Mówi się, że po burzy zawsze wychodzi słońce. Czy u mnie również tak jest? Oczywiście, że nie. Mogłabym nawet powiedzieć, że w moim życiu wszystko jest kompletnie na odwrót. Po każdym słońcu nadchodzi istny huragan, który niszczy wszystko, co do tej pory udało mi się odbudować.
Tym razem stało się to ponownie. Czułam, jak nieustannie spadam w dół, choć dna nigdzie nie było. Zdawałam sobie sprawę z tego, że gdy w końcu do niego dotrę, zginę. Zdawałam sobie sprawę z tego, że jeśli upadnę, to z tak dużą prędkością, że moje kości pękną niczym drobny patyk. Po tym upadku nie będzie już nic. Będzie czarna pustka, która zamknie mnie w swoich ścianach i nie pozwoli wyjść. Przestanę oddychać, przestanę czuć i przestanę istnieć. Zniknę, trafiając do samego piekła, które z pewnością będzie sto razy lepsze od tego, które przechodzę za życia.
Był okres w moim życiu, że wierzyłam. Wierzyłam w lepsze jutro, wierzyłam w wyimaginowany świat Williama, wierzyłam w siebie. Ale przestałam. W dniu, gdy Matt został skrzywdzony, przestałam wierzyć w cokolwiek. W momencie, gdy jego usta wypowiedziały imię Loren, zaczęłam znikać. Od tamtej chwili większość swoich następnych dni przesiedziałam w zamkniętym pokoju, czekając na ostatnią prostą. Myślałam, że już dawno na niej jestem, ale nie. Cały czas nieustannie błądziłam po ognistych korytarzach, omijając miejsce docelowe. To, w którym urzęduje sam diabeł. Król cholernego cierpienia, który bawi się mną jak szmacianą lalką. Gdy zobaczyłam mojego brata we krwi, zrozumiałam, że to wcale nie życie sobie ze mnie kpi, a diabeł. A może był to Bóg?
Od najmłodszych lat wychowywano mnie na osobę wierzącą. Mój ojciec zawsze powtarzał, że Bóg jest Stworzycielem ziemi i to tylko od niego zależy, jak potoczy się nasze życie. Uważał, że sam Pan z czasem odwdzięczy nam się za wiarę, jaką go obdarzamy. W końcu oddał za nas życie, abyśmy my mogli w spokoju egzystować na tym świecie.
Wierzyłam. Wierzyłam w każde słowo moich rodziców i modliłam się każdego wieczoru o lepsze życie. Dziękowałam Bogu za wszystkie sukcesy i również za niepowodzenia. Wierzyłam, że w końcu dostanę tę obiecaną wdzięczność.
Ale mijały lata, a jej nie było. Szczerze mówiąc, z każdym kolejnym rokiem było coraz gorzej. Mimo to nie poddawałam się, bo wierzyłam. Nawet w momencie, gdy odebrano mi ojca. Nawet w momencie, gdy najbliższa mi osoba się ode mnie odwróciła, a ja zostałam sama. Zwijałam się na materacu z cierpienia, które rozrywało moje ciało i krzyczałam w niebogłosy, błagając o litość, ale żadna moja prośba nie została wysłuchana. To ponownie nie zmieniło mojego nastawienia do wiary i samego Boga. Czy byłam naiwna? Z pewnością tak. Ludzie, którzy nie mają nic do stracenia, łapią się ostatniej deski ratunku, nieważne, jak bardzo niepewna by ona była. Łapią się jej, choć sprawia im ona wiele bólu. Ja byłam takim człowiekiem... ale w końcu otworzyłam oczy. A raczej otworzył mi je sam Walker, oznaczając mojego brata symbolem śmierci.
Wtedy zrozumiałam, że nie warto wierzyć. Zrozumiałam, że Bóg przed niczym nas nie ochroni. Zrozumiałam, że to on przez cały czas nas niszczył. Nie naprawiał ludzi złych, a pozwalał im działać. Był tylko marnym obserwatorem, który podkładał mi kłody pod nogi w momentach, gdy próbowałam wstać. Nigdy nie pozwolił mi się wyprostować. Choć wiele ludzi starało się o to z całych sił, ja wciąż byłam skulonym z cierpienia człowiekiem, któremu diabeł wbija ostatnie noże w plecy.
Czy w takim razie, gdy nawet wiara mnie opuściła, w życiu pozostało mi coś jeszcze? Tak. Przestałam wierzyć, a zaczęłam czekać. Zaczęłam czekam na moment, w którym ostatecznie upadnę.
Poddałam się.
Od tego okropnego dnia, który zmienił całe moje nastawienie do świata, minęły dwa tygodnie. Jak się okazało po wizycie w szpitalu, Matt miał złamane dwa żebra i to właśnie one były głównym powodem bólu, jaki odczuwał. Sześć ran ciętych, który znajdowały się na jego brzuchu i plecach, zostały sprawnie opatrzone, a wycięty wąż pod okiem zaszyty. Spędziliśmy tam jedną noc. Matteo musiał zostać na obserwacji, a ja czuwałam przy jego łóżku do samego rana, co chwile poprawiając mu zsuwającą się poduszkę i podając wodę, gdy był spragniony. Siedziałam na cholernie niewygodnym krześle, ściskając jego dłoń i obserwując twarz. Tą spokojną i piękną twarz, na którą co jakiś czas wkradał się grymas bólu.
CZYTASZ
Sounds of Love [ZAKOŃCZONE]
RomantiekPo stracie ojca nic już nie było takie same. Życie przestało być beztroskie i pełne żywych barw, a skrzypce nie dawały mi już takiej radości, co kiedyś. Czułam się.. martwa. Moje ciało egzystowało, ale dusza zwyczajnie umierała. Czy to w ogóle możli...