Epilog

10K 570 90
                                    

Ostatni miesiąc był męczarnią dla nas wszystkich. Jednak nie żałuję żadnej chwili bo dzięki temu mogłam być z Lewisem i dziećmi. Przez trzy tygodnie kursowałam między klubem, domem a szpitalem. Mnie wypisano już po paru dniach z zaleceniami odpoczynku ale jak można się domyślić wcale nie miałam na to czasu. 

Przez pierwszy tydzień musiałam się nacieszyć maluchami i nadrobić zaległości w pracy. Najgorsze było tłumaczenie u Fylna i wyjaśnienie roli Fiodorova. Nie obyło się bez pretensji iż nie trafił za kratki. Oberwało się wszystkim za to iż mięliśmy go w swoich rękach a nikt nic nie zrobił gdy odjeżdżał. Cóż nikt nie powiedział, że Lukas kazał mu spierdalać. W gruncie rzeczy musieliśmy się nieźle tłumaczyć i ponieść konsekwencje. Wydział chciał nas zawiesić za postępowanie przeciw firmie i sami do końca nie wiemy czy z tego uda nam się wybrnąć. To Lukas jako nasz dowódca oberwał najbardziej i został zatrzymany do wyjaśnienia sprawy. Sami jeszcze nie wiemy jak z tego go wyciągnąć. 

Najgorzej znosi to Niks. Nie dość, że wszystko ją denerwuje to początek ciąży przyniósł tak jak przy bliźniakach. Stres jej nie służy i jednogłośnie stwierdziliśmy, że zamieszka w klubie póki nie wyciągniemy Lukasa. Staram się znaleźć cokolwiek by wkupić się ponownie w łaski agencji ale Fyln twierdzi iż mamy siedzieć na tyłkach a decyzję zostawić górze. Nie jest to zbyt łatwe ale Set stwierdził, że nie mamy wyboru. 

Tak więc ostatni miesiąc nie przyniósł nic dobrego no może oprócz powrotu Scotta do domu i jego lepszej kondycji. Jeszcze potrwa nim wróci na dobre do zdrowia, ostatnio się uparł nad ćwiczeniami by doprowadzić swoją rękę do porządku i stwierdził iż musi podszkolić się w walce co mu chwilowo wyperswadowałam bo ma zakaz wszystkiego co może doprowadzić do zadyszki. Każdego dnia czuję jak zadręcza się iż nie potrafił obronić córki i chyba najdłużej zajmie mu uporanie się z tym defektem. Poza tym nie ważne jakby się zadręczał ja zawsze jestem tuż obok niego by wybić mu głupoty z głowy. 

-Ana! Jesteś gotowa! - donośny krzyk Elizabeth dociera do mnie w łazience. Nie mam pojęcia jak ta kobieta to robi ale zawsze gdy mnie woła w tym cholernym wielkim domu zawsze ją słyszę. Ja mam czasem trudność znaleźć cokolwiek w kuchni a nie powiem nawet zdarzyło mi się zgubić tu raz Aarona. Bo cholera po co komu sześć sypialni. Lewisa chyba trochę za bardzo poniosło z tym domem. Dwa salony? Naprawdę? Po cholerę.

Otrząsam się ze swoich dziwnych myśli i ostatni raz przeczesuję włosy szczotką i wychodzę z łazienki w samej bieliźnie. 

-Kurwa ptaszyno. - zerkam na łóżko gdzie siedzi Scott i już widzę w jego oczach co chodzi mu po głowie. Czym prędzej wpadam do garderoby gdzie ostatnimi czasy trafiło trochę moich ciuchów. Niby oficjalnie się tu nie wprowadziłam ale tak często zostaję na noc, że mam już dość zabierania ciuchów ze sobą a wręcz zdarza się mi o nich zapominać i musiałam kursować ciągle do klubu.  - Gdzie się wybierasz? - zerkam na siebie przez ramię w momencie gdy wciągam sukienkę przez głowę i zakrywam materiałem koronkową bieliznę. 

-Do przedszkola. Mówiłam Ci Lili ma dzisiaj występ i będzie śpiewać. 

-Mogę też jechać. - mówi od razu po czym zaczyna się szarpać z ortezą na ręce. Zatrzymuję go w miejscu by na mnie spojrzał. 

-Rozmawialiśmy o tym. Nie wychodzisz z domu póki lekarz nie powie, że nic nie grozi twoim płucom. 

-Weź przestań. - Nic mi do cholery nie stanie.

-Scott. - warczę i popycham go na szeląg stojący na środku garderoby. - Rozmawialiśmy i zgodziłeś się słuchać. Daj sobie jeszcze czas. - mówię trochę spokojniej i siadam na nim okrakiem. - Nie mogę cię stracić przez głupotę.

Anabell Black Riders MC#5Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz