Rozdział 23

714 49 6
                                    

Stanęła na placu głównym Hogwartu, i uniosła wraz z częścią osób różdżki do góry by stworzyć barierę, która miała zapewnić im chodź trochę czasu. Przygotowania trwały, młodsi uczniowie odesłani do bezpiecznego miejsca, za to starsi wraz z personelem, Aurorami i sojusznikami zostali by chronić budynek, nie mógł się dostać w ręce wroga, był zbyt ważny. Gdyby został przejęty przez śmierciożeców, edukacja jak i życie wielu osób wisiało by na włosku który by mógł się przerwać w najmniej oczekiwanym momencie. Poczuła obejmującą ja w pasie rękę, spojrzała na niego, też rzucał zaklęcia obronne. Uśmiechnęła się lekko do siebie i kontynuowała pracę. Mimo że na początku się ukrywali, nie widzieli już w tym sensu ze świadomością że za kilka godzin i tak mogą leżeć martwi pod zamkowymi murami z innymi poległymi. Mimo że ten obraz nie napawał optymizmem, chwili być przez ten czas szczęśliwi i obok siebie, mając gdzieś to co myśli reszta. Ryzyko było duże, zbyt duże jednak kto nie ryzykuje nie pije szampana.

-Jadłaś coś? -mruknął wtulając twarz w jej włosy.

-Jeszcze nie, ale możemy się przejść i coś zjeść. Głodna jestem -pogłaskała go po dłoniach które trzymał splecione ma jej brzuchu.

-ty zgłodniałaś? Nie wierzę. Trzeba napisać o tym do proroka codziennego, Hermiona Jane Snape zgłodniała -zaśmiała się i po chwili uświadomiła co powiedział.

-Snape? -zmrużyła oczy i usłyszała cichy śmiech mężczyzny, mimowolnie się uśmiechnęła, lubiła kiedy był szczęśliwy. 

-obiecałem, że po wojnie jak ja przeżyjemy, weźmiemy ślub kochanie, zapomniałaś przyszła pani Snape?- usłyszała prychnięcie wydobywające się z ust Ronalda stojące nieopodal. -co cię tak bawi

-nic panie zdesperowany na tyle że uwodzę uczennice. Ona była moja -dziewczyna zacisnęła pięści. Chciała już do niego podejść i sprzedać mu swojego prawego sierpowego ale powstrzymały ja dłonie partnera.

-Chyba skoro wybrała mnie, to znaczy że nie byłeś dla niej odpowiedni. Więc pogódź się z tym w końcu i nie  zachowuj jak rozpieszczony bachor. Poza tym, ona nie jest ani twoja, ani moja, ani niczyja. Nie jest niczyją własnością by należała do kogoś. -poczuł jak dziewczyna delikatnie rozluźnia mięśnie, mimo że dalej była gotowa rzucić się na niego, i zrobić mu nie mała krzywdę. -A teraz, przepraszamy ale idziemy. Twój poziom intelektualny i styl wypowiedzi, aż mnie rani mimo że jestem nauczycielem już parę lat i spotykałem się z ubogim słownictwem.

***

Trzymała w zaciśniętej dłoni różdżkę, oddychała ciężko. Batalia trwała w najlepsze, wszędzie latały co chwilę klątwy śmiertelne jak i te zapobiegawcze. Jednak mimo że jest zapewnione, że użycie zaklęć niewybaczalnych jest dozwolone w razie ostateczności i taka osoba będzie oczyszczona z zarzutów, mało kto z obrońców szkoły był skłonny je rzucać. Przed nią stał delikatnie otumaniony śmierciożeca, poczuła nagły przypływ adrenaliny kiedy zobaczyła jak ponownie unosi różdżkę do kolejnego ataku.

-Avada Kedavra -zielony promień wystrzelił z różdżki i trafiły na przeciwnika który po chwili leżak martwy. Po dokładnym przyjrzeniu się, można było dostrzec że to była uczennicą siódmego roku.

Panował zgiełk, i wszystko i tak było jakby w spowolnionym tempie. Szumiało jej w uszach i ja zemdlało, chciało się jej wymiotować. Właśnie zabiła człowieka, rówieśniczkę ponieważ znalazła się po drugiej stronie i to możliwe że nie do końca z własnego wyboru.

***

Ocaleli chodzili i szukali innych żywych, czasami dobijać wroga. Głownie to aurorzy wykonywali natychmiastowe wyroki na poplecznikach czarnego Pana, który odszedł. Wojna się skończyła, a przynajmniej na to wyglądało. Straty były po obu stronach ,jednak można było zauważyć, postać w powiewających za nią, czarnych szatach, które były postrzępione i zakrwawione. Szukał jej, szukał swojej ukochanej, jednak to było trudne do wykonania wśród zmasakrowanych ciał i ruin. Biegał w te i w te, czując z każdą chwilą że jednak nie przeżyła i został znowu sam. Wyszedł na błonia, gdzie były najmniejsze zniszczenia, podszedł do starego drzewa.

-Szukałeś mnie? -odwrócił się i od razu rzucił się na dziewczynę, zamykając ja w ciasnym objęciu. Po chwili poczuł jak moczy mu koszule łzami. -ja...ja zabiłam...i to nie jeden raz...ale nie miałam wyjścia, czy może jednak miałam. Sama już nie wiem. -wybuchła nerwowym płaczem, objął ją mocniej.

-Tak się balem...cieszę się że żyjesz, wystraszyłaś mnie nie na żarty, proszę nie rób tak więcej. -objął ja mocniej i szeptał uspokajające słowa do jej ucha.

Wiele dziś osób zginęło, i to na zawsze zostanie w tych murach jak i uczestnikach potyczki. Wieża Gryfonów i Krukonów były zniszczone jak i wschodnia część zamku, czy też szkolny płac i mosty. Ludzie spojrzeli na ten widok ,czekało ich dół pracy i godzin na odbudowywaniu zniszczonej szkoły.

-Idę do skrzydła szpitalnego, jest sporo rannych a mało rąk do pomocy, Molly jest załamana po tym jak Fred odszedł, rozmawiałam z nią. Ron jest lekko mówiąc, uszkodzony i nie chodzi mi o jego psychikę która wymaga leczenia a ciało- zerknęła mu w oczy, i lekko skrzywiła widząc ranę na łuku brwiowym. -ty też idziesz, trzeba ci to zszyć i zobaczyć czy coś jeszcze tego wymaga.

***

Na sali brakowało miejsca, mimo że wszystkie łóżka były zajęte, rozstawione zostały materace i łóżka polowe by ranni mieli zapewnione, choć trochę komfortu. Zemdlało ja od zapachu krwi, unoszącego się w powietrzu i poharatanych ciał przyjaciół, wzięła kilka głębszych oddechów i mocniej ścisnęła rękę Severusa, czuła że musi to zrobić i pomów ale nie wiedziała czy wytrzyma. 

-Jak nie jesteś na siłach, nierób tego. Proste -zamknęła powieki i mocniej ścisnęła jego dłoń, wywrócił oczami i nachylił do jej ucha. -Kochanie, to nie jest twój obowiązek, wiem że chcesz pomóc ale w takim stanie nie zdasz się na wiele. 

-Ale ja muszę...Jestem im to winna, to ja namawiałam do brania udziału w walce, to ja pomagałam im się przygotować. -Spojrzała smutna na łóżka i kręcących się ochotników jak, i pielęgniarki. 

-Nie jesteś niczemu winna, chodź. Też masz kilka ran,i musimy się nimi zająć. -pociągnął ją delikatnie do wyjścia, i skierował się do swoich kwater w lochach.  Znaleźli mugolską apteczkę, którą tam na wszelki przypadek, umieściła.  I jak widać, taki nastał. 

Po opatrzeniu się, uparta Hermiona wróciła do pomocy rannym z nową siłą i motywacją, chciała im pomóc. Czułaby się ze sobą źle, za to Severus lekko zawiedziony takim zwrotem wydarzeń, bo miał dla nich inne plany, też pomagał ale w szukaniu w gruzach rannych jak i martwych, a jako najweselsza osoba w Hogwarcie, miał ułatwione zadanie, bo nie raz widział takie widoki.  Po pokonaniu prze Pottera, czarnego pana w końcu był wolny, mimo że żal mu było Tonks, która została sama z kilkutygodniowym synem, bo jej mąż a jego przyjaciel poległ podczas jednej z wymian zaklęciami. Rodzice pozbawieni dzieci, dzieci rodziców, rozdzieleni kochankowie i zniszczony dom wielu osób. Realia wojny, mimo tego że nie napawały przyjemnym widokiem, cieszył się że już po wszystkim, nie ważne jak egoistycznie by w tej chwili brzmiał. Chociaż, taka prawda, był egoistom, i nawet nie chciał siebie okłamywać że jest inaczej. 

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Rozdział miał być nie długo po poprzednim, ale zmęczenie po pracowitym tygodniu wzięło za wygraną, a i tak wstałam wcześnie i od prawie dwóch godzin jestem na nogach. Miłej niedzieli życzę, i jak dobrze pójdzie, ale nic nie obiecuje, rozdział kolejny pojawi się dziś lub jutro. 

~Sophie

Sekret Miłości [SEVMIONE] |Zakończone|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz