Rozdział 27

7.6K 402 21
                                    

Anabell

Wchodzę za Scottem do jego domu z maluchem na rękach i uśmiecham się gdy ten krzywi się na światło. Śmieję się z jego kwaśnej miny i całuję w czółko. 

-Możesz położyć go w łóżku? - zerkam na bruneta zaskoczona bo oprócz tego jednego pytania nic nie mówi tylko znika na klatce schodowe. Przyspieszam kroku by go dogonić bo nawet nie mam pojęcia gdzie jest pokój Aarona. 

W domu byłam tylko dwa razy. Pierwszy raz obudziłam się z wielkim kacem i wręcz myślałam, że jestem w jakiejś innej rzeczywistości w której jestem szczęśliwa. Oczywiście ta wizyta skończyła się największą katastrofą jakiej chyba nawet ja sobie nie wyobrażałam. Nie dość, że pokłóciłam się z Scottem to jeszcze do tego z jego matką i przeżyłam załamanie nerwowe a na koniec wkroczyła moja rodzina robiąc ze mnie głupią małolatę. Tak więc pierwsza wizyta zalicza się do tych najgorszych jednak kolejna dzisiejszego poranna nie była wcale lesza bo już zaczęła się od kłótni tym razem Lewisa z matką. 

Przekraczając próg tego domu już zawsze będę miała wrażenie, że coś w nim wybuchnie i choćbym się starała tak nie myśleć to jednak to chyba nie uniknione. Ciekawe z kim tym razem będę się kłócić albo jakie załamanie nerwowe mnie czeka. 

-Pierwszy pokój od prawej jest Aarona. - z zamyślenia wyrywa mnie głos bruneta więc unoszę głowę i widzę jak wchodzi do kolejnych drzwi. Poprawiam malucha na rękach i otwieram brązowe drzwi.

Już od progu widać, że mieszka w nim maluch bo wszędzie na podłodze leży pełno zabawek. Jak najciszej odgarniam je nogą i podchodzę do łóżeczka pod ścianą, choć lepiej bym nazwała to wielkim łóżkiem bo bez problemu bym się w nim wyspała razem z Aaronem. Odsuwam na bok kołderkę i delikatnie układam malca po czym ściągam mu spodenki i bluzę by nie spał w ubraniach. Zerkam ostatni raz na malucha i walczę z chęcią położenia się obok niego. Muszę być ostrożna bo choć sprawy z Lewisem wyglądają dobrze to wiem, że wszystko może jeszcze szlak trafić i to w bardzo szybkim czasie. Muszę chronić nie tylko swoje serce ale też i malucha, który z każdym dniem się do mnie coraz bardziej przywiązuje i bez skrępowania nazywa mnie swoją mamą. 

Uśmiecham się na tą myśl bo ile razy bym nie słyszała tego jednego słowa z jego ust to wręcz od środka rozpiera mnie ze szczęścia. Jedno słowo a tak wiele może znaczyć. 

-Długo będziesz tak tu stać? - zerkam przez ramię i zauważam Lewisa opartego o drzwi.

-Nie możesz się tak zakradać i mnie straszyć. - informuję go i ostatni raz zerkam na Aarona. 

-Kochanie pierwsza z najważniejszych zasad przy małych dzieciach. Nigdy nie wolno ich obudzić bo jak nic będziesz siedzieć do północy i jęczeć ze zmęczenia bo ich baterie ładują się w cholernie szybkim tempie.   

-Przyjęłam do wiadomości. - Salutuję mu i wychodzę razem z nim na korytarz. - Odwieziesz mnie czy mam wezwać taksówkę? - pytam gdy ten nic się nie odzywa i idzie wzdłuż korytarza. 

-Lepiej rusz ten swój zgrabny tyłek tutaj i przestań wygadywać głupoty. - warczy prawie wściekły i z rozmachem otwiera drzwi do sypialni. Patrzę na niego oniemiała i robię pierwszy niepewny krok na co się uśmiecha. Kurwa i to jak się uśmiecha mam ochotę wręcz podbiec do niego ale staram się zachować ostatki swojej dumy i opanować wściekłe hormony. Dlaczego uwielbiam gdy jest taki władczy? - Anabell. - wypowiada moje imię z chrypką w głosie. - Nie patrz tak na mnie bo wypieprzę Cię tu gdzie wszyscy mogą to zobaczyć. - Dodaje już ciszej, na co przełykam ciężko ślinę i robię kolejny krok w jego stronę. Kiedy jestem na tyle blisko, że może mnie dotknąć jednym płynnym ruchem wciąga mnie do pokoju i zamyka za nami drzwi. 

Anabell Black Riders MC#5Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz