Rozdział 31

6.6K 443 32
                                    

Scott

Czułem w kościach, że się coś święci ale nie miałem pojęcia co. Może gdybym był mniej zaabsorbowany swoją córką zauważył bym, że nadchodzi. Może gdybym nie skupiał się na planach które miałem na wieczór bym obejrzał się idąc z córką do samochodu na parkingu podziemnym. Nie mam nic na swoje wytłumaczenie. Zero jakiejkolwiek koncentracji a tym bardziej wyczulenia na niebezpieczeństwo. 

Jeden cios w tył głowy wystarczył by mnie powalić lecz nie zabrał mi świadomości. Choć wolałbym nie widzieć jak jakiś potwór chwyta moją córkę i ją odurza gdy zaczyna krzyczeć. Dźwigam się na nogi ale w tym właśnie momencie jakieś ramię zaciska się na moim gardle zabierając cały tlen lecz staram się walczyć. Przewracam się na plecy i walę napastnika z całej siły by mnie puścił. Jego żelazny uścisk jeszcze bardziej się zaciska na mojej szyi, staram się nie poddawać, muszę obronić własne dziecko. Mocne ukłucie zwala w ramię dezorientuje mnie na tyle by puścić ramię przeciwnika. Po paru sekundach ciemność pochłania mnie a jedyną myślą w mojej głowie jest Lili. Moja mała Lili w łapach jakiegoś przestępcy. 

Odzyskuję przytomność lecz to i tak nic nie daje bo jestem uwięziony w czymś co przypomina metalową klatkę. Gdy się poruszam przez moje ciało przechodzi ogromny ból a ręce mam zdrętwiałe nad głową. Unoszę wzrok w górę i zauważam kajdanki na nadgarstkach przypięte do czegoś wystającego z metalowego boku. 

-Co do kurwy? - pytam sam siebie i staram się przypomnieć dlaczego tu jestem. W tym momencie uderzają we mnie ostatnie wspomnienia. - Lili. - cichy szept wraz z załamującym się głosem wychodzi z moich ust i panicznie rozglądam się na boki szarpiąc rękoma. Metal zgrzyta a ból w rękach rośnie lecz nic mnie to nie obchodzi. - Moje dziecko, gdzie do cholery jest moje dziecko?! - drę się ile mam pary w płucach lecz to nie pomaga w niczym. 

Nie mam pojęcia jak długo otacza mnie ciemność i ile zdążyłem wycisnąć krwi ze swoich nadgarstków. Ból sprawiał, że czułem i nie panikowałem. 

Tysiące myśli przetaczały się przez moją głowę i nic nie miało dla mnie znaczenia bo nadal nie miałem pojęcia gdzie moja córka. Kurwa wolałbym paść trupem i wiedzieć, że jest bezpieczna niż odchodzić od zmysłów zamartwiając się co z nią zrobili. 

Wiem, że teraz jedyną opcją dla niej jest Anabell i błagam w myślach by ją odnalazła. By ukarała każdego kto tknął choćby palem moją księżniczkę. Cholera! Jestem cipą bo liczę iż moja kobieta mnie uratuje. Zastanawiam się co by ona zrobiła na moim miejscu. Moja ptaszyna jest doskonała i nie należy się mi taki skarb jaki dostałem od życia. 

Rozglądam się po pomieszczeniu ale nic nie widzę przez ciemność. Jedyne co mogę dostrzec to moją krew na dłoniach i strużki ściekające po przedramionach. Staram się dźwignąć na nogi lecz są jak z waty i dopiero za drugim razem udaje mi się unieść na nich swój ciężar. Nie mam pojęcia co to za miejsce ale jedyne co mi przypomina to pusty kontener. Lecz mogę być w błędzie może to być też puste pomieszczenie w jakimś magazynie z blachy. Do cholery jak w ogóle mogłem znaleźć się w takiej sytuacji. Opieram się o ścianę głową i jedyne co mi pozostało to czekać. Jedyne co dobre z mojej sytuacji to sam fakt iż moje ręce odpoczywają i może gdy tylko ktoś się tu pojawi będę miał szansę uciec albo przynajmniej się bronić. 

Z zamyślenia wyrywa mnie zgrzyt metalowych drzwi przez które wpada strumień światła. Przez chwilę jestem oślepiony mocnym światłem dnia i muszę parę razy zamrugać by się do niego przyzwyczaić. Cholerne gówno. 

-Wielki Pan Lewis. - szyderczy śmiech dociera do moich uszu i nie mogę uwierzyć, że to ta chora suka. 

-Natalia. - warczę a ona podchodzi do mnie. Zauważam za nią trzech facetów i czekam aż się zbliży bym mógł sukę udusić. - Gdzie Lili?

Anabell Black Riders MC#5Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz