Tym razem wiem gdzie się znajduję i wiem też kogo zastanę w tym pięknym wielkim domu. Sama nie wiem czy mam się denerwować czy cieszyć. Kocham wszystkie dzieci ale tym razem jest inaczej bo to dzieci Scotta. Staram się nie zapędzać z myślami iż kiedyś to mogą być i moje dzieci jeśli się nam ułoży bo to za wcześnie.
Z jednej strony to duży skok na głęboką wodę ale też duża dawka zaufania względem mnie przez bruneta, który właśnie kroczy podjazdem obok mnie pocieszająco ściskając moją dłoń. Jeśli mam być szczera to jestem bardzo zaskoczona iż tak chętnie wprowadza mnie do swojej rodziny. Nie podchodzi do tego po woli tak jakbym ja to zrobiła na jego miejscu. Pewnie bym ze sto razy się zastanowiła póki bym dopuściła kogokolwiek do bliższej relacji ze swoimi dziećmi. Tym bardziej iż nie jestem panienką z dobrego domu i nie mam idealnej rodzinki jak z obrazka.
-Dlaczego pozwalasz mi się do nich zbliżyć? - wypalam i zatrzymuję się w miejscu.
-Już Ci mówiłem jeśli mnie chcesz, one są w pakiecie.
-To wiem. Ale czy nie boisz się, że je skrzywdzę czy coś? - Lewis wybucha śmiechem i cholera to kolejny raz jak patrzę na niego urzeczona ale też czuję się skołowana jego reakcją.
-Anabell widziałem ból jaki czujesz z powodu bezpłodności i widziałem też jak patrzysz na nie z miłością choć nawet nie miałaś pojęcia, że są moje. Ty już je pokochałaś od pierwszego wejrzenia więc lepiej wykorzystaj szansę na to by je poznać i być obok nich bo masz tylko jedną. Mimo to iż chcę być z tobą nie pozwolę byś bawiła się ich uczuciami. Więc albo teraz wejdziesz tam ze mną i zrobisz wszystko by Cię polubiły przez co wejdziesz do ich życia na dłużej albo nie ma to sensu i lepiej zawróć.
Wystarczy mi sekunda by podjąć decyzję i to ostateczną. Z jednej strony Scott ma rację nie mogę się bawić uczuciami dzieci i tylko jeśli chcę wejść w ich powiedzmy, że poukładane życie to nie mogę zaburzyć go głupimi zawirowaniami w naszym związku. Wręcz czuję się jakby to były oświadczyny a ja właśnie zgadzam się na życie z nim. Ten krok przypieczętowuje i podkreśla fakt iż to nie tylko przelotny romans a związek z nadzieją "na zawsze".
Nigdy w życiu nie byłam w takowym związku i trochę się go boję. A co jeśli nie dogadamy się, my nawet się nie znamy tak na dobrą sprawę. Tak owszem wiemy co każde z nas lubi w łóżku ale jeśli chodzi o takie trywialne rzeczy jak imiona rodziców czy rodzeństwa to nic. On dopiero dzisiaj dowiedział się iż Set jest moim rodzonym bratem. A ja właśnie zgadzam się wejść do jego życia i zostać na zawsze. Czy to nie surrealistyczne.
-Tak myślałem, więc teraz się uśmiechnij i uzbrój w dużą dawkę cierpliwości bo te dwa urwisy czasem są bardzo nieznośne. - posyła mi ten swój uroczy uśmiech i mocniej ściska moją dłoń po czym otwiera wejściowe drzwi. - Jestem! - krzyczy lecz po chwili sam siebie poprawia a jego krzyk roznosi się po całym budynku. - Jesteśmy!
Nie trzeba było czekać długo na reakcję bo dosłownie z chwilą zamknięcia za nami drzwi rozbrzmiewa pisk i wprost na nas biegną dwie małe postacie. Aaron wybiega z korytarza i jak mniemam był w kuchni lub salonie a Lili zbiega w podskokach ze schodów.
-Tata!
-Mama!
Oboje krzyczą jednocześnie i gdy na buźce chłopca gości wielki uśmiech to na dziewczynki on szybko znika.
-Byłeś z Aną? - pyta ojca na co ten kiwa głową. - Miałeś spędzić cały dzień ze mną i Aaronem. - mówi obrażona.
-I taki mam zamiar tylko dołączy do nas jeszcze Ana. - widzę jak oboje mierzą się wzrokiem i chętnie bym się jeszcze poprzyglądała ich konwersacji ale mały chłopiec ciągnący w moją stronę rączki skutecznie mi to uniemożliwia.
CZYTASZ
Anabell Black Riders MC#5
RomanceBlondynka prowadząca burzliwe życie wciąż nie potrafi zapomnieć o przystojnym Rosjaninie w którym zadłużyła się lata temu. Choć bardzo by chciała nie może z nim być i nie tylko przez brata. Sama na spokojnie doszła do wniosku iż oboje pochodzą z róż...