11. 20.06.2021

223 38 19
                                    

Louis wrócił na salę rozpraw dopiero po godzinie, kiedy sędzia skończył przesłuchiwać Willera i Harrisa, zarządzając kwadrans przerwy, podczas której miał ustalić wyrok. I Tomlinson nie chciał być złym człowiekiem, ale siedząc na drewnianej ławie, życzył sobie, by mężczyźni dostali potraktowani naprawdę surowo oraz żeby nie wyszli z więzienia przez długie lata. Nie zwróci mu to Harrego, jednak jakaś cząstka pragnienia zemsty zostanie zaspokojona.

Dlatego, kiedy sędzia wrócił na salę i chrząknął głośno, stając przy długiej ladzie, serce Louisa waliło jak oszalałe w jego piersi. Policzki miał wciąż czerwone i pojedyncze łzy niekontrolowanie spływały po jego szczupłej twarzy. Knykcie miał rozdrapane od uderzania w szorstką fakturę ściany. I to powinno go boleć, jednak w tej chwili cieszył się z pieczenia i uczucia swędzenia na jego delikatnie opuchniętych dłoniach. Od zrobienia sobie większej krzywdy broniło go jedynie to, że był tchórzem – a przynajmniej to sobie wmawiał.

- Sąd okręgowy po rozpoznaniu sprawy Johna Willera oraz Davida Harrisa, uznaje ich za winnych dokonania zarzucanych im czynów i wymierza karę dwunastu lat pozbawienia wolności z ograniczeniem warunkowego zwolnienia nie wcześniej, niż po upływie dziesięciu lat dla Johna Willera. Oraz karę ośmiu lat pozbawienia wolności w zawieszeniu do lat dziesięciu dla Davida Harrisa.

Gdy sędzia stuknął młotkiem, po sali rozniosły szepty i szmery, jednak Louis już ich właściwie nie słyszał. Krew buzowała w jego uszach, kiedy zaciskał silnie pięści na swoich kolanach, żeby znów nie dać ponieść się nerwom i nie wybiec z sali sądowej albo rzucić się na kogoś w furii. Uważał, że ten wyrok był niczym, w porównaniu do tego, co ta dwójka zrobiła z życiem Harrego i jego bliskich. Zgniotła je i zmieszała z błotem.

- Skarbie, jest w porządku – szepnęła Anne, gładząc delikatnie jego ramię. Sama miała łzy na policzkach, ale nie pozwoliła goryczy na przejęcie jej myśli. Wiedziała, że to mało, jak na zabójstwo jej syna. Chciała, żeby Willer i Harris do końca swoich dni czuli wyrzuty sumienia i ból, jaki ona przeżywa od kilku tygodni. Jednak bardziej od tego wszystkiego chciała, żeby Louis stanął na nogi i przestał się zadręczać. Wciąż widzi wyraz jego twarzy, gdy tak czule mówił, że zajmie się Harrym i razem zbudują szczęśliwą rodzinę. Louis zrobiłby dla Stylesa naprawdę wszystko i Anne to wiedziała, kochając go tak, jak kocha się swoje dzieci. A teraz wiedziała, że cały sens jego życia i poświęcenia, na jakie zdobywał się przez te wszystkie lata, zniknęły razem z jej synem, odbierając im szansę na szczęście.

- Dostali taki sam wyrok, jakby napadli na sklep – syknął, chociaż nie brzmiało to tak oschle, jakby tego chciał. W jego tonie wisiała łzawa nuta, której nie mógł zdławić głębokimi wdechami lub liczeniem do dziesięciu. Był po prostu w rozsypce. Czuł się zraniony. Nie wiedział, czy kiedykolwiek spojrzy na swoje odbicie w lustrze. Jeśli miałby być szczery, to wolałby nie.

- Sprawiedliwość i tak ich dosięgnie, tak? – spróbowała Anne, siląc się na drobne uniesienie kącików jej ust. Niewiele to dało, ponieważ Tomlinson westchnął z bólem i spojrzał na nią przekrwionymi i wyrażającymi żal oczami.

- Nie ma czegoś takiego jak sprawiedliwość, mamo – szepnął, dając się objąć przez zimne ramiona kobiety. Nie chciał już płakać w jej obecności, wiedział, że to ją dobija i martwi. Jednak nie był już w stanie trzymać swoich emocji gdzieś głęboko w swoim złamanym na pół sercu. Właściwie nawet nie tyle, co złamanym. On po prostu czuł, jakby połowa jego serca gdzieś zniknęła, odchodząc razem z Harrym.

- Martwię się o ciebie, Louis – odparła jeszcze ciszej, a głosy w sali stopniowo cichły. Willer i Harris zostali w kajdankach wyprowadzeni z pomieszczenia, rzucając sobie pełne nienawiści spojrzenia. Świadkowie też powoli wychodzili, zostawiając Louisa i Anne samych, pogrążonych w swoich zbyt krzywdzących myślach. – Nie chcę stracić jeszcze jednego syna – dodała ledwo słyszalnie i to był moment, w którym Louis pękł, płacząc w materiał ciemnej sukienki Anne. Niemal wył, wypełniając całą salę swoim głośnym szlochem i urywanymi oddechami. Wiedział, że nie może jej tak zostawić. Nie była jego biologiczną matką, jednak kochał ją tak, jakby nią była. Jay też ją kochała, tak, jak kocha się rodzinę. I Tomlinson po prostu nie mógł się poddać i ich wszystkich zostawić. Nie mógł pozwolić na to, by wypłakiwali oczy za ich dwójkę. Musiał sobie poradzić.

Ale czy był w stanie?

Kilka długich minut później do sali wrócił Desmond, zabierając tę dwójkę do swojego samochodu i zawożąc ich prosto do domu Liama, gdzie wiedział, że zaznają trochę spokoju i prywatności. Z bólem patrzył na swoją żonę, która boi się kolejnej straty tak, jak i on. Oboje cholernie martwili się o Louisa i chcieli zapewnić mu chociaż cząstkę miłości, którą stracił wraz ze śmiercią Harrego. Jednak Desmond wiedział, że to niemożliwe.

Miłość, jaką darzyli się Louis i Harry, była wręcz nie do opisania. Mimo lat, między nimi wciąż iskrzyło. Rumienili się na wspomnienie o swoich randkach lub wspólnych podróżach. Chwytali się za dłonie pod stołem, żeby nikt nie widział. Wyznawali sobie miłość na każdym kroku, upewniając się wzajemnie, że z każdym dniem to uczucie rośnie i staje się trwalsze. Zawsze stawiali tego drugiego na pierwszym miejscu, dbając i martwiąc się nawet wtedy, gdy złapał jesienny katar lub rozciął swój wskazujący palec nożem. Opowiadali o sobie z taką pasją, jakby mówili o nowym odkryciu naukowców, nad którym pracowali od setek lat. A to wszystko dlatego, że ponad siedem lat temu wpadli na siebie w piekarni i podzielili się najpiękniejszym możliwym uśmiechem, tonąc w magicznym spojrzeniu.

I jedyne, co z tego pozostało, to wspomnienia

Miss you || Larry StylinsonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz