13. pierwsza rocznica śmierci

252 36 69
                                    

17.03.2022


Za kilka dni miała minąć pierwsza rocznica śmierci Harrego. Louis wciąż przeżywał odejście miłości swojego życia i to wcale nie tak, że czas leczył rany – nie w tym przypadku. Może nie płakał całymi dniami, tak jak na samym początku, jednak jego noce często były przyozdobione w całe litry krystalicznych łez. Czasem Louis stał też na balkonie, paląc papierosa i zaszklonymi tęczówkami wpatrywał się w bezkres ołowianego nieba. Szukał spojrzeniem jakiejś jaśniej świecącej gwiazdy albo ich całego zbioru, który jakkolwiek mógłby przypomnieć mu Harrego. Nie przejmował się wtedy, że stoi bosymi stopami na zimnych deskach, a jego ciało drży od chłodnego wiatru lub panującego na zewnątrz mrozu. Jedyne, co wtedy miał w myślach, to uśmiech swojego chłopaka, za którym tak piekielnie tęskni.

- Nie ma go już prawie rok – szepnął w pustkę swojego pokoju. Przez ten czas zdążył przeprowadzić się do mieszkania, które kiedyś podobało się Harremu. Nie zdecydowali się na nie jedynie dlatego, że było oddalone od centrum, gdzie mieszkali wszyscy ich przyjaciele. A wszyscy muszą wiedzieć, że Styles od zawsze dbał o swoich najbliższych, z którymi często się widywał. Dlatego chciał być zawsze obok, kiedy ktoś potrzebowałby jego pomocy lub towarzystwa. I cóż, to całkowicie roztapiało serce Louisa.

Jednak teraz szatyn mieszkał trochę na uboczu i do najbliższego przyjaciela, Liama, miał ponad pół godziny samochodem. To wciąż niedużo, więc nie musiał czuć się samotny. Jeśli tylko potrzebował wystarczyło, że zadzwonił do któregoś z chłopaków lub ich dziewczyn, a oni zjawiali się w jego progu i bez słowa zamykali go w żelaznym uścisku. Oni wszyscy mocno przeżywali odejście Harrego, więc mogli sobie jedynie wyobrażać ból, jaki Louis odczuwa każdego dnia.

Więc tak, mieszkał w pięknym, nowoczesnym budynku, skąd rozciągał się widok na niewielki park i urokliwe jeziorko. I to wcale nie tak, że Tomlinson lubił stać przed oknem i wspominać, jak razem z Harrym chodzili tymi krętymi ścieżkami, trzymając mocno swoje dłonie i co jakiś czas skradając sobie słodkie pocałunki.

- Lou, jest środek nocy! – zaśmiał się Styles, kiedy jego chłopak ciągnął go w kierunku wejścia do pięknego parku. Właśnie przyjechali do Londynu, gdzie od dzisiaj mieli mieszkać. Harry, mimo że miał już te dwadzieścia pięć lat, był w tym mieście pierwszy raz w życiu, więc Louis robił za przewodnika, pokazując mu najpiękniejsze zakamarki Londynu.

- Cicho – zachichotał, przyspieszając kroku i prawie wbiegając do parku. Można by pomyśleć, że dwudziestosiedmioletni facet nie powinien chichotać i biegać po piaszczystych alejkach, bawiąc się jak dziecko. Ale Louis był Louisem. Louisem, który może trzymać w dłoni większą rękę swojego ukochanego i śmiać się z nim do upadłego, kiedy zmęczą się po bieganinie w parku. – Muszę ci coś pokazać – dodał po chwili, ciągnąc Harrego w kierunku pięknie podświetlanych fontann.

- Wow – wyrwało się chłopakowi, kiedy jego oczy pożerały ogniki milionów światełek, które falowały wraz z wodą, tworząc magiczne wzory. Światła, które migotały w błękitach i różach, układały się w romantyczne serca, a te błyszczące głęboką zielenią i bielą, otaczały trawniki, wyznaczając świetliste ścieżki.

- Podoba ci się? – uśmiechnął się Louis, owijając ramię wokół talii chłopaka, który dopiero teraz oderwał swój wzrok od mieniących się świateł. W jego policzku pojawił się głęboki dołeczek, kiedy ich tęczówki spotkały się w połowie drogi, a oni natychmiast w nich utonęli. Aż nie można uwierzyć, że są ze sobą prawie pięć lat.

- Nie bardziej, jak ty – mruknął z rozbawieniem, po czym pochylił się delikatnie do przodu i połączył ich usta w pocałunku. Obaj szeroko się uśmiechali, stojąc na środku parku i całując się na tle wirujących wokół nich świateł. – Kocham cię.

Miss you || Larry StylinsonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz