Epilog🖤

17.8K 705 630
                                    

A więc witam was po raz ostatni w tej historii. Mam nadzieje, że epilog wam się spodoba, bo cóż jego forma jest czymś całkowicie innym niż całość książki.
Piosenka przypietą do rozdziału jest tą, która towarzyszyła mi podczas pisanie go, tak więc mam nadzieje, że wam przypasuje.
Tymczasem zapraszam do czytania!

13.10.2021

Jadąc pustymi, ciemnymi ulicami Palermo, Rafael modlił się, by zdążyć dojechać na czas do szpitala. Słysząc krzyki i płacz swojej żony leżącej na tylnej kanapie czarnego Mercedesa, mężczyzna jeszcze bardziej docisnął pedał gazu, tym samym przyspieszając. Dzieliły ich jeszcze dwie przecznice od miejsca docelowego.

— Oddychaj, kochanie. Jeszcze chwila — mówił spokojnym głosem, by nie denerwować małżonki. Luna starała się oddychać tak, jak kazał jej mężczyzna, jednak ból był zbyt duży.

— Przecież to, kurwa, robię — warknęła wściekle.

Rafael odetchnął z ulgą, gdy w zasięgu jego wzroku dostrzegł szyld szpitala. Z dużą prędkością wjechał na teren placówki i zatrzymał się dopiero przed samym wejściem do budynku. Wybiegł z auta, pędem udając się do wnętrza szpitala, by personel pomógł mu z rodzącą żoną. Po chwili Luna była już wieziona na sale porodową. Szatyn nie odstępował jej na krok i ciągle trzymał jej drobną dłoń, mimo iż miał wrażenie, jakby zaraz miała mu ją zmiażdżyć. Skurcze były coraz mocniejsze, a sama Luna ledwo wytrzymywała z bólu. W końcu dotarli do odpowiedniej sali, w której odrazu zaczął się poród. Kobieta była wycieńczona od samych skurczy, nie wspominając o bólu, jaki towarzyszył jej podczas rodzenia.

— Niech pani nie przestaje przeć, widzę pierwszą główkę — powiedziała lekarka przyjmująca poród.

— Słyszysz, skarbie? Jeszcze chwila... — wymruczał Rafael, głaszcząc czarne włosy żony.

— Ja ci, kurwa dam chwilę... To twoja wina! Ja pierdole! — wrzasnęła Luna. Po chwili w sali dało się usłyszeć dziecięcy płacz. Rafael oderwał wzrok od żony i przeniósł go na pielęgniarkę trzymającą noworodka.

— Kurwa... Ja chyba zemdleje... — wymamrotał mężczyzna. Szatynka mocniej ścisnęła jego dłoń, przez co ten na nią spojrzał.

— Opanuj się. To ja rodzę, a nie ty... — warknęła złowrogo, po czym ponownie krzyknęła z bólu. Minęły kolejne trzy minuty, w których Luna przechodziła cierpienie, a po nich nastał kolejny płacz. Wycieńczona kobieta odetchnęła z ulgą.

— Udało się... — wyszeptała. Rafael pochylił się nad ukochaną i złożył pocałunek na jej czole, po czym opuścił porodówkę na prośbę jednej z położnych.

Zasiadł na jednym z krzeseł przed salą i nerwowo poruszał nogą. Przed salą zjawiła się reszta rodziny.

— Gdzie oni są? — spytała matka kobiety, gdy tylko stanęła obok Rafaela. Mężczyzna ruchem głowy wskazał białe drzwi.

— Lekarz sprawdza ich stan — odparł spokojnie, mimo że emocje szarpały nim od środka. Chciał już móc być przy ukochanej i trzymać w obięciach ich dwa małe skarby.

Minęło kilkanaście długich minut, podczas których wszyscy zgromadzeni czekali, by móc wreszcie zobaczyć Lunę i dwoje nowych członków rodziny. Wreszcie z sali wyszedł lekarz i ogłosił, że z kobietą i dziećmi wszystko w jak najlepszym porządku. Rafael nie czekając ani chwili dłużej wyminął mężczyznę i wszedł do środka.

Pierwszym, co zobaczył, była jego piękna żona, leżąca pośród białej pościeli. Kobieta trzymała jednego z ich synów w objęciach. Drugi zaś leżał w szpitalnym łóżeczku, słodko śpiąc. Czarnowłosa przyglądała się maleństwu, mając na twarzy lekki uśmiech. Mężczyzna widząc obraz przed nim nie potrafił opanować jednej, samotnej łzy, która potoczyła się po jego policzku. Pociągnął nosem, czym zwrócił uwagę swojej małżonki.

Tempo di pagare Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz