28. Przecież wszystko jeszcze kiedyś się ułoży

115 22 22
                                    

Zajechałem pod dom, wciąż nabuzowany, chociaż na pewno nie w takim stopniu, co te siedemnaście minut temu, kiedy wyjeżdżałem ze szkolnego parkingu. Skłamałbym mówiąc, że nie wiedziałem, co we mnie wstąpiło – oczywiście, że wiedziałem. Finn zasłużył sobie na to wszystko, a nawet na wiele więcej, ale teren szkoły nie był miejscem, w którym powinienem zaczynać bijatykę.

Nim wysiadłem z auta, przejrzałem się raz jeszcze w górnym lusterku. Rozcięcie na mojej dolnej wardze nie było aż takie duże, w zasadzie wyglądało, jakbym sam się przez przypadek ugryzł. Bardziej od tego bolał mnie nadgarstek, w którym coś chyba mi jednak gruchnęło, kiedy odpychałem od siebie Dawsona. Poruszyłem nim, krzywiąc się odrobinę. Miałbym więcej krzepy, gdybym nie zrezygnował z miejsca w szkolnej drużynie; regularne treningi pozwoliłyby mi bardziej pokiereszować tamtego idiotę.

Dopiero kiedy stanąłem na podjeździe i mimochodem spojrzałem przed siebie, dostrzegłem, że nieopodal naszego chodnika zaparkowane jest jakieś nowe auto, którego wcześniej tu nie widziałem, a raczej kojarzyłem każdy wóz naszych sąsiadów. Po chwili konsternacji srebrny samochód wydał mi się odrobinę znajomy, więc szybko odpuściłem sobie zabawę w analizę, kto może być jego właścicielem.

Wchodząc do domu, od razu usłyszałem dobiegające z salonu dwa męskie głosy i przystanąłem w przedsionku, żałując, że nie otworzyłem drzwi ciszej – wtedy nikt nie zanotowałby mojej obecności, a tak obie osoby ucichły, jakby spłoszyły się moją obecnością.

– Hektor? – zawołał ojciec zza ściany.

Niby kto inny wszedłby tu jak do siebie? – pomyślałem cierpko.

– Tak – odkrzyknąłem i przemierzyłem tę parę metrów, dzielących mnie od dużego pokoju.

Kiedy wyłoniłem się zza drewnianej framugi, mój wzrok spoczął na Ericku, siedzącym na jednym z fotelów naprzeciw mojego ojca. Nie ukrywałem, że jego widok mnie zaskoczył – nigdy nie składał nam niezapowiedzianych wizyt, tym bardziej, gdy nie było ku temu żadnej okazji, a to poniedziałkowe popołudnie na pewno nie należało do wyjątkowych.

– Cześć, młody – przywitał się wujek i posłał mi, jak na moje oko, odrobinę wymuszony uśmiech. Podobnie zresztą tata – wykrzywił swoje usta w czymś na kształt półuśmiechu.

Coś musiało się stać, uznałem. Erick nie przyjechałby tutaj z Wirginii bez powodu.

– Co jest? – zapytałem, przerzucając wzrok pomiędzy jednym a drugim mężczyzną.

– Co z twoją wargą? – Ojciec momentalnie zwrócił uwagę na niewielki czerwony ślad na moich ustach, ignorując moje pytanie.

– Nic – bąknąłem nieprzekonująco. – Może to jakaś opryszczka.

Na krótką chwilę zapadła cisza i wszyscy przyglądaliśmy się sobie nawzajem w dziwnej niezręczności. Przez tę aurę niepokoju zyskałem pewność, że w czymś im przeszkodziłem – w czymś, o czym nie chcieli, abym wiedział.

– No dobra – westchnął nagle Erick, uderzając dłońmi o swoje kolana. – Na mnie już czas, może uda mi się jeszcze dojechać do domu na kolację.

– Miło, że wpadłeś – ożywił się nagle ojciec. – Jak będziesz znów w okolicy załatwiać jakieś kontrakty, to koniecznie wpadaj.

– Jasne.

Obaj podnieśli się ze swoich miejsc, wymieniając ze sobą nienaturalne spojrzenia. Zdezorientowany stałem w miejscu, obserwując ten dziwny teatrzyk i ani przez sekundę nie wierząc, że za tym wszystkim nie kryje się jakieś drugie dno. Może Olivia zachorowała? Albo Chloe?

ZapaśćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz