego knykcie były już sine i lekko podrapane od chropowatej faktury ściany, jednak nawet tego nie widział. Wył głośno i żałośnie, nie potrafiąc sobie poradzić z emocjami. Wiedział, że już dawno temu powinien udać się do psychologa, nawet, jeśli tylko po to, by dostać jakieś tabletki uspakajające. Sam siebie wyniszczał, ale najgorsze było to, że był tego świadomy.

- Louis, ja...

- Nie! Ty nic nie rozumiesz, Liam. To mój Harry nie żyje. To ja nie mam kogoś, kogo tak bardzo kocham. To on cierpiał, kiedy ten chuj chciał okraść moje mieszkanie! On czekał na pomoc, Liam! Harry mógł żyć! 

Miss you || Larry StylinsonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz