20. dwudziesta ósma rocznica śmierci

235 36 36
                                    

20.03.2049



Od diagnozy Louisa minęło osiem lat. Osiem lat comiesięcznych badań, ścisłej diety i masy leków, które codziennie musiał zażywać teraz już pięćdziesięcio-siedmioletni mężczyzna. Ale przyzwyczaił się do tego, więc traktował to, jako rutynową i nieinwazyjną część jego dnia. Wciąż dość często odwiedzał swojego chłopaka, chociaż miał jeszcze mniej czasu i sił. Ale to było coś, czego sobie nigdy nie odpuścił.

A teraz już od kilku dni leży w szpitalu, ponieważ jego serce nie wyrabia. Jest podpięty do piszczącej aparatury, która jest jedyną nadzieją na to, że przeżyje. Chociaż i tak już wie, że jego dni są policzone, to przestał się bać o to, że umrze. Czuł się spełniony jako człowiek, przyjaciel, syn i ojciec, więc z czystym sumieniem mógł odejść.

Dwa lata temu zaprowadził swoją córkę do ołtarza, oddając ją w ręce swojego ukochanego zięcia – Luka. To był dzień, w którym chyba po raz pierwszy nie myślał o życiu, jako o czymś, co ma jedynie przykre zakończenia. Widział swoją najwspanialszą Harriet w pięknej, ślubnej sukni i marzył, żeby uśmiech nigdy nie znikał z jej ust. Był tak dumny i szczęśliwy, że przez późniejsze miesiące jedyne, o czym opowiadał Harremu, to właśnie wesele ich córki.

Louis przestał też tak wiecznie płakać nad ciemnym grobem swojego chłopaka. Częściej się śmiał w rozmowach z nim, mówiąc, jak wiele starszy jest od niego i jak wiele zmarszczek zdobi jego czoło. Komplementował jego urodę, nad którą zachwycał się każdego dnia, wpatrując się w piękne zdjęcie na jego szafce nocnej.

Mieszkał teraz sam, ponieważ Harriet dorosła i zamieszkała z mężem kilka przecznic dalej. Dlatego przeorganizował swoje mieszkanie, zawieszając na ścianach zdjęcia Harrego i swoje, dzięki czemu codziennie szeroko się uśmiechał. Zaczął też kupować kwiaty i wstawiać je do pięknego wazonu, który zawsze ustawiał pod największym portretem chłopaka, dzięki czemu wyglądał, jakby zakopywał w płatkach swój nos. I cóż, żyło mu się powoli i spokojnie.

Do czasu.

Kilka dni temu strasznie źle się poczuł, więc dla bezpieczeństwa zadzwonił do Liama, który zjawił się u niego w kilka minut. I to było dobrym pomysłem, ponieważ niecałą godzinę później musiał wezwać karetkę, ponieważ Louis zemdlał, całkowicie przerażając biednego przyjaciela. Trafił po tym do szpitala, w którym leży do dziś, wsłuchując się w upierdliwe pikanie maszyn, które de facto podtrzymują go przy życiu. Bo tak, Louis czuł, że już nie wyjdzie z tego szpitala.

- Jak się czujesz, tatku? – zanuciła Harriet, przechodząc przez próg szpitalnej sali. Przyjeżdżała do niego codziennie po pracy, czasem nawet z mężem, żeby spędzić z nim jak najwięcej czasu. Sam Tomlinson ją o to prosił, a ona nie była w stanie mu odmówić. Zawsze widywali się dość często, więc Harriet domyślała się, że ojciec czuje się samotny w czterech białych ścianach szpitala. Dzisiaj jednak miała dla Louisa takie wieści, że na pewno będzie zadowolony.

- Jak młody bóg! – zaśmiał się i podniósł głowę z poduszek, żeby pocałować czoło córki. Był jej tak wdzięczny, ze poświęcała mu tyle swojego wolnego czasu. Przynosiła mu przekąski, opowiadała o pracy i przyjaciółkach albo o mężu, a czasem grali w planszówki, śmiejąc się na cały głos – czyli tak, jak robili to zawsze.

- Bardzo się cieszę! Nie lubię, kiedy jesteś w szpitalu – westchnęła, siadając obok i chwytając rękę swojego taty.

- Nie smuć się, Ri. Kilka dni i z niego wyjdę – zaśmiał się, chociaż nie było mu do śmiechu. Gdzieś w środku czuł, że wcale stąd nie wyjdzie. A już na pewno nie o własnych siłach. – Co u ciebie, skarbie? Byłaś taka zadowolona.

- Oh, tak – uśmiechnęła się i zaczęła grzebać w swojej torbie. – Mam dobre wieści – powiedziała cicho i podała Louisowi dwa ciemne zdjęcia. Mężczyzna przez chwilę nie wiedział, co tak właściwie trzyma w dłoniach, ale kiedy się zorientował, jego oczy zaszły łzami wzruszenia.

- Czy ty...

- Tak, tato – uśmiechnęła się, a i jej ciemne oczy zabłyszczały łzami. – Będziesz dziadkiem!

- Mój boże, Harriet – szepnął, rozciągając ramiona, żeby zamknąć córkę w ciasnym uścisku. Pocałował ją w głowę i policzek, a kiedy się odsunęła, chwycił jej dłoń. – Czemu nie mówiłaś, że miałaś podejrzenia! To już nawet twój stary ojciec zauważył, że masz humorki – zaśmiał się, a uśmiech rozciągał się na jego zmęczonej i poszarzałej twarzy.

- Chciałam być pewna, zanim ci powiem – odparła, wywracając oczami. – Wiesz, jeśli to będzie chłopiec, to nazwę go Edward – dodała cicho, a Louis wybałuszył oczy.

- Po tacie – szepnął, a Harriet pokiwała nieśmiało głową. – Kocham cię, skarbie. I tego malca też – uśmiechnął się, ścierając łzę wzruszenia ze swojego policzka.

- Tak, my ciebie też. Dlatego tym bardziej musisz się kurować, żeby być pomocnym dziadkiem. Nie zwalaj wszystkiego na moich teściów! – parsknęła. I Louis próbował nie pokazywać, jak dotknęły go te słowa. On bardzo chciał być dziadkiem. Chciał doczekać swojego wnuka lub wnuczki i być tym ulubionym członkiem rodziny. Zabierałby je na wycieczki, place zabaw, do wesołego miasteczka albo parku. Kupowałby najpiękniejsze zabawki i dumnie odprowadzał do szkoły lub przedszkola, kiedy któreś z rodziców by go o to poprosiło.

Ale nie zdąży. Doskonale wie, że tego nie doczeka. Był zbyt słaby i chory, żeby chociażby dożyć do porodu Harriet, a co dopiero do chwili, kiedy jego wnuk lub wnuczka poszłaby do szkoły. I to go bolało, bo chciałby to wszystko przeżyć. A to, co kłuło jego serce tym bardziej, był fakt, że chciałby to przeżyć u boku Harrego. Harrego, za którym tęskni już od dwudziestu ośmiu lat.

- Promieniejesz, córeczko – uśmiechnął się, gładząc kciukiem skórę na dłoni Harriet. – To będzie najpiękniejsze dziecko świata. Luke już wie?

- Tak – zachichotała, rumieniąc się na policzkach. – Wybacz, ale pytał mnie, czemu idę do lekarza. W innym wypadku byłbyś pierwszy, który się dowiaduje.

- No ja myślę – pogroził jej palcem, na co oboje parsknęli śmiechem. – Musisz powiedzieć wujkom, oni pękną ze szczęścia. Wiesz, Liam nie doczeka się raczej wnuków – dodał, uśmiechając się na myśl o przyjacielu, którego syn od lat się wzbrania od rozmowy o dzieciach. Cóż, sam Payne tylko wzdychał na jego słowa, jednak zawsze mówił, że z chęcią poniańczyłby jakieś maleństwo. Może będzie mógł zastąpić Louisa w roli dziadka?

- Trochę się boję, że Niall dostanie zawału – mruknęła z udawanym przerażeniem, zanim nie uśmiechnęła się promiennie. – Będzie miał kolejną historię do opowiadania – wywróciła oczami, przypominając sobie wujka, który na każdym spotkaniu wspomina historię jej spotkania z Lukiem, ich zaręczyny albo ślub. I to było urocze, ale przez pierwsze trzy razy. Z czasem zaczęło robić się męczące i wszyscy naśmiewali się ze starego Horana.

- Traktuje cię, jak własną córkę. Musisz mu wybaczyć – odparł Louis, posyłając Harriet ciepły uśmiech. Walczył z emocjami i za żadne skarby świata nie chciał, żeby widziała smutek na jego twarzy. W życiu jej nie powie, że czuje, że to już koniec. Przecież to ją zniszczy.

- Tato, a jak właściwie poznałeś się z Harrym? – zapytała nagle ze zmarszczonymi brwiami. Słyszała już tyle opowieści o swoim drugim tacie, jednak nigdy tak ważnej, jak ta, kiedy i jak poznali się jej rodzice. Cóż, właściwie nie wiedziała wielu rzeczy o swoich rodzicach, więc postanowiła wykorzystać ich czas w szpitalu i wypytać o wszystko tatę. Przecież tak bardzo kochała słuchać jego głosu.

- Oj, skarbie – zaśmiał się Louis, a rozczulony uśmiech wpłynął na jego usta. – Nigdy nie sądziłem, że Harry będzie moim chłopakiem. A już na pewno nie mogłem przypuszczać, że aż tak go pokocham... 

Miss you || Larry StylinsonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz